Nie jestem policjantką ani prokuratorem, trudno zatem byłoby mi napisać książkę z ich punktu widzenia. W Zbrodni na boku opowiedziałam o świecie – albo „światku” – który znam. Kryminalna intryga była tylko pretekstem do przedstawienia środowiska prawniczego – z jego całym kolorytem, przywarami, słownictwem.
Kawiarenka Kryminalna: Pani Doroto, dlaczego akurat kryminał i dlaczego na wesoło?
Dorota Dziedzic-Chojnacka: Prosta odpowiedź – nie wiem. Tak mi się napisało… A poważnie – od zawsze uwielbiałam czytać kryminały i lubię się śmiać. Połączenie tych dwóch rzeczy dało… to, co dało.
KK: Jest Pani radcą prawnym, który – sądząc po tym, co pisze Pani w Zbrodni na boku – musi mieć nawał roboty. Jak znalazła więc Pani czas na napisanie kryminału? Czy to owoc nieprzespanych nocy?
D.D.-Ch.: Trafiła Pani w sedno, książkę pisałam zazwyczaj po nocach, gdy cały dom już smacznie spał, zmywarka przyjemnie rzęziła, komary bzyczały aktywnie pod sufitem, a na pobliskich parkingach okoliczna młodzież paliła gumy. To są odgłosy, które na zawsze chyba będą kojarzyć mi się z powstaniem Zbrodni na boku.
KK: Akcję powieści osadziła Pani w kancelarii adwokackiej, w której dzieją się rzeczy nad wyraz sensacyjne. Czy w rzeczywistości praca prawnika jest równie fascynująca?
D.D.-Ch.: Podobno Hitchcock, mistrz suspensu, powiedział: „dramat filmowy jest to kawałek życia, z którego wycięto nudne partie”. Moim zdaniem, to samo można odnieść do książek, dlatego starałam się wyrugować z mojej wszelkie dłużyzny. Eksmisja objęła m.in. godziny stania nad kserokopiarką czy drukarką, żmudnego szukania zaginionych akt, zwiniętych w rulon pod regałem czy poświadczania za zgodność z oryginałem wagonów dokumentów. Choć z drugiej strony, jakieś szukanie akt jest. No i gdzieś tam Mecenas Kasia klepie pozwy w nakazowym z automatu, a to też jest nudne, proszę mi wierzyć.
KK: W powieści zamieszcza też Pani protokoły z posiedzeń sądu – toż to istna komedia! Czy na sali sądowej naprawdę jest tak wesoło?
D.D.-Ch.: Czasami. Rzadko. Prawie nigdy.
KK: W Pani książce każdy fan Joanny Chmielewskiej odnajdzie wiele smaczków, przypominających chociażby powieść Wszyscy jesteśmy podejrzani. Rozumiem więc, że mam do czynienia z wielbicielką polskiej królowej kryminału i mogę zapytać o to, na który z tytułów postawiłaby Pani w głosowaniu na powieść Chmielewskiej wszech czasów?
D.D.-Ch.: Nie będę się wypierać wiecznej sympatii, tym bardziej, że – jak widać – bije po oczach znawcę tematu. Ale nie mam jednej ulubionej książki autorstwa Joanny Chmielewskiej, mogę wskazać kilka, które cenię bardziej. Nie będę przy tym, niestety, zbytnio oryginalna – zdecydowanie wolę wcześniejsze utwory Królowej Polskiego Kryminału. Bardzo lubię wspomnianą przez Panią książkę pt. Wszyscy jesteśmy podejrzani. To dla mnie klasyka – zamknięte grono podejrzanych, doskonale sobie znanych osób plus świetne poczucie humoru. No i ten początek książki. Ech… sama chciałam tak napisać, ale skoro już ktoś to zrobił, to po co?
Cenię także „duńskie” książki Pani Joanny, szczególnie Wszystko czerwone, a w tym czerwonym oczywiście najbardziej pana policjanta Muldgaarda. „Ja takoż proszę won!” to dla mnie klasyka i teraz sama się sobie dziwię, jak mogłam tego nie umieścić w Zbrodni na boku.
