„Zimny trop” (nie mylić z zimnym trupem) to drugi tom (po „Dwudziestej trzeciej”) kryminalnej serii autorstwa małżeństwa Beaty i Eugeniusza Dębskich. Tym razem wraz z prywatnym detektywem Tomaszem Winklerem przenosimy się do dolnośląskiego uzdrowiska, by tam zająć się pewną sensacyjną sprawą...
Do Polanicy na zimowe wczasy jedzie Roma – babcia Winklera – aby odpocząć po dramatycznych wydarzeniach, o których możemy przeczytać w pierwszej części cyklu. Nie jest jej jednak dane odsapnąć. Roma spotyka w uzdrowisku Juliana Sztyca, swoją studencką miłość sprzed pół wieku. Ledwie para zdążyła sobie powspominać dawne czasy i umówić się na wspólne wieczorne oglądanie serialu, gdy okazuje się, że Julian znika.
Zrozpaczona starsza pani dzwoni do wnuczka po pomoc. A że Tomek jest byłym gliniarzem, obecnie licencjonowanym detektywem, to sprawa stworzona jest dla niego. Przyjeżdża więc do Polanicy i rozpoczyna prywatne śledztwo na zlecenie wnuczki i córki zaginionego. Dodatkową motywację stanowi dla niego również owa piękna wnuczka – Jagoda. Zakochany Winkler działa z tym większą determinacją.
Miejscowa policja – w której szeregach odnajduje się dawny kolega Tomasza, dość wulgarny i równie leniwy funkcjonariusz Dernisz – najchętniej nie kiwnęłaby palcem. I to nie pierwszy raz, bo oto okazuje się, że obecne dochodzenie może być powiązane ze sprawą podwójnego morderstwa sprzed dwóch lat, a nawet zataczać szersze, międzynarodowe kręgi.
Akcja rozkręca się powoli, by pod koniec ruszyć z kopyta serią dramatycznych zdarzeń. A zakończenie jest naprawdę zaskakujące – nie podejrzewałam takiego rozwiązania.
„Zimny trop” to taki klasyczny kryminał z klasą. Bohaterowie są sympatyczni, z chęcią im kibicujemy. Zwłaszcza wyjątkowa jest relacja łącząca Tomka Winklera z jego babcią: mieszkają razem (i z kundelkiem Kropką), razem (o ile to możliwe) rozwiązują kryminalne sprawy, wspólnie popijają koniaczek i gotują gar bigosu na święta. I pewnie z tej bliskości z Romą wynika fakt, że Winkler to taki trzydziestolatek o retro duszy: rzuca rosyjskimi powiedzonkami, posługuje się specyficznym, typowym raczej dla własnego dziadka językiem, odnosi się do gwiazd estrady wielbionych jakieś dwa pokolenia wstecz, trzyma się z dala od mediów społecznościowych. I ma przy tym wszystkim swój niepowtarzalny urok. Tylko gdzie w rzeczywistości znaleźć takiego trzydziestolatka?
Powieść Dębskich jest napisana oryginalnym stylem. Z jednej strony to elegancki język, niebanalne porównania, zabawa słowem, ale z drugiej, gdy ktoś już klnie, to robi to na całego (vide aspirant Konrad Dernisz). Policja nie ma w tej powieści dobrego PR-u (co się zresztą zgadza ostatnimi czasy z rzeczywistością...). Z kolei bardzo polubiłam postać niejakiej Skamieliny – rezolutnej współpracownicy Winklera.
Sam Tomasz Winkler prowadzi niejako dwa życia: to prawdziwe, a drugie we własnej głowie. Cały czas możemy się zaznajamiać z jego myślami. Toczy sam ze sobą rozmowy, a nawet na głośno zadane pytanie odpowiada w myślach...
W „Zimnym tropie” pojawiają się wątki rozpoczęte w „Dwudziestej trzeciej” i pewnie też niektóre znajdą swoje rozwiązanie w tomie kolejnym, czyli w „Szwedzkim kryminale”, którego premiera już w październiku. Niemniej jednak powieść można spokojnie czytać bez znajomości wcześniejszej części.
Bardzo podoba mi się pomysł na tytuł książki. Świetnie też odnosi się do klimatu opowieści: wyobraźcie sobie górskie uzdrowisko w środku zimy i do tego zagadkę kryminalną, którą rozwiązuje młody, ale staromodny prywatny detektyw. Lektura nie tylko na długie, jesienne wieczory.
Beata i Eugeniusz Dębscy
„Zimny trop”
Wydawnictwo Agora
Warszawa, 2021
352 s.