Literacko-kryminalna mapa Polski powoli się zapełnia. Przybywa autorów zajmujących się tym gatunkiem i ubywa miast, nietkniętych jeszcze powieściową zbrodnią. Wraz z debiutem Agnieszki Turzynieckiej – Inspektor Kres i zaginiona – także Piotrków Trybunalski zyskał sobie swoją kronikarkę.
Tytułowy inspektor Kres to najbardziej doświadczony policjant w piotrkowskiej komendzie, któremu trafia się sprawa zaginięcia młodej kobiety. Barbara Suchocka, ukochana jedynaczka, z pozoru zwykła, porządna dziewczyna pracująca jako kelnerka w lokalnej restauracji, pewnego dnia zniknęła bez śladu. Załamani rodzice szukają pomocy u inspektora Kresa. Po początkowej porażce śledztwa, szef nakazuje Kresowi zamknięcie sprawy, mimo nowych informacji, które temu udało się zdobyć.
Tu wątek się urywa, by powrócić dopiero pod koniec książki. A my tymczasem zapoznajemy się z kolejnymi dochodzeniami prowadzonymi przez głównego bohatera. Mamy więc sprawę podejrzanego wypadku samochodowego, jest też kolejne zaginięcie, tym razem młodego mężczyzny, opowieść o psychopatycznym mordercy - nauczycielu i najciekawszy przypadek – serii samobójstw nastolatków, która miała miejsce w ciągu jednego dnia.
Wszystko to są bardzo interesujące i wprawnie napisane historie. Jest tylko jeden problem – nie mają one nic wspólnego z głównym, jak sugeruje tytuł i zapowiedzi książki, wątkiem porwania wspomnianej już Basi. To po prostu osobne opowiadania, które łączy jedynie postać inspektora Kresa. By być wobec czytelnika uczciwym, nazwałbym więc ten tom – Przypadki inspektora Kresa – bo tak w zasadzie historia zaginionej Suchockiej jest równorzędna z pozostałymi.
Inspektor Kres to postać, do której trzeba się przekonać. To niezwykle pracowity policjant, który z drugiej strony nie wiedzieć, czemu zaszedł w swej karierze tak daleko, bo naiwnością grzeszy porażającą. Wypuszcza podejrzanych, mając już ich przymkniętych w komendzie, zleca zbieranie informacji jakimś typkom spod ciemnej gwiazdy, ufając, że ci z dobrego serca się do niego odezwą i koniec końców – zafiksowany na punkcie zaginionej Barbary - za własne pieniądze w trakcie urlopu, wbrew poleceniom szefa, jedzie do Niemiec (nie znając ni w ząb języka), by szukać kobiety. W tym „niemieckim” wątku nagromadzenie nieprawdopodobieństw jest zbyt pokaźne.
Sam Kres początkowo irytował mnie swoim idiotycznym powiedzeniem „paździołko”, które miało zastępować najpopularniejsze z przekleństw. Szczególnie w pierwszej części książki miałam wrażenie, że autorka zwyczajnie upupiła swojego bohatera. Na szczęście z biegiem lektury, Kres rozwinął skrzydła i nawet odważył się postawić swojej wrednej żonie. A ja zaczęłam mu kibicować.
No właśnie, żona – to postać, która jest dowodem na to, że Agnieszka Turzyniecka potrafi budować bohaterów z krwi i kości, z nerwem, godnych zapamiętania. Równie znakomitym przykładem na tę umiejętność autorki jest nauczyciel niemieckiego występujący w jednej z kolejnych historii. Plusem jest też realistycznie przedstawiony w książce obraz polski lokalnej, tej zwyczajnej, zapyziałej, blokowo-bigosowej.
Turzyniecka miała odwagę, by złamać standard narracyjny, typowy szczególnie w debiutanckich powieściach. Otóż autorka zastosowała pierwszoosobową narrację – najczęściej przemawia do nas Kres, ale też w niektórych opowieściach inni bohaterowie. I tu należy się pisarce chwała za to, iż potrafiła stworzyć nie tyle wielogłos, co też cały chór – każda z tych postaci mówi innym, swoim własnym głosem, a poprzez sposób wypowiedzi przebija jej indywidualny charakter.
Warto dać opowieściom o inspektorze Kresie szansę, bo lektura z kartki na kartkę wciąga coraz bardziej.
Agnieszka Turzyniecka
Inspektor Kres i zaginiona
Szara Godzina
Katowice, 2013
255 s.