Dawno nie czytałam tak dziwnej książki. Jeśli sądzicie, że sięgając po „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, dostaniecie zagadkę zamkniętego pokoju napisaną w duchu Agathy Christie, jesteście w sporym błędzie. Wprawdzie mamy tu angielską prowincję, podniszczony dworek i zadzierającą nosa arystokrację, ale tak zawikłanej intrygi nie wymyśliłaby nawet sama Królowa Kryminału. Nie jest to też czysta gatunkowo powieść, gdyż oś fabuły wspiera się na motywie zaczerpniętym z fantastyki.
Oto pewien mężczyzna budzi się nad ranem w lesie. Nie wie, jak się nazywa, gdzie się znajduje, ani jak się tam znalazł. Jest świadkiem morderstwa. Jest też przekonany, że zabita kobieta ma na imię Anna. Właściwie tylko to imię przychodzi mu do głowy. Bohater ucieka na oślep, aż trafia w progi wielkiej, zniszczonej posiadłości Blackheath.
A tam wieczorem ma odbyć się przyjęcie, podczas którego zginie Evelyn Hardcastle. Mężczyzna – do którego z czasem dociera, że nazywa się Aiden Bishop - dowiaduje się, że ma znaleźć mordercę. Jeśli tego nie zrobi, nigdy nie wydostanie się z Blackheath.
Problem tkwi w tym, że Aiden codziennie budzi się w ciele innego gościa przebywającego w posiadłości. Niczym w „Być jak John Malkovich” odbiera rzeczywistość poprzez (często ułomne) zmysły kolejnej osoby. Funkcjonowanie utrudniają mu a to starczy wiek, to znowu chorobliwa otyłość, innym razem popędliwy charakter. Z drugiej strony Aiden może korzystać z zalet czy specyficznych umiejętności „odwiedzanej” osoby. Dla Bishopa codziennie – z kolei jak w „Dniu świstaka” – nastaje ten sam dzień i wszystko toczy się tym samym torem. Chyba że Aiden namiesza w toku wydarzeń.
Protagonista ma osiem szans/osiem dni/osiem żyć na rozwiązanie zagadki śmierci Evelyn. Do końca nie wie, kto jest jego sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Zwrotów akcji, zmyłek, zaskoczeń wydaje się być w tej książce więcej niż przecinków. Tajemnica goni tajemnicę. Tropy i trupy ścielą się gęsto. Ta opowieść jest jak skomplikowana zagadka matematyczna, której rozwiązanie przez przeciętnego czytelnika jest raczej niemożliwe. Nie dlatego, że autor skąpi wskazówek. Wręcz przeciwnie, jest ich tak dużo, a zawirowań fabularnych jeszcze więcej, że nie sposób być tu sprytniejszym od narratora. Ciekawym eksperymentem byłoby przeczytanie „Siedmiu śmierci...” raz jeszcze, rozpisanie wszystkich detali i niejako rozłożenie powieści na czynniki pierwsze.
Lektura jest chwilami męcząca, przyprawiająca o ból głowy, ale z drugiej strony niepozwalająca się odłożyć na bok aż do ostatniej strony.
Książka napisana jest ładnym językiem, naszpikowana zaskakującymi, trafnymi porównaniami. Samo nazwisko Aidena jest już symboliczne („bishop” to po angielsku goniec w grze w szachy).
Stuart Turton stworzył niezwykle oryginalną, alegoryczną opowieść osadzoną w gatunku, którego zasady ochoczo łamał.
Do tego tytuł został pięknie wydany, z rozrysowanymi w środku mapkami posiadłości i w twardej oprawie.
Stuart Turton
„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”
przeł. Łukasz Praski
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2019
509 s.