Mons Kallentoft powraca z idealną wakacyjną lekturą – drugim tomem serii „Palma” (kontynuacją „Patrz, jak spadam”). Poznajemy więc dalsze losy prywatnego detektywa Tima Blancka, którego nastoletnia córka Emme przepadła bez wieści podczas urlopu na Majorce.
Kulisy zaginięcia dziewczyny zostały czytelniom przybliżone w pierwszej części cyklu. Teraz trwa już piąty rok traumy Blancków. Rodzice nie wiedzą, czy ich córka żyje, a jeśli zmarła, to w jaki sposób. Czy ktoś ją zamordował? Z jakiego powodu? Gdzie jest jej ciało? Tim próbuje zdobyć odpowiedzi na te pytania na własną rękę. Znów wyrusza szlakiem wiodącym przez szemrane zaułki wyspy, w których handluje się narkotykami, trafia do pośledniej reputacji pubów, klubów czy nawet burdeli. No bo w sumie gdzie miałby szukać informacji o majorkańskim półświatku, jeśli nie w takich miejscach?
Mimo upływu lat Szwed wciąż wierzy, że jego córka żyje. A skoro tak, to – jak podejrzewa – Emme najpewniej trafiła w ręce handlarzy żywym towarem. Tima przy zdrowych zmysłach trzyma jedynie imperatyw odnalezienia i uwolnienia córki. Bo, jak to nader często w życiu tak powieściowym, jak i rzeczywistym, bywa – na policję i organa wymiaru sprawiedliwości nie ma co liczyć. Oficjalne śledztwo już dawno utknęło w martwym punkcie i poza zwyczajowymi wyrazami współczucia rodzina Blancków nie dostaje żadnych nadziei na odnalezienie córki.
Prywatne śledztwo protagonisty zatacza coraz szersze kręgi. W odróżnieniu od pierwszego tomu w tym najnowszym Blanck o wiele częściej wychyla nos poza stolicę Majorki i zdeptuje także w tę i z powrotem miejscowość Magaluf, zwłaszcza dzielnicę imprezową. Wiele poszlak prowadzi z Balearów do kontynentalnej Hiszpanii – Madrytu, Malagi i Marbelli. Częściej niż w poprzedniej części pojawia się wątek osadzony w Sztokholmie. Tam żona Tima, Rebecka, mierzy się z nowymi wyzwaniami.
Narracja jest trzecioosobowa, napisana – jak to u Kallentofta bywa – w czasie teraźniejszym. Autor poddaje swojego bohatera poważnej próbie. Blanck staje przed szansą zdobycia istotnych wieści o losach Emme. Ile będzie w stanie za nie zapłacić? I jak zachowa się, gdy walutą transakcji okażą się moralność i rezygnacja z wyznawanych zasad?
Blanck w starciu z gangsterami, sutenerami, bramkarzami klubów nocnych zachowuje zimną krew. Jest zdeterminowany, by znaleźć córkę i zakończyć trwający już zdecydowanie za długo proces destrukcji życia jego własnego i bliskich. Czasem przypomina superbohatera, dla którego nie ma problemu, by powalić osiłka na ziemię i kilkoma ciosami złamać hardość delikwenta, zmuszając go do mówienia.
Jednak Tim to tak naprawdę bohater z krwi i kości. Przeżyte traumy go niszczą. O tym, jak zaginięcie dziecka rujnuje, mogliśmy się przekonać już w pierwszej części tej serii. Teraz ta destrukcja przybiera na sile, Blanck jest w zasadzie żywym trupem, cyborgiem, zupełnie nic go nie cieszy. Przyspieszyć bicie jego serca może jedynie nowa poszlaka, strzęp informacji o losie córki.
Z tym ściśle związane jest tempo powieści – obserwujemy cykl przyspieszeń, gdy Blanck niczym pies myśliwski złapie trop – i nagłych wyhamowań, gdy po raz kolejny okazuje się, że to był ślepy zaułek.
„Słuchaj, jak szepczę” to idealna powieść rozrywkowa, także na wakacje. Z jednej strony, przenosi czytelnika w iście urlopowe krajobrazy Majorki. Z drugiej jednak, nie pozwala ani na chwilę nudy podczas lektury na leżaku.
Mons Kallentoft
„Słuchaj, jak szepczę”
przeł. Natalia Kołaczek
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań, 2021
349 s.