„W ramach researchu pojechałam nurkować na Tasmanię. Nigdy wcześniej tam nie byłam i chciałam mieć pewność, że dobrze wszystko opiszę. Bardzo interesująca wyprawa! Wiele się nauczyłam i na pewno pomogło mi to w tworzeniu książki. Nurkowanie jest czymś niezwykłym. Rozumiem, dlaczego ludzie to uwielbiają, ale nie jestem pewna, czy to odpowiedni sport dla mnie!”
Kawiarenka Kryminalna: Pani najnowsza powieść pod tytułem „Ocaleni” to historia oparta na wzajemnych zależnościach między grupą ludzi, których łączą tajemnice z przeszłości. Stopniowo odsłania pani karty, jednak i tak do samego końca czytelnik nie jest pewien, jakie jest rozwiązanie zagadki. W jaki sposób plątała pani tę skomplikowaną nić fabularną?
Jane Harper: Dziękuję za te słowa! Bardzo się cieszę, że historia trzymała panią w niepewności! „Ocaleni” to moja czwarta powieść kryminalna osadzona w Australii. Chciałam, by pojawiły się w niej małomiasteczkowe intrygi i sekrety. Istotnym elementem była też dla mnie sceneria, na którą wybrałam niewielkie miasteczko. Dekadę wcześniej zniszczył je sztorm, zebrał straszliwe żniwo. Lokalna społeczność jakoś się pozbierała po tamtej tragedii, jednak teraz, gdy na plaży zostaje znalezione ciało, znów staje w obliczu zagrożenia. Zawsze (a zatem i podczas pracy nad „Ocalonymi”), zanim zasiądę do pisania, spędzam dużo czasu na planowaniu każdej powieści. Mam wstępny pomysł, a potem w trakcie pisania wymyślam zwroty akcji i fałszywe tropy.
KK: Akcję „Ocalonych” osadza pani na Tasmanii w fikcyjnym miasteczku Evelyn Bay. Co panią na tyle oczarowało w tym miejscu, że postanowiła pani właśnie tam przenieść swoich bohaterów?
J.H.: Piękno i też pewna brutalność wybrzeża Tasmanii! W tamtejszych wodach znajduje się ponad tysiąc zatopionych statków. Jest to jedno z niewielu miejsc w Australii, gdzie nurkowie mogą eksplorować określone wraki. Lubię uwzględniać w moich opowieściach elementy krajobrazu specyficzne dla regionu, o którym piszę. Więc i w tym przypadku nie mogłam przegapić takiej okazji!
KK: W swoich książkach lubi pani też wykorzystywać siły natury, może nie jako sprawców zbrodni, ale na pewno jej pomocników i czynniki kreujące bardziej niebezpieczną, mroczną atmosferę powieści (w „Ocalonych” jest sztorm, w „Suszy” był ogień, a na przykład w „Siłach natury” australijski busz). To panią bardziej przeraża niż zagrożenie, jakie może stworzyć drugi człowiek?
J.H.: Myślę, że to natura ludzka leży u podstaw wielu problemów. Kiedy piszę książki, bardziej skupiam się na bohaterach, niż na zbrodni; na tym, dlaczego doszło do traumatycznego zdarzenia i jaki ma ono wpływ na zaangażowane w nie osoby, niż na samym przestępstwie. Ale też rzeczywiście sceneria odgrywa kluczową rolę we wszystkich moich kryminałach. Stanowi część opowieści i jest stałym przewijającym się przez książkę motywem. Zatem pod koniec czytelnik ma poczucie, że akcja tej historii nie mogła rozegrać się gdziekolwiek indziej.
KK: Mieszkańcy Evelyn Bay to niewielka społeczność, która może i jest przesiąknięta antagonizmami, jednak w obliczu zagrożenia zwiera szeregi. Kiedy dochodzi do morderstwa, lokalsi próbują przekonać policję, że sprawcą musi być ktoś obcy, ktoś niezwiązany z ich miasteczkiem. W tym kontekście, co takiego jest pani zdaniem w małych społecznościach, że mogą się stać idealnym materiałem do użycia w powieści kryminalnej?
J.H.: Lubię osadzać historie w małych społecznościach albo w jakichś odizolowanych lokalizacjach – a to zarówno ze względów praktycznych, jak i twórczych. Praktycznym powodem jest to, że takie rozwiązanie zmusza bohaterów do wzajemnych interakcji i poznawania się w sposób, jakiego nie doświadczymy w mieście, przez które codziennie przewijają się setki ludzi. Z kolei powód twórczy jest taki, że uwielbiam intrygi, w których pytanie o to, kto i dlaczego zabił, jak i odpowiedzi na nie znajdują się w obrębie tej samej przestrzeni, są związane z tymi samymi ludźmi. Takie historię lubię zarówno czytać, jak i pisać.
