Takiej mieszanki na polskim rynku wydawniczym jeszcze nie było. Mariusz Czubaj napisał czarny western, czyli połączenie czarnego kryminału z westernem. R.I.P. to druga część przygód Marcina Hłaski, specjalisty od spraw bezpieczeństwa i odnajdywania zaginionych. Jest gorąco! Tak pod względem wstrząsającej akcji, jak i upalnej, jakby żywcem wyjętej z filmów o kowbojach, pogody.
Marcin Hłasko (zbieżność nazwisk ze sławnym pisarzem przypadkowa) przyjmuje zlecenie odnalezienia pewnej dziewczyny. Czasu od jej zniknięcia upłynęło już jednak sporo, więc Hłasko zakłada, że nie szuka żywej osoby. Raczej musi się dowiedzieć, w jaki sposób kobieta zginęła. Trop wiedzie go na Mazury, do Starych Kiejkut. Tam nie tylko mieści się szkoła polskiego wywiadu, ale też rezyduje Henryk Koenig, miejscowy mafiozo. A w Kiejkutach nic nie dzieje się bez wiedzy Koeniga.
I w sumie tylko ze względu na to powiązanie Hłasko bierze tę robotę. A to dlatego, że Koenig najpewniej miał także coś wspólnego ze zniknięciem ojca Hłaski pod koniec lat osiemdziesiątych. Marcin i jego brat nigdy nie dowiedzieli się, dlaczego po ich ojcu z dnia na dzień nie pozostało ani śladu. Teraz jest szansa, by rozwiązać tajemnicę sprzed lat. Relacje ojciec-syn zdają się szczególnie interesować autora, bo przecież i w serii o Rudolfie Heinzu odgrywają one ważną rolę.
Hłasko pojawia się na Mazurach i zaczyna węszyć. To nie tylko nie podoba się lokalnemu watażce, ale i służbom, policji czy miejscowemu guru, prowadzącemu w pobliskich lasach swego rodzaju sektę. Życie Hłaski jest zagrożone, a jak sam zainteresowany o sobie mówi, nie jest on żadnym Jackiem Reacherem, więc będzie miał srogie kłopoty.
Trup ściele się gęsto. Zło walczy ze złem, a dobra ani widu, ani słychu. Niektóre rozwiązania są wyjęte rodem z filmów Quentina Tarantino. Miłośnicy westernów znajdą w R.I.P. multum nawiązań do klasyki gatunku. Jest tu też pełno smaczków odnoszących się do współczesnej sytuacji politycznej w naszym kraju. A i literatom się oberwało (jest Sewerski przez „w”, jest i ochroniarz Twardoch, który kończy jak kończy). Wszystko to napisane jest z ironią i tą cudowną uszczypliwością, swadą i czarnym humorem, które charakteryzują twórczość Czubaja.
Powieść w większej części napisana jest w narracji pierwszoosobowej, pozwalającej na nacieszenie się ciętym językiem Marcina Hłaski. Nie wszystkie wątki zostały domknięte, otwierając możliwości kontynuacyjne cyklu rozpoczętego przez Martwe popołudnie.
W tym konkretnym przypadku można spokojnie oceniać książkę po okładce, bo ta, jak i sama zawartość, jest znakomita.
No i miejsce akcji – Stare Kiejkuty i ich okolice – jest wręcz idealne dla celów literatury gatunkowej. Nic tylko wybrać się na wycieczkę na Mazury tropem Marcina Hłaski. Nas już raz pewien wojskowy przeganiał spod bramy sławetnej szkoły, kiedy skręciliśmy tam w drodze do Mikołajek. Ale teraz tak łatwo się nie damy. R.I.P. w dłoni będzie stanowił przepustkę do tajemnic ukrytych w kiejkuckich lasach.
Mariusz Czubaj
R.I.P.
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2016
393 s.