Być może jestem jak tresowany pies: może to automatyczna reakcja! Przez tyle lat skupiałem się głównie na filmach - zastanawiałem się, co zrobić, by dana scena „zagrała” i w sensie dramatycznym, i później, na taśmie filmowej - że chyba stało się to moim naturalnym sposobem myślenia. (…) Kiedy więc zabrałem się do pisania powieści, myślałem o niej jako o sekwencji scen i momentów, które łączą się w nieprzerwaną, logiczną całość. Tak jak w dobrym filmie, mam nadzieję.
Agnieszka Horzowska: Zaczynał Pan karierę jako dziennikarz. Dlaczego porzucił Pan literaturę faktu i zajął się tworzeniem literackiej fikcji? Jaka była przyczyna pańskiego debiutu pisarskiego?
Terry Hayes: Zawsze pragnąłem pisać powieści, ale uczniowi szkoły średniej nie jest łatwo przekonać rodziców, że to rozsądny wybór drogi zawodowej. Jest tak zwłaszcza w Australii, gdzie potencjalny rynek literacki jest stosunkowo mały - bo i niewielka jest nasza populacja. To dlatego zdecydowałem się na dziennikarstwo, pełniłem obowiązki korespondenta zagranicznego, a potem wróciłem do Australii i zostałem producentem najpopularniejszego programu radiowego poświęconego bieżącym wydarzeniom. Pracując tam, poznałem George'a Millera, reżysera filmów o Mad Maksie. Spytał mnie, czy chciałbym popracować z nim nad scenariuszem. Musiałem podjąć decyzję: pozostać przy dziennikarstwie czy zająć się tworzeniem własnych opowieści? Wybrałem to drugie, a owocem tamtej współpracy jest Mad Max 2: wojownik szos. Film odniósł sukces, co umożliwiło mi stworzenie kolejnych scenariuszy i pracę w Hollywood. Dopiero gdy miałem dość tamtego stylu życia i budowania kariery, zacząłem spoglądać wstecz, na własne plany sprzed tak wielu lat! I tak powstał Pielgrzym.
A.H.: Czytając pańską książkę, trudno uniknąć skojarzeń z filmem, sporo w niej filmowych odniesień. Czy pisząc powieść, od razu „przekładał” ją Pan na język filmu?
T.H.: Nie jestem pewny, czy była to, że tak powiem, translacja - sądzę, że ja po prostu myślę w taki sposób. Być może jestem jak tresowany pies: może to automatyczna reakcja! Przez tyle lat skupiałem się głównie na filmach - zastanawiałem się, co zrobić, by dana scena „zagrała” i w sensie dramatycznym, i później, na taśmie filmowej - że chyba stało się to moim naturalnym sposobem myślenia. Tworząc scenę filmową, trzeba wyobrazić ją sobie w najdrobniejszych szczegółach, musi rozwinąć się przed oczami autora jak przed obiektywem kamery. Trzeba wiedzieć, co powinno znaleźć się w kadrze, co należy wyróżnić, w jaki sposób mają zagrać aktorzy, gdzie znajdzie się źródło światła i wreszcie - w jaki sposób rozpocznie się i zakończy akcja. Kiedy więc zabrałem się do pisania powieści, myślałem o niej jako o sekwencji scen i momentów, które łączą się w nieprzerwaną, logiczną całość. Tak jak w dobrym filmie, mam nadzieję.
A.H.: Główny bohater pańskiej książki jest niesamowicie inteligentny, nie brakuje mu śmiałych, wręcz brawurowych pomysłów - jak choćby ten ze zdjęciem utrwalonym na tylnej stronie lustra, dzięki wiórkom magnezowym używanym w fajerwerkach. Skąd Pan wziął akurat to rozwiązanie? I czy ma Pan w zanadrzu więcej takich pomysłów?
T.H.: Dziękuję za komplement. Tworzenie filmu to nieustanna walka o to, by strona wizualna dominowała, by wykorzystać kliszę w możliwie najlepszy sposób - by pozwolić ludziom zobaczyć akcję. Z drugiej zaś strony, trzeba starać się uczynić to w sposób, którego dotąd nie widziano. Przywykłem do myślenia w takich kategoriach, zatem gdy przyszło mi znaleźć jakiś sposób na to, by Pielgrzym mógł odkryć, że mężczyzna nie był w pokoju sam, użyłem właśnie filmowych kryteriów. Naturalnie mógł też znaleźć niedopałek, odkryć kamerę monitoringu albo wyjść z opresji na sto innych sposobów. Jednakże moim zdaniem obraz utrwalony na odwrocie lustra to rozwiązanie zarówno pomysłowe, jak i skuteczne. Co więcej, Pielgrzym mógł zobaczyć jedynie zarys postaci, jakby ducha, a to za mało, by zidentyfikować tę osobę - i dobrze, bo dalsze śledztwo byłoby banalnie proste. Nie umiem powiedzieć, skąd konkretnie wziął się ten pomysł - wiem tylko, że wydał mi się odpowiednio oryginalny. I owszem, mam w zapasie kilka innych, równie ciekawych - wykorzystuję je w mojej kolejnej powieści.
