W ręce wpadła mi szalenie interesująca lektura. Nie tylko ze względu na jej demaskatorski charakter, ale przede wszystkim na jej bogactwo informacyjne i rzeczową publicystykę. Mowa o książce amerykańskiego dziennikarza śledczego, prawnika, laureata wielu prestiżowych nagród – Gleena Greenwalda. To właśnie jego, wespół z Laurą Poitras, zaprosił do współpracy Edward Snowden.
Ten były analityk amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), który zuchwale okradł jej tajne archiwa, wciąż budzi spore kontrowersje – dla wielu pozostaje wrażliwym bohaterem, dla innych cynicznym i wyrachowanym rosyjskim kretem. Książka nie daje rozstrzygających tego dylematu argumentów. Abstrahując od wyroku na temat osoby Snowdena, który wydał już Waszyngton, Greenwald obiektywnie nakreślił sprawę wycieku tajnych dokumentów, już okrzykniętego największym w historii szpiegostwa. Doceniam też logiczną strukturę opracowania – autor solidnie uporządkował swój wywód.
Zaczął od chronologicznego przedstawienia historii swoich kontaktów ze Snowdenem. Temu poświęcił dwa pierwsze rozdziały. To, co uderza w opisie zachowania dwudziestodziewięcioletniego Edwarda, to jego chłodny spokój i opanowanie. Tak młody człowiek, który podjął dramatyczny wybór, a jedynie parę razy podczas dziesięciodniowej rundy spotkań z dziennikarzami wpadł w wisielczy humor, jak wtedy, gdy rozważając swoje perspektywy, odparował: optuję za dolną pryczą w Guantanamo (s.108).
W trzecim, najobszerniejszym rozdziale, Greenwald omówił dokumenty, jakie Snowden przekazał mu w pokoju hotelowym w Hong Kongu. Już sam tytuł rozdziału – Gromadzić wszystko - wprowadza czytelnika w atmosferę systemu globalnej inwigilacji. Autor bardzo precyzyjnie i metodycznie zaprezentował założenia i metody podsłuchiwania wszelkiej komunikacji elektronicznej w skali całego świata: rozmów telefonicznych, sms-ów, e-maili, czatów internetowych, jak również bankowości internetowej. Wedle dokumentów system ten jest już tak rozbudowany, że monstrualny strumień danych z całego świata jest automatycznie selekcjonowany i przy użyciu wygodnego interfejsu graficznego można robić kwerendy, niczym w przeglądarce Google. Wpisując nazwisko delikwenta, uzyskać można dostęp do całej historii jego aktywności elektronicznej – nie tylko metadanych (kiedy, z kim, jak długo), ale i treści (zapisy rozmów, korespondencji, transakcji bankowych). Dla zwykłego czytelnika może to być, cytując klasyka, wiedza porażająca.
Rozdział czwarty to obszerny esej o politycznych i socjologicznych skutkach totalnej kontroli. Autor chętnie odwołuje się do 1984 George`a Orwella czy koncepcji panoptikonu XIII-wiecznego brytyjskiego filozofa, Jeremy`ego Benthama. Wyłuszcza zgubne efekty idei permanentnej inwigilacji (ta z Seksmisji Machulskiego zdaje się być niczym w porównaniu z zapędami Amerykanów i ich sojuszników) dla relacji między jednostkami, a także między obywatelami, a władzą publiczną. Bo, jak konstatuje autor, całkowity zanik prywatności gwałtownie demontuje demokrację i jej zdobycze w postaci na przykład prawa do wolności, swobód obywatelskich czy uczestniczenia w wyborach powszechnych. Stają się one jedynie fasadą i pustymi frazesami.
Pełna zgoda co do tego, że inwigilacja istnieć musi - podzielam pogląd autora. Biorąc pod uwagę skalę zaawansowania programów podsłuchowych NSA, naiwnym zdaje się nawoływanie do ustalenia wyraźnych granic szpiegowania, ściśle kontrolowanych przez niezależne sądy. Karkołomna próba przechwycenia i gromadzenia wszystkich sygnałów elektronicznych na świecie jest, zdaniem wielu ekspertów, kontrproduktywna. Mocno absorbuje uwagę służb specjalnych, a użytek z tego niewielki, o czym niech zaświadczą udane zamachy terrorystyczne, jak ten podczas maratonu w Bostonie w 2013 roku. O wiele bardziej wydajnymi, przekonuje Greenwald, byłyby selektywne podsłuchy z wyraźnym profilowaniem. Skoro, jak tłumaczy się obywatelom, podsłuchujemy, by zapobiegać atakom terrorystycznym, to skupmy się na terrorystach, a nie dla przykładu na brazylijskim Ministerstwie Kopalń i Energetyki, co nieprzypadkowo zaprzątało uwagę służb państw bogatych w surowce, jak Kanada i Norwegia.
W ostatnim rozdziale Greenwald analizuje obecny system medialny w Stanach Zjednoczonym. Nie pozostawia na nim suchej nitki. Korporacyjny charakter i struktura najważniejszych stacji telewizyjnych i tytułów prasowych zamieniły dziennikarstwo amerykańskie w zblatowany z elitami rządowymi konglomerat, gdzie obie strony negocjują tak, by „prawda” nie zabolała sprawujących władzę w Waszyngtonie. Tezę podpiera analizą sposobu, w jaki został potraktowany przez media po ujawnieniu przez niego dokumentów wykradzionych przez Snowdena. Nie ma w tym nachalnej martyrologii - wnioski pozostawia czytelnikom.
Receptą na podsłuchy wedle autora jest popularyzacja programów szyfrujących połączenia. Niemieckim panaceum na amerykańskie programy globalnego podsłuchiwania jest koncepcja przeniesienia części punktów węzłowych globalnej sieci Internet z terenu USA do Europy. Mogłoby to uniemożliwić przechwytywanie części pakietów transmisji danych, które omijałyby amerykańskie terytorium.
Pojawia się też polski wątek – dokumenty NSA kilkukrotnie wymieniają Polskę jako kraj sojuszniczy, pomagający NSA w przechwytywaniu danych z terenu Europy, Bliskiego Wchodu i części Afryki. I tu pytanie do redaktora polskiego wydania – dlaczego w polskiej wersji książki, na stronie 135, zostaje wymieniona z nazwy Służba Wywiadu Wojskowego, jako ta agenda polskiego rządu, która dostarczała dane Amerykanom? Przytoczony fragment dokumentu NSA, mający potwierdzać tę tezę, ani w oryginale, ani w polskim tłumaczeniu, wcale o tym nie „mówi”...
Afera Snowdena jest przede wszystkim druzgocącą porażką kontrwywiadowczą USA. Ciężko o jednoznaczne wnioski, co do proweniencji Snowdena. Owszem, idąc tropem rzymskiej maksymy - czyja korzyść, tego sprawka - rzecz nabiera rumieńców. Klin, jaki został wbity między USA i państwa Unii Europejskiej, na pewno ucieszył Władimira Putina. W siedzibie Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej w podmoskiewskim Jasieniewie strzelają korki kolejnych butelek szampana. W pojedynku Rosja – Zachód niestety wciąż jesteśmy w głębokiej defensywie.
P.S. Z racji krążącego nad domem od samego rana śmigłowca z biało-czerwoną szachownicą, chyba trzeba mi będzie na jakiś czas odstawić literaturę szpiegowską ;) Pozdrowienia dla „zielonych” ;)
Gleen Greenwald
Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz
przeł. Barbara Gadomska
Agora
Warszawa, 2014
320 s.