To już koniec trylogii opowiadającej o toruńskim dziennikarzu Marku Benerze i jego zmaganiach z odnalezieniem żony, która zaginęła niemal siedem lat wcześniej. Małecki z książki na książkę jest coraz lepszy i udowadnia, że prawdziwy z niego kryminalny fachura. Autor po mistrzowsku dawkuje napięcie i sprawia, że wcale nie chcemy zasypiać, tylko brnąć w „Koszmary...” do ostatniej strony.
Ktoś wysłał Markowi Benerowi zdjęcie, które zmieniło wszystko. O ile to możliwe, dziennikarz jest w jeszcze większym dole niż dotychczas. Agata, jego ciężarna żona zniknęła, a po latach bezowocnych poszukiwań Bener nie ma już nadziei na szczęśliwe zakończenie. Co więcej, dochodzi do wniosku, że lepiej by było dla niego, gdyby nie poznał prawdy.
Nawet prowadzenie „Echa Torunia” nie przynosi mu już satysfakcji. Współpracownicy nie spełniają jego wymagań, a sama praca traci dla niego sens. Marek wraz z przyjacielem, fotoreporterem Rakiem dorabia, poszukując, niejako nieoficjalnie, osób zaginionych. Tym razem pada na Jana Stemperskiego, skromnego nauczyciela. Dziennikarz jest pewien, że jeśli go znajdą, to nieżywego. Mężczyzna był poddawany mobbingowi i mógł po prostu nie wytrzymać presji. Sprawa przyciąga w pełni uwagę Benera, gdy okazuje się, że może mieć coś wspólnego z jego rodzinną tragedią.
Powieści Roberta Małeckiego mają zawsze, pod względem tematycznym, drugie dno. Tym razem padło właśnie na wspomniany już mobbing. Prześladowanie w miejscu pracy opisane jest tu niezwykle obrazowo, a Bener dotąd postrzegany raczej jako obrońca uciśnionych, z przerażeniem dochodzi do wniosku, że sam nie jest bez winy. W ogóle dziennikarz jawi się jako człowiek z krwi i kości. Więcej ma wad niż zalet, a nerwy coraz częściej odmawiają mu posłuszeństwa. Bener staje się niezwykle podejrzliwy (a razem z nim czytelnik), wydaje mu się, że może ufać tylko sobie. Czy w takim stanie będzie potrafił dojść do jakichkolwiek konstruktywnych wniosków w swoich prywatnych śledztwach?
Tak dziennikarskie dochodzenie, jak codzienna praca w gazecie są tu opisane drobiazgowo i z autentyzmem. Malecki, wie, o czym opowiada, bo przecież sam wykonywał tę robotę. Poprzez fabułę przebija znajomość przedstawionych realiów, także mechanizmów władzy – tej politycznej, ale i władzy przełożonego nad podwładnymi.
No i jest w „Koszmarach...” Toruń. Zimowy, mroźny Toruń z wszystkimi jego zakamarkami, które może tak wiarygodnie zaprezentować czytelnikowi tylko osoba, która przez lata ścierała podeszwy na tym właśnie bruku. Tom Małeckiego to znakomity kryminał miejski!
Autor niejednokrotnie mruga okiem do swoich znajomych, a to wprowadzając postać Leona Brodzkiego (policjanta z kryminalnej serii Marcela Woźniaka), a to na przykład wpuszczając na karty powieści wilczura imieniem Morfina...
Małecki umiejętnie rozsiewa tropy, jednocześnie myląc czytelnika do samego końca. Przygotował też kilka niezłych twistów fabularnych, niejednokrotnie zaskakuje, a zakończenie zostawia w pewien sposób otwarte, dając możliwość kontynuacji.
Jeśli tak jak mnie już od lektury pierwszej powieści pt. „Najgorsze dopiero nadejdzie” dręczyło Was pytanie: „czy żona żyje?”, oraz mieliście dosyć wymijających odpowiedzi nagabywanego autora: „moja ma się dobrze”, teraz nareszcie poznacie prawdę.
A ja już jestem ciekawa, w którą pisarską stronę Robert Małecki pójdzie po pożegnaniu z Benerem.
Robert Małecki
„Koszmary zasną ostatnie”
Czwarta Strona
Poznań, 2018
420 s.
Nasze recenzje poprzednich powieści Roberta Małeckiego:
Wywiad z Robertem Małeckim.