Nie prowokuję do refleksji nad kondycją tego świata. Zależy mi na tym, żeby wzbudzić ciekawość, na przykład amorami Sobieskiego albo przepięknym malowniczym miasteczkiem, jakim jest Gniew, i górującym nad nim zamkiem krzyżackim, w którym można pójść na basen.
Kawiarenka Kryminalna: Lektura pani najnowszej powieści pod tytułem „Żony Gniewu” przenosi czytelników na zamek krzyżacki w Gniewie. Wraz z dobrze znanymi bohaterami powieściowego cyklu o siostrach Raj zwiedzamy plan zdjęciowy romansu historycznego o Janie III Sobieskim. Wątek płomiennych amorów słynnego króla i Marysieńki obfituje w szereg ciekawostek historycznych. Jak wyglądał research pod kątem faktograficznym?
Joanna Jodełka: W pisaniu najbardziej lubię przygotowania do pisania. Czytanie, zbieranie informacji, szukanie ciekawostek i anegdot. Przy „Żonach Gniewu” była to wyjątkowa uczta. Historia wielkiej, bardzo wielkiej miłości Sobieskiego do Marysieńki! Jeśli skończyłaby się źle, byłaby na pewno inspiracją do poematów, książek i filmów, ale skończyła się wyjątkowo dobrze, więc znana jest bardzo powierzchownie. A działo się wiele. Bardzo nieprzyjemny mąż zmarł, a romantyczny kochanek zwyciężył w kilku ważnych bitwach, na dodatek został królem. Zaskoczyły mnie listy miłosne Jana Sobieskiego. Żal, że późniejszy wydawca je ocenzurował. Na szczęście zostało wiele namiętnych wersów i bardzo dużo dwuznacznych słów.
KK: Camilla Lackberg znana była ze spacerów po sztokholmskim cmentarzu, gdzie wyszukiwała imiona i nazwiska dla bohaterów swoich powieści. Pani postacie mają oryginalne imiona, wspomnijmy tylko Angelinę, Tycjanę czy Hermesa. Skąd czerpie pani pomysły na to, jak nazwać bohaterów?
J.J.: Tycjana to popularne imię we Włoszech. Mi chodziło o imiona związane z malarstwem włoskim, którym fascynował się ojciec sióstr Raj. Zostało to wyjaśnione w pierwszej części pod tytułem „Córka nieboszczyka”, kiedy to siostry się poznają. A Hermes? Znam antykwariusza w Poznaniu o równie rzadkim imieniu, i to taki ukłon w jego stronę.
KK: Więź łącząca siostry Raj to relacja na zasadzie love-hate. Kobiety rywalizują ze sobą o męskie względy, ale mimo wszystko są rodziną i się kochają. Czy Angelina i Tycjana mają swoje pierwowzory w rzeczywistości? A może jakieś czytelniczki zgłosiły się do pani, ponieważ odnalazły siebie w tych postaciach?
J.J.: Jeszcze nie. Ale o siostrzeństwie wiem wiele. Mam jedną siostrę, którą uwielbiam, więc to nie do końca taka relacja. Zależało mi przede wszystkim na postaciach, które bardzo dużo dzieli, a jeszcze więcej łączy. Siostry różnią się, pracują w innych branżach, ale zawodowo trzymają w rękach pędzle i potrafią malować. Tycjana jako konserwatorka zabytków. Angelina jako charakteryzatorka teatralna
KK: W „Żonach Gniewu” jest kręcony film. A gdyby tak nakręcić film na podstawie tej powieści (i poprzednich tomów pani cyklu), jakby go sobie pani wyobrażała? Ma pani w głowie potencjalne odtwórczynie ról sióstr Raj?
J.J.: Nie mam, ale czekam na propozycje! Bardzo chętnie bym je zobaczyła.
KK: W swoich powieściach łączy pani wątki humorystyczne z kryminalnymi, ale i wplata poważną problematykę społeczną. W tej najnowszej to na przykład próby samobójcze podejmowane przez nastolatków. W jaki sposób wyważa pani literackie współistnienie komedii i tragedii?
J.J.: Nie raz śmiałam się przez łzy. To bardzo ludzkie. Poważne problemy społeczne są wokół nas, nie sposób ich nie dostrzegać. Niemniej jednak nie są one tematem moich ostatnich książek, przewijają się tylko. Piszę teraz po to, by nieść wytchnie. Nie prowokuję do refleksji nad kondycją tego świata. Zależy mi na tym, żeby wzbudzić ciekawość, na przykład amorami Sobieskiego albo przepięknym malowniczym miasteczkiem, jakim jest Gniew, i górującym nad nim zamkiem krzyżackim, w którym można pójść na basen.
KK: Jeden z aktorów powieściowego filmu pół żartem, pół serio żali się na trudy swojego fachu, odnosząc się do konieczności szybkiej zmiany swojej wagi to w jedną, to w drugą stronę. Z takimi problemami zawód pisarki raczej nie jest związany, ale proszę powiedzieć, co jest największym wyzwaniem w pani profesji?
