Ceniony był za trwałość, prostotę obsługi i niską cenę. O zaletach jego posiadania przy zdobywaniu serc dziewczyn wyśpiewywał Goran Bregović. Produkowany masowo, pozwolił ZSRR zalać światowe rynki uzbrojenia. Automat Kałasznikowa, czyli AK zwany potocznie kałachem, doczekał się poświęconego sobie opracowania, autorstwa byłego marines, dziennikarza New York Timesa – Christophera J. Chiversa.
Chivers to postać nietuzinkowa. Były żołnierz piechoty morskiej, uczestnik wojny w Zatoce Perskiej, po odejściu ze służby w stopniu kapitana postanowił swoje doświadczenie wojskowe przelać na papier. Za relację wojenną z Afganistanu i Pakistanu zdobył w 2009 roku Nagrodę Pulitzera. Tym razem postanowił napisać wyczerpującą, obejmującą bez mała sześćset stron, monografię najsłynniejszej broni lufowej.
Polskie tłumaczenie tytułu, choć chwytliwe, może wprowadzać w błąd. Książka Chiversa nie traktuje bowiem wyłącznie o karabinku z magazynkiem w kształcie banana. Ponad jedną trzecią opracowania zajmuje omówienie poprzedników AK – kartaczownic Gatlinga i Gardnera czy karabinu Harima Maxima. Dopiero po nakreśleniu ewolucji broni automatycznej autor przedstawił sylwetkę Michaiła Timofiejewicza Kałasznikowa i jego wiekopomny wynalazek.
Początki tego radzieckiego karabinku sięgają końca II wojny światowej. W szranki ogłoszonego przez Stalina konkursu na nową broń szturmową stanął młody czołgista i konstruktor Michaił Kałasznikow. Po kilku nieudanych próbach w 1949 roku projekt AK-47 wygrał ostatecznie i trafił do masowej produkcji. Rozpoczęła się trwająca po dziś era kałacha. AK siał spustoszenie w niemal wszystkich konfliktach zbrojnych po II wojnie światowej, przynosząc wytwarzającym go Zakładom Samochodowym w Iżewsku niebywały sukces.
O trwałości AK niech zaświadczy fakt, że jeszcze w 2008 roku w Afganistanie wojska rządowe w walce z talibami używały oryginalnego egzemplarza z 1954 roku. Radziecki karabinek automatyczny po dziś dzień używany jest w konfliktach zbrojnych na wielu kontynentach. Symbol kałasznikowa widnieje na fladze Mozambiku i libańskiej partii Hezbollah. Strzelają z niego zielone ludziki Putina we wschodniej Ukrainie, terroryści Boko Haram w Nigerii czy bojownicy Państwa Islamskiego.
Autor umniejsza zasługi Kałasznikowa w procesie powstania karabinu AK. Przekonuje czytelników, że AK-47 było dziełem zbiorowym, celowo przypisanym przez sowiecką propagandę wyłącznie ambitnemu samoukowi o chłopskim pochodzeniu. Kałasznikow jako self-made man był radziecką odpowiedzią na mit, że tylko w Ameryce możliwa jest kariera od pucybuta do milionera. W oparciu o lekturę sowieckich dokumentów i zeznań świadków Chivers udowadnia, że sukces ma wielu ojców i oddaje sprawiedliwość inżynierowi Aleksandrowi Zajcewowi, który jako asystent Kałasznikowa wprowadził wiele istotnych zmian konstrukcyjnych.
Niezwykle interesujące są historie utraty kontroli nad potężnymi składami karabinów AK, co miało miejsce w NRD po upadku muru berlińskiego, jak i w pierwszych latach niepodległości Ukrainy. Był to złoty czas dla handlarzy bronią, którzy rozkradli magazyny, by uzbrajać w śmiercionośne zabawki terrorystów, kacyków z państw afrykańskich czy mafijnych kryminalistów.
Chivers to prawdziwy gawędziarz. Ze swadą snuje swą opowieść, przenosząc czytelnika w realia kolejnych konfliktów zbrojnych, podczas których chwytano za rękojeść AK. Niestety popada przy tym w niepotrzebne dygresje, które rozwadniają esencję wywodu. Znacznie ciekawsze były druga i trzecia część książki, traktujące o rozwoju i dystrybucji karabinu, a niżeli długi początek opowiadający historię broni automatycznej w USA.
Skrupulatne opracowanie jest solidnie udokumentowane - autor oparł się o materiały archiwalne, liczne rozmowy z przedstawicielami przemysłu zbrojeniowego oraz własne doświadczenie wojskowe. Lekturę polecam wszystkim zainteresowanym poznaniem historii sławnej maszyny do zabijania.
C. J. Chivers
Kałasznikow
przeł. Łukasz Müller
Znak Literanova
Kraków, 2015
576 s.