Jack Reacher już od 1997 roku nieprzerwanie (przynajmniej raz na dwanaście miesięcy) na własną rękę wymierza sprawiedliwość w kolejnych tomach sensacyjnej serii pisanej przez Lee Childa. W „Strażniku” ten były żandarm wojskowy zyskał sobie drugiego ojca w postaci młodszego brata Lee, Andrew Childa. Powiem tyle: rodzinny pisarski biznes ma się świetnie i oby jak najdłużej dostarczał czytelnikom satysfakcji.
Bo to ogromna radość obserwować, jak Jack Reacher daje w mordę kolejnej kanalii, nie tracąc przy tym ani jednego włosa z głowy. Ten ponadprzeciętnie wysoki, muskularny włóczęga – jak nazywa go w „Strażniku” czarny charakter – jest praktycznie niezniszczalny. Czytelnik może być o niego spokojny. Wiadomo, że dorwie złych, zrobi z nich miazgę, a sam tylko otrzepie kurz z ubrania.
Jedynego, jakie ma, bo Jack Reacher nie potrzebuje rzeczy. Jeździ bez celu po Ameryce (autostopem albo autobusami). Posiada to, co ma na sobie. Jeśli ubranie mu się zniszczy albo ubrudzi, kupuje nowe, a stare wyrzuca. W jego kieszeni tkwi zwitek banknotów, karta bankomatowa, paszport i szczoteczka do zębów. Komu potrzeba czegoś więcej? Gdzie się zatrzyma, tam wplątuje się w jakąś sprawę, która zazwyczaj kończy się rozróbą. Niejedną.
Tym razem Reacher ląduje w małym, sennym i z pozoru nudnym miasteczku w okolicach Nashville w stanie Tennessee. Nie zdąży w spokoju posłuchać muzyki w którymś z barów, gdy już musi wkroczyć do akcji. Jack idzie chodnikiem i widzi mężczyznę, który niczego nieświadomy, jest śledzony przez kilka osób. Reacher ocenia, że zaraz ma dojść do porwania. Niewiele się więc namyślając, postanawia pomóc nieznajomemu. Co kończy się pogromem zaskoczonych nieoczekiwanymi przeszkodami napastników.
Nieznajomy to Rusty Rutherford, informatyk, którego właśnie znienawidziło całe miasto. Mieszkańcy winią go za to, że nie zapobiegł atakowi hakerskiemu, przez który w okolicy przestało działać wszystko, co do systemu informatycznego było podłączone: telefony, komputery, światła uliczne... Problem w tym, że Rusty nie poczuwa się do odpowiedzialności. A już z pewnością nie wie, o co może chodzić porywaczom. Przecież nie ma niczego cennego. Rusty ewidentnie potrzebuje pomocy Reachera. A ponieważ Jack ma dobre serce, wbrew swoim przyzwyczajeniom, zostaje na miejscu na dłużej i układa plan, który zakłada poznanie tajemniczych przeciwników. I ich unicestwienie. Oczywiście.
To trudna sprawa dla Reachera, ponieważ związana jest z nowymi technologiami. A na widok komputera Jack odwraca się z obrzydzeniem. Komórki najchętniej nie tknąłby nawet kijem przez szmatę. Na szczęście to Rusty wraz ze swoją przyjaciółką zajmują się elektronicznymi szczegółami, Reacher może się skupić na kwestiach siłowych.
Jak sprawa się zakończy? Nie będzie to spoiler, jeśli powiem, że szczęśliwie dla Jacka Reachera. Ta postać jest gwarantem satysfakcjonujących finiszów. Reacher jest bezwzględny, ale sprawiedliwy. Postępuje według swojego kodeksu moralnego. Łomot spuszcza tylko złym i jeszcze chwilę wcześniej lojalnie ich przed tym ostrzega. Mają szansę się wycofać. Wiedzą, że za odmowę grozi im na przykład połamanie nóg. Zazwyczaj chojraczą i potem kończy się to dla nich tak, jak się kończy. Ale nikt nie może zarzucić Reacherowi, że nie anonsował konsekwencji...
Reacher może nie przepada za komputerami, ale sam ma mózg jak jeden z nich. W głowie tyka mu zegar precyzyjnie odmierzający czas, każdą odległość potrafi oszacować co do centymetra, przewiduje każdy ruch przeciwnika i na szybko analizuje stosowną technikę walki wręcz. Ba! Jack nawet umie sobie posłuchać w głowie ulubionej muzyki, choć do nikogo innego ona nie dociera.
Lee Child stworzył protagonistę, któremu nie sposób nie kibicować. Chroni słabszych i bezbronnych, powala na glebę bandziorów, sam od życia niewiele chce. Prócz wolności.
Także w tym tomie znajdziemy obrazowo oddany klimat amerykańskich bezdroży, małych, zapomnianych przez wielki świat miasteczek z typowymi dinerami serwującymi proste jedzenie dla każdego, autostradami na obrzeżach, przydrożnymi motelami i stacjami paliw, gdzie można kupić wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
„Strażnik” to także przemyślana i odpowiednio zaplątana fabuła z drugim dnem i z zaskoczeniem na końcu. Napisana krótkimi, dynamicznymi zdaniami. Z poczuciem humoru.
Na końcu powieści znajdziemy bonus – wywiad z Lee i Andrew Childami, którzy wyjaśniają, dlaczego zdecydowali się pisać razem, a przy okazji zdradzają, jak wyglądały ich relacje od dzieciństwa. To miły dodatek.
Podczas lektury co rusz słychać było z mojego pokoju rechot satysfakcji. Na to przybiegał mąż z pytaniem, co się stało. Jak to, co się stało? Jack Reacher znowu nakopał oprychom i wyszedł ze starcia bez szwanku! Sprawdźcie sami, jaka to przyjemność śledzić jego poczynania!
Lee Child
„Strażnik”
przeł. Jan Kraśko
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2021
415 s.
Recenzję "Stu milionów dolarów" Lee Childa znajdziecie TU.