Tim Weaver stworzył protagonistę o niestandardowym - jak na powieści gatunkowe - zawodzie. David Raker specjalizuje się w poszukiwaniu osób zaginionych. Niby jest to postać wchodząca w schematy przyjęte dla thrillera/kryminału (bohater po przejściach, któremu nie zależy już na niczym, tylko na robocie śledczej), a jednak w jakiś sposób wyróżniająca się na tle sobie podobnych. Czytelnik od pierwszych stron chce towarzyszyć Rakerowi w trakcie jego dochodzenia. Nie sposób nie kibicować temu tak zaangażowanemu w swoje misje bohaterowi.
„Bardzo złe miejsce” jest piątym (z dziewięciu dotąd powstałych) tomem serii. Choć pojawiają się tu nawiązania do poprzednich części, to bez problemu można się zanurzyć w ten cykl w samym jego środku. (Co jest istotną informacją, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wcześniejsze tytuły są w zasadzie nie do zdobycia w księgarniach).
David Raker, którego dotąd policja jakoś specjalnie nie kochała, ponieważ wchodził jej w paradę podczas prowadzenia swoich śledztw, ze zdziwieniem przyjmuje wiadomość, że to właśnie inspektor Melanie Craw (z którą już miał na pieńku) szykuje dla niego zlecenie. Szybko okazuje się jednak, że Craw wynajmuje Rakera prywatnie, ponieważ sama ma związane ręce. Przełożeni zakazali jej badać sprawę.
Dziewięć miesięcy temu jej ojciec, Leonard Franks, wyszedł przed dom po drewno do kominka i nigdy nie wrócił. Razem z żoną byli już na emeryturze i mieszkali w chacie położonej na uboczu, na wrzosowiskach w hrabstwie Devon. Franks w zasadzie rozpłynął się w powietrzu. Gdyby ktoś go porwał, byłoby słychać nadjeżdżający samochód. Gdyby sam uciekł, żona zobaczyłaby go na płaskim horyzoncie.
Raker szybko dochodzi do wniosku, że ze zniknięciem Leonarda mogły mieć coś wspólnego dokumenty, które otrzymał pocztą tuż przed tragicznymi wydarzeniami. Dotyczyły one jakiejś sprawy, którą Franks badał na własną rękę. Nikt jednak nie wie, co się w nich znajdowało.
Raker drobiazgowo sprawdza każdy, najmniejszy nawet trop, każdy nawijający mu się pod rękę świstek, który może – choć wcale nie musi – mieć jakieś znaczenie dla dochodzenia. Ta mrówcza praca przynosi efekty, ale też śmiertelne niebezpieczeństwo. David Raker rusza więc w pościg, a jednocześnie sam jest ściganym.
Wszystko to prowadzi do dramatycznego, pełnego zwrotów akcji zakończenia, które udowadnia, że kłamstwo – mimo wszystko – ma krótkie nogi. Weaver znakomicie buduje sieć zmyłek i fałszywych tropów. Do ostatniej strony nie wiadomo, kto jest kim i po której stronie stoi. Choć, moim zdaniem, autor na finiszu trochę przesadził z nawałem twistów, w rezultacie czego intryga w pewnych aspektach staje się mało wiarygodna.
Narracja jest pierwszoosobowa, rozdziały dość krótkie, często zakończone cliffhangerami, niepozwalającymi odłożyć lektury na potem. Z drugiej strony autor stosuje powtórzenia, jakby chciał się upewnić, że czytelnik zakoduje przedstawione mu informacje. Spokojnie mogłoby być tych powtórek mniej.
Tim Weaver potrafi stworzyć wciągający klimat opowiadanej historii i przywiązać do siebie czytelnika. Dodatkowym atutem są opisy współczesnego Londynu i – tak z nimi kontrastujące – obrazy ze spokojnego (choć w powieściowym świecie bardzo mrocznego) Devonu.
Trzeba też koniecznie zwrócić uwagę na wspaniałą okładkę „Bardzo złego miejsca”. Wydawnictwo Albatros zna się na rzeczy!
Apeluję nie tylko o wydanie kolejnych czterech tomów cyklu czekających już w wersji angielskiej, ale i o wznowienia poprzednich dla takich gapowiczów jak ja, którzy nie zdążyli ich dotąd wszystkich przeczytać.
Tim Weaver
„Bardzo złe miejsce”
przeł. Robert Waliś
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2018
541s.
Recenzja „Zniknęli na zawsze” Tima Weavera.