Przyznaję, że sięgając po opasłą cegłę z odciskiem wielkiego palucha na okładce, popełnioną przez Terry`ego Hayesa, obawiałem się, że autora bardzo musiał męczyć talent. Wysmarował w końcu 750-stronicową epopeję. Już po pierwszym rozdziale skarciłem samego siebie za to, że niczym ten Hajnel Maras - bohater Kōmisorza Hanusika Marcina Melona (wciąż ta książka tkwi w mojej głowie), szybciej strzelam niż myślę. Bo lektura Hayesa jest wprost kapitalna i pochłania czytelnika bez reszty.
Autor jest brytyjskim scenarzystą filmowym, byłym dziennikarzem śledczym, laureatem wielu nagród telewizyjnych i filmowych. Po lekturze jego debiutu powieściowego można pokusić się o stwierdzenie, że ze scenarzystą Hayesem jest tak, jak z niektórymi szpiegami, którzy zawodowo pisząc setki raportów i analiz, siadają po robocie i tworzą kapitalną beletrystykę. Autor scenariusza do Mad Maxa i Godziny zemsty z Melem Gibsonem, Granic wytrzymałości z Chrisem O`Donnellem oraz Z piekła rodem z Johnnym Deppem, tym razem pokazał swój kunszt w solidnie stworzonym, bynajmniej nie tylko objętościowo, dreszczowcu szpiegowsko-sensacyjnym.
Tytułowy Pielgrzym to kryptonim agenta wewnętrznego kontrwywiadu w łonie amerykańskich służb wywiadowczych. Dawniej tropił zdrajców, wydobywał od nich cenne informacje, stosując - jakże uroczo i niewinnie nazwane - „rozszerzone techniki przesłuchań”, a potem posyłał ich na tamten świat, częstując porcją ołowiu. Ale po jedenastym września, czując rychło nadchodzące zmiany w środowisku służb wywiadowczych, postanowił odejść z interesu. A że z wywiadu, jak z mafii, całkowicie wycofać można się tylko w jeden, mało przyjemny sposób, nasz bohater szybko wraca na pierwszą linię frontu. Musi przejrzeć skomplikowaną, praktycznie nierokującą szans na rozwiązanie, intrygę międzynarodowego terroryzmu.
Za spiskiem stoi główny antagonista, niejaki Saracen, z równie co Pielgrzym przeoranym życiorysem. Już od młodzieńczych lat miał powody, by pielęgnować w sobie nienawiść do rządzącego Arabią Saudyjską dworu Fahdów, Izraela i największego „szatana” – Stanów Zjednoczonych. Zdobyte w walce z sowiecką 40. Armią w Afganistanie szlify partyzanckie, knajacki młodzieniec zamierza wykorzystać, by szerzyć ideę światowego dżihadu. A że oprócz umiejętności zestrzeliwania radzieckich śmigłowców ma jeszcze łeb na karku, to szybko pojmuje, że bezpośrednie ataki na uzbrojonego po zęby „bliskiego wroga” - państwo Izrael - nie mają większych szans. Woli więc uderzyć w dalekiego adwersarza - USA, bez pomocy którego szybko upadną tak syjoniści, jak i wypaczający zasady ortodoksyjnego islamu, ród Saudów. Chce uderzyć bardzo mocno, przy użyciu broni biologicznej.
W tej powieści dobitnie sprawdza się powiedzenie o gonieniu króliczka, którego bardziej jest istotne, by gonić, niźli złapać. Istotnie, wysiłki protagonisty, by na podstawie dwóch, niewiele mówiących rozmów, przechwyconych przez system Echelon, odszukać arcyterrorystę i przeszkodzić mu w planach anihilacji Ameryki, to prawdziwy literacki majstersztyk. Jak dla mnie książka mogłaby się już nawet na samym tym pościgu skończyć.
Pierwszoosobowa narracja, misternie tkana intryga, świetne partie dialogowe i wycyzelowane opisy, dostarczyły znakomitej rozrywki. Cały czas wyświetlałem sobie w wyobraźni film, który na podstawie tej książki musi, jak sądzę, powstać. Ma solidną podstawę, by zbliżyć się do mojego niedoścignionego kinowego faworyta – sagi o Jasonie Bournie. No ale, trzeba by sprawdzić, czy Matt Damon jest w formie, by zagrać Pielgrzyma:)
Terry Hayes
Pielgrzym
przeł. Maciej Szymański
Dom wydawniczy Rebis
Poznań, 2014
755 s.