Dawno nie czytałam tak dobrej powieści. W „Kolorach ognia” jest wszystko, czego może oczekiwać czytelnik: wartka, przewrotna akcja, z precyzją skrojone postacie, interesujące tło społeczno-historyczne, wspaniały i figlarny wręcz język. Pierre Lemaitre zasłynął w Polsce kryminalną serią o komisarzu Verhoevenie, jednak to cykl, w którym pojawiają się członkowie rodziny Péricourtów (publikowany przez Wydawnictwo Albatros), jest po prostu mistrzostwem świata.
Oto umiera Marcel, głowa rodu Péricourtów, zamożny bankier, który przez lata odnosił sukcesy zawodowe. Opłakuje go jedyna córka (a siostra Édouarda, którego historię poznaliśmy w poprzednim tomie pt. „Do zobaczenia w zaświatach”). Madeleine nie ma jednak okazji skupić się na żałobie, ponieważ jej kilkuletni syn Paul tuż przed wyruszeniem konduktu wyskakuje przez okno wprost na trumnę dziadka.
Zrozpaczona Madeleine pędzi z synem do szpitala. Okazuje się, że chłopak jest częściowo sparaliżowany i już nigdy nie wstanie z wózka inwalidzkiego. Dlaczego jednak Paul zrobił coś takiego? Z jakiego powodu targnął się na swoje życie? Tego nie sposób zrozumieć, a i sam poszkodowany zawzięcie milczy. Do czasu...
Madeleine miota się między domem a szpitalem. Targają nią wyrzuty sumienia. Czy nie była odpowiednio uważną matką? Zbyt skupiła się na swoich drobnych przyjemnościach i zaniedbała syna? Jak ma mu teraz wynagrodzić ten czas? Jak przywrócić w nim chęć do życia? Pani Péricourt jest rozedrgana. Nie potrafi się skoncentrować, podjąć najprostszych decyzji dotyczących prowadzenia domu, a co dopiero tych finansowych...
Testament Marcela zostaje odczytany. Niemal wszystko trafia w ręce Madeleine. Reszta rodziny, przyjaciół i pracowników otrzymuje ochłapy. Taka decyzja nie może się spodobać pominiętym chętnym na schedę. Zaczynają więc wspólnymi siłami kombinować. A Madeleine ma dość kłopotów z Paulem, by móc cokolwiek w porę zauważyć. Gdy wreszcie się orientuje, że w portfelu nie pozostało jej w zasadzie nic, jest już za późno.
Pani Péricourt jest spłukana. Zdeklasowana. Upokorzona. I zdradzona. To ostatnie boli chyba najbardziej. Do tego wreszcie dowiaduje się, z jakiego powodu Paul zrobił to, co zrobił. Ten fakt przelewa czarę goryczy. Czas na zemstę! A ta, jak wiadomo, najlepiej smakuje na zimno. Warto więc poczekać. Ochłonąć. Zaplanować. W detalach. Każdy krok. A potem uderzyć znienacka. I z mocą, której żaden z winowajców się nie spodziewa. Zdrajcy zapłaczą rzewnie. Czytelnicy będą zacierać ręce w poczuciu satysfakcji. Madeleine otrzepie suknię z kurzu i będzie przemierzać paryskie ulice z wysoko podniesioną głową.
Swój masterplan Madeleine przeprowadza z pomocą polskiej służącej, która ni w ząb nie rozumie francuskiego, syna – inwalidy, byłej przyjaciółki – szachrajki, jej męża – kretyna i pewnego robotnika – socjalisty. Na pierwszy rzut oka ekipa wydaje się z góry skazana na porażkę. Na drugi też. Doczytajcie jednak do końca, a sami zobaczycie, do czego jest zdolna kobieta, której ktoś nadepnął na odcisk.
Jakże współczesną i aktualną powieść napisał Pierre Lemaitre! Co jest tak naprawdę dość przerażające, zważywszy na to, że akcja „Kolorów ognia” dzieje się jakiś wiek temu. Tymczasem problemy tamtejszej Francji są problemami dzisiejszej Polski. Wychodzi na to, że nie odrobiliśmy lekcji historii i nie nauczyliśmy się niczego na swoich i cudzych błędach.
Hitler właśnie dochodzi do władzy. Poglądy i ruchy nazistowskie stają się bardzo modne. Ksenofobia? Proszę bardzo. (Kto by tam obsługiwał jakąś Polkę we francuskim sklepie). Seksizm? Dlaczego nie! (Kobieta do garów, a nie do prowadzenia firmy). Zakaz aborcji? Oczywiście! (Pomysł nazistów, wszak trzeba mnożyć lud wybrany). Coś wam to przypomina?
Tu nie ma się co doszukiwać analogii do obecnej sytuacji naszego kraju. One są widoczne jak ogień na okładce powieści Lemaitre'a. Co również nie może ujść uwadze, to siła kobiet, która tak w książce, jak i na dzisiejszych ulicach polskich miast i miasteczek, wygrywa w walce o dobro i sprawiedliwość. Madeleine przechodzi niesamowitą metamorfozę: od roztrzepanej, nieznającej się na niczym, niezbyt szczęśliwej rozwódki, po pewną siebie, nieulęknioną, pozbawioną skrupułów kobietę sukcesu. Nawet jeśli ten sukces ma oznaczać starcie w proch oponentów. Ale umówmy się, po stokroć sobie na to zasłużyli, zatem nie będziemy ich żałować.
Do tego wszystkiego mamy tu jeszcze wspaniały obraz epoki, opisanej z detalami i pietyzmem. Jest również obraz klasowego społeczeństwa ze sztywnymi, nie do obalenia podziałami. No i także lekcja historii, ale na niej, jak już zostało ustalone, nie uważaliśmy, zatem siadaj, Kowalski, pała.
„Kolory ognia” są napisane znakomitym językiem, swawolną chwilami narracją układającą się w epicką powieść, po lekturze której wyjdziecie na ulice i będziecie wołać o jeszcze. To jak, Albatrosie, kiedy u nas kolejny tom („Miroir de nos peines”)?
Pierre Lemaitre
„Kolory ognia”
przeł. Joanna Polachowska
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2020
476 s.
Nasze recenzje innych pwieści Pierre'a Lemaitre'a znajdziecie tu: