Nie potrafię żyć w kłamstwie, zginać karku i wchodzić w dupę wszystkim bez wyjątku. Trzeba mieć kręgosłup moralny i odwagę, aby nie uciekać od trudnych tematów i bronić własnego zdania. Inaczej człowiek staje się marketingową wydmuszką, chorągiewką na wietrze, zwykłym klaunem. Niech sobie inni kalkulują. Ja nie mam zamiaru udawać, że nie jestem człowiekiem.
Kawiarenka Kryminalna: W „Nic do stracenia” – najnowszej powieści o przygodach Luty Karabiny – funduje pan swojej bohaterce ekstremalne przeżycia związane z jej najbliższymi. Jak pod względem emocjonalnym podchodził pan do pisania tego wątku? Czy oddziela pan własne emocje od tych towarzyszących bohaterce?
Przemysław Piotrowski: Zawsze staram się wczuwać w emocje tworzonych przeze mnie bohaterów. Po części na pewno gros z nich to te, które w podobnej sytuacji targałyby mną osobiście, ale pisząc, muszę przefiltrować je przez wiele innych składowych, przede wszystkim osobowość danego bohatera. Inaczej w danej sytuacji zareagowałby Igor Brudny, inaczej Daniel Adamski („Krew z krwi”), a jeszcze inaczej Luta Karabina.
Staram się tworzyć bohaterów z krwi i kości, więc to bardzo istotne, aby podejmowali decyzje zgodne z ich charakterem, życiowym doświadczeniem, zajmowanym stanowiskiem, posiadanymi umiejętnościami, itp.
KK: A czy czuje pan potrzebę odreagowania w jakiś sposób po spisaniu niektórych brutalnych, drastycznych scen?
P.P.: Raczej rzadko. Jestem profesjonalistą i potrafię oddzielić pracę od życia, choć muszę przyznać, że nie zawsze mi się to udaje. Chyba dwukrotnie przegrałem tę walkę. Po raz pierwszy tworząc mocno osobistą „Krew z krwi”, podczas której kilka razy się popłakałem, a drugi raz przy okazji pisania „La Bestii”. Tam jednak była mowa o prawdziwych wydarzeniach. Absolutnie koszmarnych. Wtedy to działa na człowieka zupełnie inaczej.
KK: Luta w tym tomie odwiedza Turcję, a my przy okazji dowiadujemy się co nieco o kulturze tureckiej i obrzędach muzułmańskich. Jak wyglądał pana research w tym względzie?
P.P.: Miałem w życiu sporo do czynienia z muzułmanami. Mieszkałem z nimi, pracowałem, wielokrotnie rozmawialiśmy na tematy związane z ich kulturą, religią, różnymi aspektami społecznymi. Kiedyś przeczytałem też Koran, więc jakąś tam bazę posiadam. W Turcji byłem kilkukrotnie, więc te tereny też nie są mi obce. A gdy już trochę zna się temat, dużo łatwiej szukać innych rzeczy.
KK: W powieści opisuje pan też bardzo przejmująco sceny batalistyczne z misji polskich żołnierzy w Afganistanie. Miał pan jakichś wojskowych konsultantów w tym względzie? Na ile w ogóle przy pisaniu fabuły zdaje się pan na pomoc informatorów z różnych dziedzin adekwatnych do wydarzeń pojawiających się w powieści, a na ile korzysta z własnej wyobraźni i innych dostępnych źródeł?
P.P.: Gdy czegoś nie wiem albo nie jestem pewny, zawsze staram się skontaktować ze specjalistą w danej dziedzinie. Akurat tu miałem ułatwione zadanie, bo główna bohaterka Luta, jest wzorowana na mojej przyjaciółce, prawdziwej żołnierce. Ale na tym muszę zakończyć tę wypowiedź, bo z racji wykonywanego przez nią zawodu, mam narzucone mocne ograniczenia.
KK: W rozwijaną w „Nic do stracenia” sprawę mafijnego rodu Ozalanów wchodzi polityka. Niemiecka prokuratura chce postawić zarzuty hersztom gangu, ale potrzebne są zeznania Polaka oskarżonego o morderstwo. Polska prokuratura sabotuje działania niemieckich kolegów po fachu, a pan ustami swoich bohaterów dobitnie się wyraża na temat polskich władz (zwłaszcza na temat prokuratora generalnego) do niedawna rządzących Polską...
