„Zmory przeszłości” to twórcze oblicze Ann Cleeves, jakiego polski czytelnik do tej pory nie miał okazji poznać. W oryginale powieść ta ukazała się równo dwie dekady temu. To książka jednotomowa, co też jest rzadkością, jeśli chodzi o autorkę, która zdobyła serca wielbicieli kryminałów swoimi seriami z Jimmym Perezem, Verą Stanhope czy ostatnio Matthew Vennem w rolach głównych.
Lizzie Bartholomew to kobieta, choć młoda, jednak już po przejściach. Jako niemowlę została porzucona i opiekę nad nią przejęły różne stworzone do tego instytucje. Lizzie nigdy nie była pokorna, wciąż miała jakieś zatargi z prawem, aż dziw, że udało jej się skończyć studia i znaleźć pracę jako opiekunka socjalna. Jednak teraz także i to zostało jej odebrane.
Lizzie ucieka od przeszłości i szarej codzienności w samotną wyprawę do Maroka. Tam poznaje Philipa – także podróżującego w pojedynkę Brytyjczyka. Para wdaje się w romans na jedną noc, po czym po jakimś czasie od powrotu do kraju Lizzie dowiaduje się, że Philip zmarł. Mężczyzna zostawił jej w spadku pewną sumę pieniędzy i... zadanie do wykonania.
Lizzie ma odnaleźć nieślubnego syna Philipa, Thomasa. Nie za bardzo wiadomo, po co ma to zrobić. Mimo to dziewczyna przyjmuje „zlecenie”, które wplącze ją w iście kryminalną historię pełną naprawdę zaskakujących zwrotów akcji i z niejednym morderstwem.
W „Zmorach przeszłości” znajdziemy cechy charakterystyczne dla większości utworów Cleeves. Oto akcja osadzona jest w małym, urokliwym, brytyjskim miasteczku, gdzie ludzie znają się na wylot. Ten klimat zapowiada już zresztą świetna okładka zaprojektowana przez Polę i Daniela Rusiłowiczów. Intryga jest skomplikowana i zakręcona na miarę innych kryminałów pisarki – z niespodziewanym zakończeniem jako tą wisienką na torcie.
Są też tu jednak elementy wyróżniające tę książkę od pozostałych, które wyszły spod pióra Ann Cleeves. Po pierwsze, narracja prowadzona jest w pierwszej osobie – wydarzenia poznajemy z punktu widzenia Lizzie. Po drugie, mamy do czynienia z prywatnym, amatorskim śledztwem, a nie oficjalnym policyjnym dochodzeniem. Po trzecie zaś, główną bohaterkę naprawdę trudno polubić.
Lizzie to zazdrośnica, która nikomu nie życzy dobrze, jest samolubna, z drugiej strony, jeśli ktoś przypadnie jej do gustu, to przykleja się do niego do przesady. Te jej zachowania nie wzięły się jednak znikąd. Bo i powieść Cleeves opowiada też o tym, jak dzieciństwo kształtuje nasze dorosłe życie i charakter, to, jakimi osobami się stajemy, często nie mając zbyt dużego wyboru. Możemy więc nie lubić Lizzie, ale z pewnością zrozumiemy motywy jej działania.
„Zmory przeszłości” to też wnikliwe studium funkcjonowania systemu pomocy społecznej mającej opiekować się ludźmi niejako z urzędu skazanymi na gorszy start w życiu, a często ponoszącej na tym polu porażkę.
Ann Cleeves potrafi zmylić czytelnika. Prowadzi swoją opowieść od jednego punktu zwrotnego do kolejnego tak, że w końcu nie wiadomo, kto tu jest tak naprawdę kim i jaką rolę odgrywa w misternie skonstruowanej zagadce.
„Zmory przeszłości” to ciekawa odskocznia od powieściowych serii, nie tylko dla wielbicieli twórczości Ann Cleeves.
Ann Cleeves
„Zmory przeszłości”
przeł. Piotr Grzegorzewski i Marcin Wróbel
Czwarta Strona Kryminału
Poznań, 2023
346 s.
Nasze recenzje powieści Ann Cleeves:
WYWIAD z Ann Cleeves przeczytasz TU.