Robert Małecki w swojej nowej powieści podarował nam kawałek islandzkiego mroku. „Skazą” autor toruńskiej trylogii udowadnia, że jest niezwykle wszechstronnym pisarzem. Mamy więc nowe miejsce akcji, nowego bohatera, odmienny styl i podgatunek kryminału. A wszystko to wysmakowane i smakowite. Znakomita lektura!
Jesteśmy w Chełmży, niewielkim, położonym nad jeziorem mieście, niedaleko Torunia. To tu po tragicznych wydarzeniach sprzed dekady sprowadził się komisarz Bernard Gross. Szukał spokoju i ukojenia, a znalazł skomplikowaną kryminalną sprawę, która również sięga do wypadków, jakie miały miejsce dziesięć lat wstecz.
W zamarzniętym jeziorze Gross znajduje dwa ciała: nastolatka, który najprawdopodobniej wszedł na zbyt cienki lód i utonął oraz starszego mężczyzny, który umarł z zimna w cumującej nieopodal brzegu łódce. Mimo że wszystko wskazuje na to, że w obu przypadkach zadziałał nieszczęśliwy wypadek, komisarz zadaje sobie pytania: czy można wykluczyć morderstwo? I czy te śmierci miały ze sobą coś wspólnego?
Naprzemiennie ze współczesnym wątkiem śledztwa poznajemy historię z przeszłości. Dziesięć lat temu w Chełmży zaginęły trzy osoby: małżeństwo Tarasewiczów i przyjaciółka rodziny. Nigdy nie znaleziono ciał ani nie wyjaśniono sprawy. Na miejscu został jedynie syn Tarasewiczów, wtedy ledwie osiemnastoletni. Gross przekonuje się, że tamto zniknięcie może mieć coś wspólnego z obecnymi wydarzeniami.
Kiedy Robert Małecki wydał swoją debiutancką powieść pt. „Najgorsze dopiero nadejdzie” (Marek Bener, główny bohater toruńskich tomów, pojawia się zresztą przelotnie w „Skazie”), od razu przyszło mi do głowy skojarzenie z książkami Harlana Cobena. Teraz nieodparcie nasuwa się podobieństwo do kryminałów Arnaldura Indriðasona.
Małecki w nowej odsłonie przedstawia mroczną, niezwykle klimatyczną opowieść, podczas lektury której czytelnikowi robi się zimno (dosłownie!). Autor znakomicie oddał mroźną aurę, jaka terroryzuje mieszkańców kujawsko-pomorskiego miasteczka. I okazuje się, że Chełmża może być jak Reykjavík. Potrzeba ku temu jedynie ostrego pióra Małeckiego.
Podobieństw do skandynawskiego majstersztyku jest więcej. Akcja „Skazy” toczy się nieśpiesznie. Śledztwo posuwa się mozolnie. Autor powoli odkrywa przed czytelnikami kolejne elementy kryminalnej układanki. A ta jest porządnie skomplikowana i niemal do samego końca nie wiadomo, jak nam się te puzzle ułożą.
Bernard Gross to taki nasz Erlendur Sveinsson. Tak jak bohater Indriðasona jest całkowicie zaangażowany w pracę, życie prywatne sprowadzając do minimum. Te jego wybory mają oczywiście swoje uzasadnienie w przeszłości. Gross też jest fatalnym ojcem i niespecjalnie z tym walczy. Interesuje się modelarstwem – szczegółowo i ze znawstwem opisanym (widać, że Małecki skleił niejeden samolot).
To przywiązanie do wiarygodnie podanego detalu czuć także w scenach opiewających pracę techników kryminalistycznych. Autor zrobił porządny research, a jego wyniki w przystępny sposób zaprezentował czytelnikowi.
No i jest powracający w twórczości toruńskiego autora motyw zaginięć. Pojawiał się już w powieściach o Marku Benerze (także: „Porzuć swój strach” i „Koszmary zasną ostatnie”), jest i teraz, stając się swego rodzaju konikiem autora.
Małecki sugestywnie oddaje atmosferę prowincji – miejsca, gdzie wszyscy się znają, choćby przelotnie, każdy z kimś chodził do szkoły, jest czyimś krewnym. Gdy przychodzi co do czego, lokalna społeczność obwarowuje się murem milczenia i kryje wzajemnie swoje tajemnice. Chwilami bieda tu aż piszczy, młodzi nie mają zbyt wielkich perspektyw, a największą (nie dla wszystkich zresztą dostępną atrakcją) wydaje się wypad do kina do Torunia.
Ta powieść jest do bólu prawdziwa. Na wielu poziomach.
„Skaza” także od strony warsztatowej jest mistrzostwem. Małecki wie, jak przykuć uwagę czytelnika. Zdaje sobie sprawę z tego, że akcję napędza konflikt – a tych tutaj nie brakuje: jest ten zewnętrzny (pogoda ostro daje się bohaterom we znaki), wewnętrzny (protagonista, ale też drugoplanowe postacie, nie mają łatwego i przyjemnego życia prywatnego), no i oczywiście pierwsze skrzypce gra konflikt dobra ze złem, czyli stróże prawa versus przestępcy.
Wszystko to sprawia, że czytelnik po prostu nie chce odłożyć tej powieści, dopóki nie doczeka ostatniej strony.
Wspomniałam o wpływach innych pisarzy w prozie Roberta Małeckiego. Trzeba jednak koniecznie dodać, że to tylko inspiracje, a autor tworzy swój własny, niepowtarzalny powieściowy świat. Dla mnie nazwisko Małecki na okładce jest tożsame ze znakiem najwyższej jakości.
I na koniec muszę jeszcze wspomnieć właśnie o okładce projektu Poli i Daniela Rusiłowiczów. Znakomita i przede wszystkim spójna z zawartością książki.
Robert Małecki
„Skaza”
Czwarta Strona
Poznań, 2018
564 s.