Druga część przygód dzielnych wojaków z CIA stawiających czoła terrorystycznej międzynarodówce wyszła właśnie spod pióra Martina Zelenaya. Kryjący się pod pseudonimem Amerykanin polskiego pochodzenia to kolejny szpieg, który raporty, analizy i ganianie po mieście z berettą zamienił na pisanie książek.
Podobnie jak poprzednia powieść, Tajny raport Millingtona, U progu zagłady również jest dreszczowcem polityczno-szpiegowskim. Nie jest to jednak bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z poprzedniej części. Choć powracają główni bohaterowie – tajny agent Frank Shephard i jego szef Jason Millington - to historia jest zgoła odmienna. Tym razem celem terrorystów nie jest Ameryka, a Watykan, który ma zostać zaatakowany już nie bronią chemiczną, lecz atomową.
W swojej budowie obie powieści są zbliżone do siebie. W obu mamy wielowątkową fabułę, wyrazistych bohaterów i dynamiczną zmianę miejsc akcji. I tu, i tu autor serwuje sporą, z racji swoich zawodowych zainteresowań, dawkę historii sztuki oraz szpiegowskiego i militarnego rzemiosła.
Co do samej fabuły - reżim Korei Północnej postanawia po raz kolejny przypomnieć całemu światu, że istnieje i ma się całkiem dobrze. I chce to zrobić z przytupem – specjalna głowica jądrowa ma zostać niepostrzeżenie przemycona do Europy. Najwybitniejszy Przywódca, jak brzmi oficjalny tytuł dyktatora (tego od nienagannej fryzury z przedziałkiem), zleca to zadanie młodemu pułkownikowi, Pakowi Li. Po próbnym przerzucie atrapy bomby, w długą drogę do Rzymu wyrusza już w pełni gotowa do detonacji atomówka. Dzięki dokładnym i przemawiającym do wyobraźni opisom Zelenay pozwala czytelnikowi niemal osobiście brać udział w tej podróży - Z Korei, przez Chiny, Kazachstan, zahaczając o Tadżykistan i Afganistan, aż na rosyjskie wybrzeże Morza Czarnego. Nie był to reportaż Kapuścińskiego czy Hugo-Badera, ale poczułem jakbym tam był.
Jakkolwiek karkołomnym wydaje się pomysł podróżowania po świecie z bombą atomową, to do tego momentu akcja powieści była dla mnie wiarygodna i pasjonująca, a chłodny profesjonalizm głównego antagonisty budził zrozumienie, może nawet sympatię. Słowem, wszystko się kleiło. Później zaczęło zgrzytać i rozmydlać się. Coraz więcej było zatroskanej i irytującej żony oficera Shepharda, która, o zgrozo, postanowiła wyruszyć z dalekiej Ameryki w podróż do Europy, akurat do Rzymu, w samo centrum zawieruchy (a jakże!), by zrobić romantyczną niespodziankę mężowi... Dodatkowo, rzeczony już, do tej pory nienaganny jak fryzura szefa czarny charakter, zaczął popełniać głupie błędy niewspółmierne do jego wcześniejszego profesjonalizmu. Niepotrzebnie osłabiło to narrację i thriller podryfował w konwencję pastiszu i romansu. Przez to powieść jest nierówna, a jej druga połowa znacznie gorsza niż pasjonujący początek.
Również i w tej powieści Zelenay puszcza oko do polskich czytelników. Parokrotnie przywołuje postać płk. Kuklińskiego, powielając tezę, że był najpilniej chronionym źródłem w historii amerykańskiego wywiadu. By uwiarygodnić i podnieść rangę tych słów, przytacza fragment przemówienia prezydenta Putina, który oficerom wywiadu miał rzekomo powiedzieć, że za dramat upadku Związku Radzieckiego odpowiedzialność ponosi trzech ludzi: Ronald Reagan, Jan Paweł II i Ryszard Kukliński.
Mocną stroną U progu... są opisy technicznych gadżetów i uzbrojenia operatorów sił specjalnych. Sporo ujawnia Zelenay na temat zdolności amerykańskiego systemu inwigilacji elektronicznej - pojawiają się niuanse samolotów zwiadowczych i wywiadu satelitarnego. Z kart obu powieści uderza doskonała wiedza autora o strukturach środowiska wywiadowczego USA, na które składa się kilkadziesiąt różnorakich agend rządowych.
Czy u Zelenaya kontynuacja jest lepsza niż pierwsza część? Mniej więcej do połowy U progu... byłem pewny, że zdecydowanie tak! Lektura pochłonęła mnie bez reszty. Później poczułem rozczarowanie. By wyrobić sobie zdanie o talencie kolejnego szpiega-pisarza, potrzebna będzie dogrywka.
Martin Zelenay
U progu zagłady
przeł. Marcin Osiowski
Znak
Kraków, 2014
477 s.