Gaja Grzegorzewska napisała nową powieść, z nowym bohaterem, w nowym wydawnictwie. Betonowy pałac jest mocny. Dosadny, pełnokrwisty, pozbawiony hamulców. Nie każdy jednak tę moc wytrzyma. Podczas lektury nachalnie nasuwały mi się porównania z Wojną polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną Doroty Masłowskiej. W moim odczuciu ta konfrontacja wychodzi na korzyść Grzegorzewskiej.
Profesor, przyrodni brat Julii Dobrowolskiej, powraca po długiej nieobecności do rodzinnego Krakowa. Ma twarde postanowienie nie wplątywać się w przestępczy światek. Nic naturalnie z tych planów nie wychodzi, bo Osiedle upomina się o syna marnotrawnego. Osiedle jest takim miastem w mieście, do którego nikt z zewnątrz z własnej woli zaglądać nie pragnie. Zarządza nim Opiekun, który zamieszkuje tytułowy betonowy pałac, czyli zwykły blok od środka przerobiony na luksusowe lokum.
Profesor zostaje wynajęty przez Opiekuna do odnalezienia jego zaginionej żony, Sophie. Detektyw z naszego bohatera jednak marny, więc z różnych powodów zwraca się on o pomoc do Julii (której imię pada tu zresztą dopiero w ostatnim zdaniu książki, przez cały czas występuje jedynie tajemnicza „ona”). Ten bratersko-kazirodczo-potworny duet śledczych dochodzi do wniosku, że nic tu nie jest tym, czym by się z początku wydawało, a Opiekun sprawnie pociąga za sznurki, sterując nimi do woli. Do tego po Krakowie grasuje tajemniczy seryjny morderca, który zabija kobiety w różnych dzielnicach miasta.
Betonowe osiedle zatęchłych bloków zarządzane przez swego rodzaju mafię, której przedstawicielami są wszelkiej maści psychopaci oraz bezmózgie karki, dla których zabić to jak ziewnąć, czytelnik odwiedza z mieszaniną fascynacji i odrazy. Krew leje się strumieniami, śmierć zadawana jest w zasadzie bezrefleksyjnie, handel narkotykami kwitnie, przepychanki o władzę nad przysłowiową ławeczką przed blokiem przybierają okrutne, przerysowane i budzące niesmak kształty. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach!
Narracja powieści prowadzona jest pierwszoosobowo, z punktu widzenia Profesora. Jednak nie można powiedzieć, że Profesor jest tu głównym bohaterem. Gdy pojawia się już Julia, dotrzymuje mu kroku, do ostatnich kart zmagają się oboje o rolę protagonisty.
W poprzednim Grobie bombą, jaką Grzegorzewska przygotowała dla czytelnika, była tajemnica blizny detektywki, ściśle związana z wątkiem kazirodczym. W Betonowym pałacu jest ten wątek kontynuowany, ale i następna niespodzianka dotycząca Julii i Profesora czeka w zanadrzu.
Odważnych scen jest w powieści całe mnóstwo. Wręcz trudno znaleźć te niebudzące kontrowersji. Jednak najostrzejszy jest tu język. Grzegorzewska nigdy nie należała do językowo delikatnych, ale tym razem przeszła samą siebie - w pozytywnym sensie. Oddała jeden do jednego słownictwo wszelakich meneli, dresiarzy, karków i mięśniaków. Użyła jednak tego zabiegu świadomie, manipulując i zakręcając językiem tak, że powstał z tego literacki kunszt. Mam tylko jedno zastrzeżenie, dotyczące zresztą wszystkich pisarzy, którzy ze Śląska nie pochodzą, by nie wysilali się na śląską gwarę, bo im to z pewnością nie wyjdzie, jeżeli nie są Ryszardem Ćwirlejem – to jedyny, chlubny i wspaniały wyjątek od tej reguły (patrz Ręczna robota).
Grzegorzewska weszła w męską skórę Profesora i widać, że doskonale się w niej czuje. Facetem nie jestem, ale nie wyczuwam tu żadnych zakłamań czy przeinaczeń, wynikających z różnicy płci między pisarzem a bohaterem. Polubiłam postać Profesora, która w Grobie, widziana oczami Julii, nie wywoływała pozytywnych skojarzeń. Tutaj Profesor – inteligentny, oczytany, złamany przez życie - budził moje zainteresowanie, zrozumienie, nawet swego rodzaju podziw (np.. gdy obronił prostytutkę przed nieuczciwym klientem). Gorzej, gdy zabrał się za rozwiązywanie zagadki kryminalnej. Jego rozważania nad tym, czy bliżej mu jest do Herkulesa Poirota czy do Philipa Marlowe'a i nieporadne poczynania w moich oczach nieco go upupiły.
Sama zagadka skonstruowana jest przemyślnie i dość zawile. Autorka powraca też do swoich ulubionych korzeni, czyli Agathy Christie i jej zagadki zamkniętego pokoju. Możecie więc liczyć na zaskoczenie na końcu powieści. I to wielopiętrowe.
Gaja Grzegorzewska jest z wykształcenia filmoznawczynią. Stosując więc bliskie jej odniesienie, jest takim literackim Quentinem Tarantino – przerysowana, nie do końca poważna, brutalna, chwilami zabawna, czasem komiksowa. Ja to kupuję. Zresztą każdy lubi czasem zajrzeć w mroczną otchłań swojej duszy.
Gaja Grzegorzewska
Betonowy pałac
Wydawnictwo Literackie
Kraków, 2014
505 s.