Natalia Fiedorczuk eksperymentuje z podgatunkiem kryminalnym, jakim jest domestic noir. „Porodzina” to spojrzenie na przemocowe relacje w małomiasteczkowym anturażu. To powieść bardzo udana, z przekonująco oddanymi realiami osób żyjących w toksycznych związkach. W tle rodzinnych dramatów razem z bohaterami odkrywamy kulisy lokalnej afery gospodarczej biznesmenów zblatowanych z politykami i organami ścigania.
„Porodziną” Fiedorczuk udowadnia, że jest baczną obserwatorką rzeczywistości. Wnikliwie portretuje życie na przedmieściach. Pisze obrazowo – w trakcie lektury bez problemu potrafiłem sobie wyobrazić przedstawiane miejsca i sytuacje: wiatę przystanku, spod której bohater podglądał balkon typowej dla podmiejskiej architektury piętrowej kostki, ciszę przerywaną szczekaniem psa trzymanego na łańcuchu, kompulsywnie golone trawniki i szpalery tui, volkswageny passaty na podjazdach, powszechne kołtuństwo zgrabnie opakowane w tłumiące wszelaką odmienność hasło: „co ludzie powiedzą?”. I jeszcze selektywną wścibskość – zaglądanie sąsiadom do okien, ale gdy widać w nich przemoc, to już odwracanie głowy.
W tak nakreślonych ryzach mieszczą się Waszczyńscy – młode małżeństwo – Marcin i Natalia, z dwójką dzieci. Są niczym z paryskiego żurnala czy serialowej „Mody na sukces”: piękni, bogaci, beztroscy, wprost idealni. On wzięty finansista po zagranicznych studiach pomnaża majątek lokalnej firmy chemicznej. Ona zajmuje się perfekcyjnie wypucowanym domem i wychowaniem pociech. Rodzina wzorcowa – podręczny cep dla tabunów ciotek i wujów, tych od połajanek w stylu: „zobacz, jak ludzie potrafią żyć! A ty?!”.
By przełamać cukierkową fasadę podmiejskich osiedli, autorka wprowadza do powieści też rodzinę Pajęckich, wyraźnie odstających tak statusem majątkowym, jak i sposobem prowadzenia się. Żyją z zasiłków i tego, co urodzi się w przydomowym ogródku. Jarosław – dziwak, ekscentryk lub sięgając po nobilitujący ostatnio epitet – antysystemowiec – spędza całe dnie w budowanej własnoręcznie ziemiance. I tak razem z żoną Beatą i trójką dzieci, żyją sobie goli (często dosłownie) i weseli. Bez żywotników i przyciętych trawników.
Kto z nich szczęśliwszy? U Fiedorczuk, jak w „Domu złym” Wojciecha Smarzowskiego, wszyscy już na starcie lub za chwilę, będą pokiereszowani i przegrani.
Gdy pewnego dnia Waszczyńscy przestają odbierać telefony, a ich dzieci nie pojawiają się w przedszkolu, rodzina wszczyna alarm. Wyjechali na last minute bez informowania najbliższych? Uciekli za granicę przed nagłymi tarapatami? Porwano ich dla okupu? Rusza policyjne śledztwo, którym kieruje podinspektor Krystian Gruszecki. To nietypowy gliniarz. Zanim trafił do służby, pracował jako korporacyjny kadrowiec. Nie zdążył zatem nasiąknąć policyjnym zobojętnieniem i rutyną. W odróżnieniu od kolegów z komendy powiatowej jeszcze mu się chce. Niesztampowo, bo z empatią, traktuje odchodzącą od zmysłów Halinę, matkę Natalii. Wzywa techników do willi Waszczyńskich, rozpytuje świadków, nagina procedury i wytyczne. Wszystko, byle dochodzenie nabrało tempa.
W poznaniu losów zaginionych pomaga Grusze – jak przezywają podkomisarza – dziennikarka, Ida Kalicka. To równie rzutka, co niekonwencjonalna persona. Taka, co to wejdzie oknem wyrzucona uprzednio drzwiami. W kluczowych momentach wypycha śledztwo z kolein.
Najmocniejszym punktem najnowszej powieści Natalii Fiedorczuk są świetnie oddani, złożeni charakterologicznie bohaterowie. Widać to nie tylko w ich postawach i decyzjach, ale również w warstwie językowej. Dialogi są wyraźnie zróżnicowane, odzwierciedlają wiek bohaterów, ich role społeczne czy zawodowe. Po nieco skostniałym początku, fabuła nabiera tempa i dramaturgii. Autorka trzyma frazę w ryzach, nie ma tu wodolejstwa czy prób opisania dosłownie każdego artefaktu danej sceny. Z szeregu emocji, który budziła we mnie lektura, dominują utrzymująca się niepewność i tląca się jednak nadzieja na happy end.
Na szczególną uwagę zasługuje warstwa psychologiczna powieści. Widać wyraźnie, że to konik autorki (psychopedagożki i psychoterapeutki in spe), w którym czuje się mocna i jednocześnie potrafi te zagadnienia przedstawić odbiorcom w intrygujący i nieprzytłaczający sposób. „Porodzina” opowiada o poranionych jednostkach, które próbują uciec od traum przeszłości, trudno gojących się ran, przemocowych związków i – niczym w znanej piosence – liczą, że „życie ich poskleja”. Fiedorczuk nie ma dla nich dobrych wieści – to nie będzie ani łatwe, ani szybkie.
Natalia Fiedorczuk
„Porodzina”
Wydawnictwo Słowne
Warszawa, 2022
292 s.