J.J.: Najtrudniejsze dla mnie jest zmobilizowanie się do pracy. Codzienne i na własne życzenie. Niejednokrotnie kręcę się wkoło biurka przez godzinę, zanim do niego usiądę. Podleję kwiatki, choć są podlane, zetrę starte kurze, przypomną mi się przedziwne rzeczy do zrobienia w przyszłym sezonie w ogrodzie, albo na innym kontynencie. Męczące jest również czekanie na efekt. Długo to trwa, choć radość, gdy książka w końcu się ukaże, jest ogromna. I to, kiedy przynoszę radość tym, którzy czytają. To jest wspaniałe.
KK: Na swoich kontach w mediach społecznościowych dzieli się pani z czytelnikami między innymi relacjami ze swoich fantastycznych podróży, podczas których nie tylko pani zwiedza, ale i pisze swoje książki. Przy biurku z jakim najciekawszym widokiem zdarzyło się pani pisać?
J.J.: Na małej indonezyjskiej wyspie nazywającej się Nusa Penida z widokiem na wulkan znajdujący się na sąsiedniej wyspie Bali. Nieprawdopodobny widok. Wulkan ten nazywa się Agung i akurat dymił. Uaktywnił się na parę dni przed naszym przylotem. Mnie i męża to nie wystraszyło, więc lecieliśmy najbardziej pustym samolotem, jaki widziałam, całą drogę na leżąco i to w klasie ekonomicznej. Widok na krater był spektakularny, ponad trzy tysiące metrów dosłownie nad poziomem morza. Coś tam pisałam i nawet poprosiłam o zdjęcie, żeby lepiej zapamiętać ten niewiarygodny widok, kolory, wiatr i wodę.
Ale potrafię na szczęście docenić to, co mam przed oczami. Podziwiam również paprotkę, jeśli rośnie też przed moim nosem, półkę z książkami w pokoju i śnieg, który właśnie zaczął padać, malując mi trawnik na biało.
KK: Skoro już jesteśmy przy mediach społecznościowych, to wspomina też pani w książce o wszechobecnej pogoni za lajkami, klikalnością i wyświetleniami. Jak odnosi się pani do tej promocyjnej części pracy pirza?
J.J.: Nie przepadam. Niestety zajmuje to dużo czasu i ktoś to tak obmyśla, by zajmowało jeszcze więcej. Traktuję to jako zadanie, a nie przyjemność. Wolę spotkania z ludźmi, uwielbiam jeździć do bibliotek – to dla mnie przyjemność. Odwiedzić miasto czy miejscowość, do której nie miałabym innego powodu przyjechać. A tak poznaję ludzi, rozmawiam z nimi, spędzam czas i często dostaję ciasteczka na drogę powrotną. To jest życie, które zdecydowanie wolę. Od patrzenia w ekrany tylko bolą plecy i wzrok się psuje.
KK: W swoich powieściach (już od debiutanckiej „Polichromii”, która zresztą zdobyła Nagrodę Wielkiego Kalibru) chętnie wykorzystuje pani swoją wiedzę historyczki sztuki. Jakie są pani zdaniem punkty styczne tych dwóch dziedzin: powieści kryminalnej i historii sztuki właśnie?
J.J.: Och. Sztuka to świetna dziedzina. Idealna dla kryminału i sensacji. Ludzie na co dzień nieinteresujący się artystami chętnie czytają o obrazach, malarzach i ukrytych figurkach ze złota. Może chodzi o bezcenność i estymę, z jaką darzy się sztukę. Zabójstwo malarza obrazów wzbudza większą ciekawość niż malarza pokojowego, choć zawartość kieszeni bywa dużo większa u tego drugiego. Niestety malarz pokojowy, by zaistnieć w kryminale, musiałby zginąć w jakiś wyjątkowo perfidny sposób, a ja nie upajam się makabrą, więc dobrze się dzieje, że po drodze mi ze sztuką i historią.
KK: Wedle wyliczeń Portalu Kryminalnego ostatnio co roku w Polsce zostaje wydanych około czterystu polskich powieści kryminalnych. Jak pani ocenia nasz rynek książki gatunkowej z punktu widzenia pisarki?
J.J.: Zrobił się tłok, ale bardzo cieszy mnie, że ludzie czytają. Im więcej, tym lepiej.
KK: Zatem możemy liczyć na powieściowy powrót sióstr Raj?
J.J.: A to jeszcze tajemnica!
Rozmawiał: Damian Matyszczak
Fotografia: Dom Wydawniczy REBIS
Joanna Jodełka w Kawiarence Kryminalnej:
RECENZJA "Pamiętnika karła"".
RECENZJA "Wariatki"
RECENZJA "Kryminalistki".