P.P.: Na szczęście już nie rządzą (śmiech).
KK: No i co pan sobie pomyślał 15. października po ogłoszeniu wyników wyborów?
P.P.: Generalnie uważam, że jak coś jest złe, to trzeba o tym mówić. W ten czy inny sposób. Nie chcę być sztucznym tworem jakiejś firmy marketingowej, który do wszystkich będzie się sztucznie uśmiechał, zawsze mówił w wywiadach to co wypada i udawał, że nie widzi tego, co dzieje się dookoła niego.
KK: Nie kalkuluje pan zatem jak niektórzy autorzy, czy wyjawiać swoje poglądy polityczne w obawie o utratę połowy inaczej myślących czytelników?
P.P.: Po prostu nie jestem takim typem człowieka. Zdaję sobie sprawę, że to może działać na moją niekorzyść, zwłaszcza że społeczeństwo jest mocno spolaryzowane i kieruje się często negatywnymi emocjami. Ale nie potrafię żyć w kłamstwie, zginać karku i wchodzić w dupę wszystkim bez wyjątku.
Trzeba mieć kręgosłup moralny i odwagę, aby nie uciekać od trudnych tematów i bronić własnego zdania. Inaczej człowiek staje się marketingową wydmuszką, chorągiewką na wietrze, zwykłym klaunem. Niech sobie inni kalkulują. Ja nie mam zamiaru udawać, że nie jestem człowiekiem.
KK: Zagadnienia prawa i sprawiedliwości (te rzeczywiste, a nie skradzione na partyjne sztandary) to istotne aspekty pana książek. Bohaterowie pana powieści bardzo często biorą sprawy w swoje ręce – sami zbierają dowody, sami stawiają zarzuty, wydają wyrok i go wykonują. Czy w kontekście wielkich porządków po poprzedniej ekipie rządzącej liczy pan na usprawnienie działania organów ścigania i sądów? Czy może ciągnące się latami batalie o to, by sprawiedliwości stało się zadość, to już immanentny element polskiego krajobrazu, dzięki też czemu pisarze czy dziennikarze mają materiał do książek czy reportaży?
P.P.: Moi bohaterowie to ludzie z krwi i kości. Zatem mają różne motywacje, podejmują różne decyzje, nie są tymi wspomnianymi wydmuszkami czy chorągiewkami. Są ludźmi. Dlatego mają wzloty i upadki. Żyją, a nie tylko uśmiechają się do każdego czytelnika. Odnośnie drugiej części pytania, to tak, chciałbym, aby w końcu ktoś to wszystko ogarnął, bo takiego burdelu w państwie nie było chyba nigdy. Ale to akurat nie moja rola. Ja będę się temu przyglądał i – jeśli poczuję taką potrzebę – wyciągał wnioski, przelewając moje spostrzeżenia na kartki papieru.
KK: Jak miłośnicy serii o Igorze Brudnym przyjęli cykl z Lutą?
P.P.: Lutka nie zrobiła takiej furory jak Brudny, ale i tak jestem zadowolony, bo ci, którzy się skusili, wystawiają tej serii bardzo wysokie noty. Trzeba mieć też na uwadze, że to trochę inny gatunek, bardziej skręcający w stronę sensacji i thrillera niż kryminału, choć zawsze z solidnym końcowym twistem.
KK: Doświadcza pan presji czytelników, którzy chcieliby sterować kierunkiem pana twórczości? No i czy w ogóle feedback odbiorców wpływa na pana plan wydawniczy?
P.P.: Czy ulegam presji? Raczej nie, bo gdybym jej ulegał, to pisałbym tylko Brudnego. Wtedy zapewne zarżnąłbym tę serię w ciągu dwóch, trzech lat, a to chyba ostatnie, czego by chcieli fani Igora. Czasem trzeba napisać coś innego, odetchnąć, zmienić styl i narrację, pobudzić kreatywność. A do danej serii wrócić wtedy, kiedy jest się pewnym, że ten nowy tom przynajmniej nie będzie gorszy od poprzednich. Ja bardzo się cieszę, gdy słyszę, że jestem jedynym autorem, którego książki z danej serii stają się coraz lepsze, a nie coraz gorsze. A to podobno rzadkie zjawisko…
KK: Zygmunt Szatan – arcyciekawa postać serii – były policjant, poturbowany okrutnie przez los otacza się zwierzętami. Zaprzyjaźnił się z knurem Władymirem, rozmawia z kogutem Wackiem, dokarmia bezpańskie koty. Chyba lepiej mu z braćmi mniejszymi niż z ludźmi. Jak to jest z tymi zwierzętami w literaturze? Czy ich obecność – podążając za scenariopisarską zasadą „save the cat” – to sposób na wywołanie u czytelników sympatii wobec opiekujących się nimi postaci?
