Wydawnictwo Znak wznawia właśnie pierwsze kryminały Marka Krajewskiego, te o Eberhardzie Mocku. Jest więc świetna okazja, by powrócić do przygód wrocławskiego śledczego. Widma w mieście Breslau to trzecia w kolejności wydania, jednak czasowo najwcześniejsza część serii.
Jest rok 1919. Eberhard Mock ma trzydzieści sześć lat i pełni funkcję asystenta kryminalnego. Mieszka wraz z wciąż narzekającym na jego chlanie ojcem nad byłym sklepem rzeźniczym wujka. Na co dzień wraz ze swym podwładnym, Kurtem Smolorzem, zajmuje się sprawdzaniem książeczek zdrowia panien lekkich obyczajów. Do czasu, gdy we Wrocławiu pojawia się seryjny morderca.
Nad Odrą gimnazjaliści znajdują ciała czterech marynarzy. Morderca okaleczył brutalnie zwłoki i zostawił list, w którym mówi: „Mock, przyznaj się do błędu”. Eberhard niestety nie ma pojęcia, do jakiego błędu ma się przyznać, a to powoduje, że giną kolejne osoby. Zabójca obmyślił sobie bowiem plan, wedle którego morduje każdego świadka, którego przesłucha Mock. Siłą rzeczy asystent kryminalny zostaje więc odsunięty od śledztwa. Policjant nie zamierza jednak spocząć na laurach i przy pomocy niezastąpionego, choć co chwilę pijanego, Smolorza, prowadzi prywatne dochodzenie.
W Widmach..., jak to u Krajewskiego, co drugi bohater bez problemu posługuje się łaciną, a świat przedstawiony jest przesiąknięty tym starożytnym. Mocnych, makabrycznych scen też nie brakuje. Jednak w tym tomie przygód Mocka pojawia się również inny motyw – Autor wykorzystuje elementy okultyzmu, świata duchów, tajnych organizacji parających się nadprzyrodzonymi zjawiskami i sprawia, że sam Eberhard jest przekonany, że coś go po nocach straszy.
Intryga skonstruowana jest przemyślnie, choć przyznam, że już wcześniej trochę podejrzewałam tego, kto pod koniec okazuje się być czarnym charakterem. Jeśli chodzi o strukturę powieści, to Mistrz kryminału retro i tym razem zastosował klamrę narracyjną. Wprowadził też pamiętnik mordercy, ukazujący czytelnikowi psychopatyczną naturę zwyrodnialca.
Jedną ze wspaniałych stron tej książki jest obraz przedwojennego Wrocławia – miasta wtedy niemieckiego, z jednej strony eleganckiego, dumnego i wytwornego, z drugiej – pełnego mrocznych zakamarków, pijackich spelun czy nor dla hazardzistów. Obraz to barwny i jakże przemawiający do wyobraźni. No i te opisy jedzenia! Lepiej nie zasiadać do czytania z pustym żołądkiem.
Widma w mieście Breslau były dla mnie odkryciem. Z wcześniejszych moich lektur przygód wrocławskiego śledczego, które miały miejsce już dobrych parę lat temu, wbiłam sobie do głowy, że ja tego Mocka nie lubię. Jakiś on taki nieludzki, niesympatyczny i w ogóle... A teraz muszę, z wielką przyjemnością zresztą, wszystkie te moje oszczerstwa cofnąć. Eberhard to, może wyrywny i nerwowy, ale całkiem miły i wrażliwy facet!
Marek Krajewski
Widma w mieście Breslau
Znak
Kraków, 2013
305 s.