W zeszłym roku na rynek polskich kryminałów wszedł z przytupem nowy obiecujący autor. Jędrzej Pasierski, bo o nim mowa, nie zwalnia tempa i serwuje nam już trzeci sensacyjny tytuł. „W imię natury” nazwałabym thrillerem ekologicznym. Bardzo dobrym thrillerem ekologicznym.
Mateusz Chabrowski jest dobijającym czterdziestki prawnikiem, który po latach harówki w korporacji zakłada fundację i zaczyna zajmować się tym, co go naprawdę interesuje, czyli ochroną przyrody. Pieniądze mniejsze, ale spełnienie zawodowe gwarantowane, a do tego czas dla rodziny: żony Mai, córki Igi i synka Stasia. Chabrowski wiedzie więc uporządkowane, spokojne życie. Do czasu, gdy ktoś podsyła mu zdjęcie. Na fotografii widać zamarznięte jezioro, wokół mnóstwo śniegu, a na nim leżącego mężczyznę. Martwego.
Mateusz nie ma pojęcia, o co chodzi. Wkrótce jednak znika jego żona, a on zaczyna łączyć ze sobą obie sprawy. Czy Maja została zamordowana? Chabrowski staje się podejrzany. Policjanci – niezbyt zresztą lotni i nad wyraz obcesowi – depczą mu po piętach. Prawnik musi więc wziąć sprawy w swoje ręce i samemu odkryć prawdę. Mai poszukuje także pewien ukraiński zawodowy morderca. Mamy szansę dogłębnie poznać historię Żeni i zrozumieć, dlaczego stał się tym, kim się stał.
Chabrowski nie wie, komu może zaufać. Prowadzi prywatne śledztwo, jednocześnie się ukrywa. Sytuacja ze strony na stronę jest coraz bardziej beznadziejna, a życiu Mateusza grozi niebezpieczeństwo.
„W imię natury” trzyma w napięciu od A do Z, jak na rasowy thriller przystało. Powieść naszpikowana jest zwrotami akcji i niespodziankami, które – niczym pułapki – autor zastawił licznie na czytelnika. Zagadka jest świetnie zawikłana. Po zakończeniu lektury przypomniały mi się słowa Jo Nesbø z jego wrocławskiego spotkania. Mistrz norweskiego kryminału przyznał wtedy, że stara się pisać tak, by czytelnik po zapoznaniu się z rozwiązaniem książkowej tajemnicy, nie pytał: „Co???”, tylko stwierdzał: „No przecież”! I Jędrzej Pasierski właśnie z takim efektem naszkicował intrygę.
Sam temat powieści – ochrona środowiska – nie dość, że jest niezwykle aktualny w czasach, kiedy w naszym kraju dziesiątkuje się zwierzęta i hurtowo wycina lasy, a pali w piecach najchętniej plastikiem, to jeszcze przedstawiony jest ze znawstwem. Widać, że autor wie, o czym pisze, że to po prostu jest jego zawodowa działka.
Pasierski wiarygodnie też relacjonuje meandry codziennego życia czteroosobowej rodziny z niższej klasy średniej. Rodziny, która własną ciężką pracą dorobiła się domu na kredyt i stara się – choć z trudem - egzystować na wysokiej stopie. Znajdziemy tu opisy ciężkich relacji z nastoletnią córką niewyciągającą nosa ze smartfona, małżeńskiej nieufności, znowu też (tak jak w tomach przygód Niny Warwiłow) pojawia się motyw zapijaczonego ojca protagonisty.
Autor „Roztopów” po raz kolejny udowadnia, że potrafi budować klimat opowieści, wykorzystując do tego sugestywny opis miejsca akcji. Tym razem trafiamy w zimne mazurskie lasy, pośród których ukryta jest tajemnica sprzed lat. Jest też Warszawa, te bogatsze jej rejony, gdzie może jest bardziej elegancko niż na opisywanej w „Domu bez klamek” Pradze, ale zło czai się tam w równym stopniu.
Pasierski stworzył protagonistę, któremu kibicujemy i z nim sympatyzujemy (co wbrew pozorom nie udaje się wszystkim, nawet tym najlepszym autorom). To trzymanie kciuków jest jednak dla najwytrwalszych, ponieważ choć w powieści mnóstwo się dzieje, to zazwyczaj nic dobrego dla Chabrowskiego. Pisarz nie daje biednemu prawnikowi wytchnienia aż do samego – dość specyficznego – zakończenia.
Do tego jeszcze trafiamy w tekście na drobne złośliwości, inteligentną ironię, które dodają całości pieprzu.
Na finisz jedno pytanie: Jędrzeju Pasierski, kiedy kolejna książka?
Jędrzej Pasierski
„W imię natury”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec, 2019
302 s.