KK: „Ocaleni” to też opowieść o latami męczącym bohaterów poczuciu winy. Psychiczna krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi może być bardziej bolesna i dotkliwa od tej fizycznej?
J.H.: Z pewnością tak jest w tej powieści. A ciężar poczucia winy i nieukojonego żalu był tematem, który pojawił się w mojej głowie dość szybko podczas planowania książki. Rozmawiałam z wieloma ekspertami w dziedzinie zdrowia psychicznego na temat długoterminowego wpływu, jaki takie emocje mogą mieć na ludzi, zwłaszcza na młodych mężczyzn.
KK: Skoro o wilku mowa... Kieran – w zasadzie główny bohater „Ocalonych” – i jego partnerka Mia mają pod opieką kilkumiesięczną córeczkę. Pokazuje pani, jak wygląda życie świeżo upieczonych rodziców od kuchni – zmęczenie, wieczne niedospanie, brak czasu dla siebie, dzielenie się obowiązkami. W posłowiu przyznaje pani, że czerpała te doświadczenia z własnego życia. Jak więc wyglądała egzystencja pisarki z niemowlęciem u boku?
J.H.: To było wyzwanie! Pisząc książki, urodziłam dwoje dzieci. I choć byłam bardzo zajęta, to był to też naprawdę wyjątkowy czas, który dał mi kilka cennych lekcji – nowy wgląd i sposób patrzenia na sprawy, co, moim zdaniem, pomogło mi stać się pod wieloma względami lepszą pisarką.
KK: Bohaterki „Ocalonych”, by się odprężyć, uprawiają jogę. Jakie są pani sposoby na relaks po całym dniu pisania o morderstwach?
J.H.: Może nie jest to zaskakujące, ale lubię czytać. Uwielbiam też spędzać czas z moimi dziećmi i cieszyć się wspólną zabawą. One zdecydowanie pomagają mi się znaleźć w lepszym i jaśniejszym miejscu po dniu spędzonym na skupianiu się na fikcyjnych zbrodniach.
KK: W „Ocalonych” pojawia się ciekawa postać starszej policjantki, która przyjeżdża do Evelyn Bay, by rozwiązać sprawę morderstwa, a jednocześnie zaczyna poznawać tajemnice z przeszłości mieszkańców – co oczywiście mało komu się podoba. Jest wyważona, empatyczna i konsekwentna. Skąd pomysł na tę postać?
J.H.: Sue Pendlebury była interesującą bohaterką do opisania. Jest outsiderką, co daje jej pod pewnymi względami przewagę. Nie brała udziału w tych samych traumatycznych wydarzeniach, co lokalsi, więc nie dźwiga tego samego bagażu emocjonalnego, co wielu z nich. Potrafi spojrzeć na sytuację ze świeżej perspektywy, co z kolei pozwala czytelnikowi postąpić podobnie.
KK: Mieszkańcy Evelyn Bay w czasie, gdy dochodzi do morderstwa, zdają się lepiej komunikować ze sobą na specjalnie założonym forum internetowym, niż na żywo. W ramach researchu do książki obserwowała pani, jak ludzie porozumiewają się w sieci?
J.H.: Staram się, by moje książki były autentyczne i odzwierciedlały rzeczywistość, z którą czytelnik mógłby się utożsamić. Technologia jest obecnie tak kluczową częścią życia, że nie da się napisać współczesnej powieści bez odniesienia się do nawyków ludzi w Internecie. Miasteczko Evelyn Bay jest tak niewielkie i klaustrofobiczne, że czasami bohaterom trudno jest szczerze wyrazić swoje myśli na głos. Naturalną więc rzeczy koleją niektóre z tych opinii przeniosły się do względnie anonimowej dyskusji online.
KK: Wróćmy do nieco bardziej namacalnych aktywności. Kieran i jego znajomi lubią spacerować po jaskiniach mieszczących się u brzegu oceanu – co nie zawsze jest bezpieczne. Innym ich zajęciem jest nurkowanie do wraku statku. Jakich nietypowych aktywności sportowych pani próbowała i nigdy więcej nie chciałaby do tego powrócić?
J.H.: Trochę tego było! W ramach researchu do powieści faktycznie pojechałam nurkować na Tasmanię. Nigdy wcześniej tam nie byłam i chciałam mieć pewność, że dobrze wszystko opiszę. Bardzo interesująca wyprawa! Wiele się nauczyłam i na pewno pomogło mi to w tworzeniu książki. Nurkowanie jest czymś niezwykłym. Rozumiem, dlaczego ludzie to uwielbiają, ale nie jestem pewna, czy to odpowiedni sport dla mnie!
Rozmawiała Marta Matyszczak.
Fotografia: Wydawnictwo Czarna Owca.