Przez bardzo długi czas za najlepszą książkę Chmielewskiej uznawałam Całe zdanie nieboszczyka. Podobno najnowsza książka Miłoszewskiego – Bezcenny - była napisana z rozmachem. Dla mnie z prawdziwym rozmachem napisane jest właśnie Całe zdanie nieboszczyka. W nosie mam realizm, ja tę książkę po prostu wchłonęłam jednym ciągiem! Nigdy tego nie zapomnę.
KK: No właśnie, u Chmielewskiej główna bohaterka – Joanna – to takie swoiste alter ego samej pisarki. A ile z siebie dała Pani Katarzynie, swojej protagonistce?
D.D.-Ch.: Tu się z Chmielewską różnimy. Zastanawiałam się wprawdzie przez chwilę, czy Zbrodni... nie wydać pod pseudonimem, rozważałam też podobną konstrukcję, tzn. żeby jako autorkę wskazać Katarzynę Nowacką, ale bardzo szybko doszłam do wniosku, że nie byłoby to dobre rozwiązanie. Postaci występujące w książce są w 100% fikcyjne, łącznie z Mecenas Kasią. Bardzo starałam się uniknąć jakichkolwiek podobieństw do rzeczywistych osób. Gdy ktoś zaczynał niebezpiecznie zbliżać się do znajomego, dodawałam mu od razu literackiego garba – cechę charakterystyczną, burzącą skojarzenie ze swoją inspiracją. I dokładałam jeszcze do tego fantazyjnego charakterologicznego koka na dokładkę. A potem dziwiłam się, że ta postać zaczyna mi się rozklejać, że chyba przesadziłam, bo jest niekonsekwentnie. Więc rozczesywałam koka na warkocz, a garb przesuwałam w lewą stronę. Albo w prawą – zależy od postaci.
Z Mecenas Katarzyną łączy nas niewątpliwie płeć i wykształcenie. Obie jesteśmy prawniczkami, ale już po innych aplikacjach. Obie lubimy smacznie zjeść. Kilka innych cech wspólnych pewnie by się znalazło, ale nie mnie oceniać. To chyba jednak za mało, by uznać Kasię za moje alter ego. Zresztą w samej Zbrodni... są osoby, które darzę większą sympatią niż ją. Chociaż Katarzynie Nowackiej też jestem wdzięczna. Wzięła się za bary z poważnym śledztwem, próbowała je rozwiązać chałupniczymi metodami, ale była na swój sposób skuteczna.
KK: W Zbrodni na Boku wspomina Pani, że radcy prawni są przez środowisko adwokackie traktowani, nazwijmy to, po macoszemu. Czy dlatego w akcie małej zemsty, postanowiła ich Pani nieco pomordować na kartach powieści?
D.D.-Ch.: Z tego, co pamiętam, jest w książce taka jedna sytuacja, w której to było wyraźnie powiedziane. To taki „smaczek” środowiskowy, przyprawa, nie danie główne. W dodatku teraz praktycznie bez znaczenia. Niedługo radcowie prawni będą mogli prowadzić obrony karne i to w zasadzie oznacza, że zniknie ostatnia różnica pomiędzy zielonymi i niebieskimi żabotami. Podsumowując, nie ma mowy o zemście, bo nie ma się za co mścić.
KK: Pani bohaterka, Katarzyna, w jednej ze scen wychodzi z księgarni objuczona dwoma reklamówkami pełnymi książek. Strasznie jestem ciekawa, co on tam miała – a już konkretniej – jakie kryminały Pani lubi czytać?
D.D.-Ch.: Nie pamiętam już, jakie książki niosła wtedy Kasia. Mogę natomiast Pani powiedzieć, co ja lubię czytać. I niekoniecznie są to kryminały. Ostatnio duże wrażenie wywarła na mnie powieść J.K. Rowling pt. Trafny wybór. O wiele większe niż reklamowane Wołanie kukułki tej samej autorki. Swego czasu bardzo ceniłam twórczość Ryszarda Kapuścińskiego. Zaczytywałam się w jego reportażach. Jeśli zaś idzie o kryminały, to dobrze wchodzę w klimaty książek Ann Cleeves. Przekonują mnie tak, że siedzę jak zaczarowana. I czytam, i czytam, i czytam. No i Grisham – ale to chyba oczywiste.
