Zasnute mgłą ulice dziewiętnastowiecznego Londynu, po których co rusz przejeżdża dorożka, w zakamarkach czają się bandyci lub wystają panienki lekkich obyczajów. Agenci Scotland Yardu, którzy jeszcze nie otrząsnęli się po zeszłorocznych atakach nigdy nieschwytanego Kuby Rozpruwacza, a już muszą stawić czoła kolejnemu seryjnemu mordercy. Ten zaś grasuje po tym ogromnym mieście uzbrojony w...nożyczki i poluje na policjantów.
A wszystko zaczyna się zdarzeniem tyleż makabrycznym, co niezwykle obrazowym – na dworcu kolejowym zostaje znaleziony kufer, a w nim upchane zwłoki pewnego inspektora, któremu na dodatek zaszyto oczy i usta. Scotland Yard staje na baczność, by dopaść mordercę jednego ze swoich szeregowych pracowników. Sprawa zostaje przydzielona dopiero co mianowanemu na inspektora, Walterowi Dayowi.
Day będzie musiał udowodnić nie tylko przełożonym, ale i samemu sobie, że nadaje się do tej roboty. Wraz z niezwykle pracowitym posterunkowym Hammersmithem, nowym kolegą, inspektorem Blackerem i medykiem sądowym, doktorem Kingsleyem, Day ruszy w trzydniową (tyle trwa akcja powieści) pogoń za zabójcą.
Czytelnik bardzo szybko dowiaduje się, kto jest owym mordercą i równolegle do prowadzonego dochodzenia śledzi jego podchody wobec policji, poznaje głęboko tkwiące w przeżyciach rodzinnych przyczyny pokręconych zachowań dewianta. Morderca jest zuchwały – wpada nawet z wizytą do siedziby Scotland Yardu – i we własnym przekonaniu bezkarny. Nie z inspektorem Dayem jednak takie numery...
Strasznie się denerwowałam, czytając Scotland Yard Greciana! Jednak każdemu czytelnikowi życzę takiego zdenerwowania, tej niecierpliwości następnych scen, przy lekturze i każdemu autorowi takich umiejętności konstruowania fabuły, miksowania ze sobą wątków, przerywania w najlepszym momencie, budowania napięcia z godną mistrzów precyzją, jakimi dysponuje Alex Grecian.
W tej książce dopracowane jest wszystko. Atmosfera wiktoriańskiego Londynu niczym wyjęta z powieści o Sherlocku Holmesie. Pełnokrwiste postacie: te pierwszoplanowe - sympatyczne i sprawiające, że chce się śledzić ich losy krok po kroku, te antagonistyczne - budzące lęk, ale i w pewien sposób zrozumienie i te zapełniające tło powieści – równie wnikliwie dopracowane. Wielość wątków, które nie pozwalają ani przez chwilę odpłynąć myślami od przedstawionej akcji, dokładnie zebrane i spuentowane pod koniec powieści. Sama akcja – nie zatrzymująca się bez powodu, przynosząca co rusz nowe wyzwania tak dla bohaterów, jak i dla czytelnika. Język – dopieszczony, literacki, niepozbawiony humoru.
Co szczególnie zasługuje na uwagę, to zawarte w Scotland Yardzie elementy dotyczące początków medycyny sądowej jako nauki. Przecież w XIX-wiecznej brytyjskiej policji nikt nie słyszał o odciskach palców! Przełom próbuje wprowadzić współpracujący ze Scotland Yardem patolog, doktor Kingsley. Sypie pyłem węglowym na narzędzia zbrodni i przez lupę przygląda się powstającym wzorkom. Nawet sam komisarz Yardu nie chce wierzyć, że te znaki są unikalne dla każdego człowieka. Kingsley wspomina zresztą prawdziwe postacie związane z historią tej dziedziny nauki, o których można poczytać choćby w Stuleciu detektywów Jürgena Thorwalda. Aż niewyobrażalną wydaje się ewolucja wiedzy kryminalistycznej przez te trochę ponad sto lat.
Powieść Greciana to jedna z tych książek, o których długo się nie zapomina. Skończyłam czytać Scotland Yard i zrobiło mi się strasznie przykro, że nie mam na półce kolejnej części przygód inspektora Daya – a tym bardziej Nevila Hammersmitha! Ale one już są: The Black Country i The Devil’s Workshop, wchodzą one w skład cyklu Scotland Yard Murder Squad. Tłumacze, do piór zatem! A ja idę pocieszyć się jakąś inną, kryminalną lekturą.
Alex Grecian
Scotland Yard
przeł. Andrzej Niewiadomski
Albatros
Warszawa, 2014
494 s.