A.H.: Historia morderstwa popełnionego 11 września i dalsze losy tej sprawy wydają się równie intrygujące, jak główny motyw fabularny pańskiej książki. Morderczyni jednak pozostaje bezkarna. Czy zatem zbrodnia doskonała jest możliwa?
T.H.: Nie powiedziałbym, że kara jej nie grozi. Pielgrzym rozwiązał tę sprawę - wie, kto zabił i w jaki sposób. Nie zdołał tylko ująć sprawczyni, ale bądźmy wobec niego sprawiedliwi - przecież nie jest gliną, tylko tajnym agentem wywiadu i nie do niego należy aresztowanie ludzi czy stawianie ich przed sądem. Tego, czy morderczyni naprawdę ujdzie sprawiedliwości, dowiedzą się tylko zainteresowani, gotowi zaczekać na kolejne dwa tomy trylogii. Ja już znam odpowiedź, ale nic nie powiem - chyba że zastosujecie wobec mnie waterboarding!
A.H.: Kolejne, dość oczywiste pytanie wiążące się z poprzednim: jak bardzo, pańskim zdaniem, realne są zagrożenia opisane w powieści? Czy powinniśmy się bać?
T.H.: Cóż, ja się boję, a przynajmniej mocno niepokoję. To jeden z powodów, dla których napisałem tę książkę: chciałem zwrócić uwagę na to, że dawniej tajne informacje przeciekły już do Internetu, że wielce skomplikowane urządzenia - choćby te do sekwencjonowania genów - są dziś tanie i łatwo dostępne, a także na to, że każdy może całkiem anonimowo kupić te malutkie klocki - genetyczne litery - potrzebne do zbudowania śmiercionośnego wirusa. Większość ekspertów w tej dziedzinie przyznaje, że takie zagrożenie kryje się tuż za horyzontem nauki - to już nie kwestia „czy”, ale „kiedy”. Pomyślałem więc, że może jeśli będę przed tym ostrzegał, będziemy lepiej przygotowani. Zobaczymy, czy tak się stanie.
A.H.: Lubi Pan thrillery, fantastykę, książki historyczne? A może literaturę faktu? Co czytuje Pan dla przyjemności i odprężenia, a co wtedy, gdy szuka Pan natchnienia i inspiracji dla własnej twórczości?
T.H.: Czytam właściwie wszystko - postrzegam życie bardziej jako wędrówkę na przełaj niż błyskawiczną podróż do ściśle określonego celu. Nieustannie nadrabiam drogi albo zatrzymuję się, by się rozejrzeć i poczytać o czymś, co nigdy wcześniej mnie nie ciekawiło. Chyba można powiedzieć, że jestem z natury ciekawski. Uwielbiam dobrą beletrystykę, ale lubię też biografie. Większość pomysłów czerpię z gazet i czasopism - jako były dziennikarz czytam je notorycznie, a Internet uważam za istne błogosławieństwo, bo pozwala mi robić przegląd prasy z całego świata bez wychodzenia z domu. Sprawy bieżące - oraz ludzkie szaleństwo - interesują mnie najbardziej, a gazety są wyśmienitym źródłem takich informacji!
A.H.: Pańskie kolejne dzieło to będzie powieść czy scenariusz?
T.H.: W tej chwili piszę kolejny thriller - nie będzie to książka o Pielgrzymie, ale mam nadzieję, że równie interesująca. Jeżeli sprzedam prawa do ekranizacji Pielgrzyma, z pewnością będę też pracował nad scenariuszem. Żywię przekonanie, że jeśli ktoś ma schrzanić przeniesienie powieści na język filmu, to nie ma powodu, by nie uczynił tego sam autor.
Wywiad przeprowadziła Agnieszka Horzowska.
Materiał nadesłany przez Dom Wydawniczy Rebis.
Terry Hayes – pisarz, dziennikarz śledczy, scenarzysta filmowy. Wielokrotnie nominowany do nagrody Emmy, zdobył ponad dwadzieścia nagród w dziedzinie twórczości filmowej i telewizyjnej. Pielgrzym to jego powieściowy debiut.