KK: Napisała Pani powieść, publikuje Pani opowiadania w antologiach, wygrywa konkursy literackie, pisze wiersze. Czy literatura wygra kiedyś z prawem, które porzuci Pani całkowicie dla zawodowego pisania?
D.D.-Ch.: Nie myślałam w ten sposób. Raczej obstawiałam przyjazną koegzystencję tych zawodów, z czasowym przeciąganiem - to na jedną, to na drugą stronę. Ale bez ostatecznej rezygnacji z czegokolwiek. Może to wyda się dziwne, ale ja naprawdę jestem zadowolona z wyuczonego zawodu, który zresztą dostarczył mi inspiracji do napisania mojej książki!
KK: Z wielką szczegółowością opisuje Pani topografię Warszawy. Czy ma Pani swój ulubiony zakątek w stolicy?
D.D.-Ch.: Z wyborem jednego, jedynego znowu miałabym problem. Ja w ogóle w trakcie tej rozmowy zauważam, że jestem oporna do jednoznacznych deklaracji pt. coś jest naj. Dziękuję Pani za to odkrycie! Wracając do tematu, lubię wiele miejsc w Warszawie. Bardzo ładna jest Saska Kępa, ale swój klimat ma też – moim zdaniem – Grochów, który jest przywoływany w książce. Ciekawe jest Powiśle, miło się spaceruje po niektórych zaułkach Czerniakowa. Moim ostatnim odkryciem spacerowym jest np. kolonia Śliwice – osiedle domków z ogrodami, otoczone dookoła dawnymi terenami przemysłowi FSO. Bardzo urocze.
KK: W swojej książce zdecydowała się Pani na ciekawy zabieg – śledztwo prowadzone jest przez panią detektyw-amator, której siłą rzeczy ciężej było zdobywać informacje o dochodzeniu niż zwyczajowemu policjantowi. Czy takie rozwiązanie nie przysparzało Pani kłopotów przy konstruowaniu fabuły?
D.D.-Ch.: Wprost przeciwnie. Nie jestem policjantką ani prokuratorem, trudno zatem byłoby mi napisać książkę z ich punktu widzenia. W Zbrodni na boku opowiedziałam o świecie – albo „światku” – który znam. Kryminalna intryga była tylko pretekstem do przedstawienia środowiska prawniczego – z jego całym kolorytem, przywarami, słownictwem.
KK: Jakie są Pani dalsze plany pisarskie?
D.D.-Ch.: Chcę przede wszystkim dokończyć pisanie doktoratu. W Zbrodni na boku jedna z postaci to Witek – wieczny aplikant. Ja jestem teraz takim „wiecznym doktorantem”, więc czuję z nim szczególną więź duchową . Postanowiłam, że w każdej publicznej rozmowie o mojej książce będę zobowiązywała się do dalszej pracy naukowej – i może to mnie zmobilizuje do szczęśliwego zakończenia studiów doktoranckich.
A z bardziej literackich rzeczy… „Na dniach” ma się ukazać w internetowym magazynie Fahrenheit moje bardzo stare opowiadanie fantastyczne. Ciekawe, czy uda mi się nim zaskoczyć Czytelników. Mam też napisaną książkę dla dzieci, szukam dla niej wydawcy.
Chciałam Pani bardzo podziękować za tak wnikliwe pytania. Mam nadzieję, że zarówno Pani, jak i pozostałym Czytelnikom Zbrodnia na boku przyniosła trochę uśmiechu. Taki był bowiem jej główny cel.
KK: To ja bardzo dziękuję za wstąpienie do Kawiarenki Kryminalnej, a lekturę Zbrodni na boku polecam wszystkim bez wyjątku!
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak
Dorota Dziedzic-Chojnacka – pisarka, poetka, z wykształcenia prawniczka. Autorka opowiadań, zamieszczonych np. w antologii Kryminalna Piła. Błąd w sztuce, twórczyni literatury dziecięcej. Laureatka licznych konkursów literackich, wydała tomik wierszy zwalniam, zwalniam. Zbrodnia na boku to jej debiutancka powieść kryminalna.