Nowa powieść Guillaume'a Musso miała zadatki na to, by stać się opowieścią może nie na miarę, ale przynajmniej zbliżoną do trylogii o przygodach Jasona Bourne'a autorstwa Roberta Ludluma. Niestety poziom nagromadzenia fabularnych nieprawdopodobieństw sprawia, że do powieści francuskiego autora można odnieść znane powiedzenie Wiktora Czernomyrdina o tym, że chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze.
Zaczyna się intrygująco. Alice, paryska policjantka, budzi się na ławce w parku. Z przerażeniem odkrywa, że jest przykuta kajdankami do obcego jej mężczyzny. Jej bluzka jest umazana krwią, a w kieszeni kurtki znajduje pistolet, w którym brakuje jednego naboju. Wkrótce też uświadamia sobie, że wcale nie znajduje się we Francji, tylko w Nowym Jorku.
Skuty z Alice Gabriel jest muzykiem jazzowym. Tak samo jak kobieta nie ma pojęcia, jak znalazł się w Central Parku, ponieważ zeszłego wieczora bawił w jednym z klubów w Dublinie. Żadne z nich nie ma przy sobie dokumentów ani telefonu. Nie mogą się zgłosić na policję. Na własną rękę będą musieli odkryć, co ich spotkało.
Musso rozpoczyna opowieść w szybkim tempie, potem już tylko przyśpiesza. Jeden zwrot akcji goni następny, napięcie rośnie. Niespodzianki czekają tak na bohaterów, jak i na czytelnika na każdej niemal stronie. W drugim wątku poznajemy też przeszłość Alice, krok po kroku dochodzimy razem z nią do tego momentu, w którym ją spotkaliśmy na początku powieści. Mnożą się zagadki, Alice i Gabriel nie wiedzą, komu naprawdę mogą zaufać, nie wierzą już nawet sobie nawzajem.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nijak tej sensacyjnej bajki czytelnik nie może „kupić”. Autor nie jest go w stanie przekonać, że stworzony przez niego powieściowy świat mógłby zaistnieć. A przecież w gruncie rzeczy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że mało prawdopodobnym jest, byśmy na ulicy spotkali wspomnianego Jasona Bourne'a – człowieka – maszynę do zabijania, który stracił pamięć. Mimo to wierzymy w tę postać i dajemy się uwieść opowieści. Tymczasem historia Alice i Gabriela wydaje mi się jedną, wielką bzdurą. Autor dopuszcza się niekonsekwencji, w fabule świecą dziury, postępowanie postaci bywa nielogiczne. A już słodkie zakończenie, które nijak nie jest umotywowane wcześniejszymi wydarzeniami i relacjami między dwójką bohaterów, zdaje się być ową wisienką na torcie powieściowej irracjonalności.
Do tego główna bohaterka jest niezwykle irytująca. Szybko przekonujemy się, że sama jest sobie winna tragedii, które ją spotykają i jakoś trudno nam jej współczuć, czy też się z nią identyfikować.
Liczyłam na niezobowiązującą, sensacyjną rozrywkę, a dostałam banialuki. Zmarnowany potencjał.
Guillaume Musso
Central Park
przeł. Joanna Prądzyńska
Albatros A. Kuryłowicz
Warszawa, 2015
347 s.