P.P.: Nie myślę tymi kategoriami. To małostkowe. Tworząc postać Zygmunta Szatana, wiedziałem, w którą stronę chcę podążać. Od początku do końca. A to człowiek bardzo doświadczony przez życie. Chyba najbardziej ze wszystkich wykreowanych przeze mnie bohaterów. Jest żyjącym na uboczu samotnikiem, ale nawet tacy ludzie potrzebują towarzystwa. A jeśli stroni się od ludzi, to pozostają zwierzęta. Tylko tyle i aż tyle.
KK: No dobrze, to teraz może z nieco innej beczki. Co jakiś czas internetową bańkę środowiska tworzącego literaturę gatunkową nawiedzają różnego rodzaju mniejsze czy większe aferki. Przyglądając się temu z boku, można dojść do wniosku, że często jeden pisarz drugiemu wilkiem. Jak pan spogląda na tę kwestię?
P.P.: W branży jest kilka osób, które lubią dokopać innym, ale to dlatego, że brak im empatii i zżera ich frustracja. Są słabi psychicznie, boją się, że ktoś ich przeskoczy, stanie się popularniejszy, a oni wypadną z gry. Nie zdają sobie sprawy, że takim zachowaniem najczęściej sami sobie kopią literacki grób. Ale na szczęście to margines.
Natomiast co do krytyki, to ja wyznaję prostą zasadę. Jeśli jakaś książka z różnych względów mi się nie podoba, to nigdy nie trąbię o tym publicznie, bo wiem, że bardzo łatwo sprawić tym komuś ogromną przykrość. Co najwyżej wymienię swoje uwagi z danym autorem czy autorką i powiem mu/jej osobiście, dlaczego akurat ta książka nie przypadła mi do gustu. Gdy natomiast dana powieść wyjątkowo mnie zachwyci, nie mam najmniejszych oporów, aby publicznie pochwalić taką osobę na każdym możliwym kanale. I robię to z największą przyjemnością.
KK: Są możliwe przyjaźnie w środowisku pisarzy?
P.P.: Większość autorów i autorek to fantastyczni, przemili ludzie, którzy zamiast podkładać innym świnie, wspierają się i wzajemnie sobie pomagają. Często przy okazji różnych imprez targowych spotykamy się na różnych afterach i wymieniamy się spostrzeżeniami. Wypijemy piwko czy drinka, pośmiejemy się, pogadamy, wtedy też potrafią rodzić się przyjaźnie.
KK: Odnosi pan duże sukcesy literackie, pana książki sprzedają się jak świeże bułeczki, czytelnicy w długaśnych kolejkach czekają do pana po autograf na targach książki. Ale pewnie nie zawsze tak było i zapewne targały panem jakieś obawy na początku kariery pisarskiej. Jakiej rady udzieliłby pan sam sobie – Przemysławowi Piotrowskiemu dopiero stawiającemu pierwsze kroki w literacko-kryminalnym świecie?
P.P.: Sobie rad udzielać nie muszę. Ale innym, na początku tej fascynującej przygody, chętnie udzielę. Jeśli zatem czujecie, że potraficie pisać, to nigdy, przenigdy się nie poddawajcie. Przygotujcie się na trudną przeprawę, ale gdy upadniecie, powstańcie. Wierzcie w siebie, dawajcie z siebie wszystko. Nawet jeśli ma to potrwać rok, dwa, pięć czy dziesięć, to jeśli będziecie uparcie dążyć do celu, w końcu go osiągniecie.
KK: Przeglądając pana media społecznościowe, zauważyłem, że nawet na urlopie pan siedzi wprawdzie nad basenem, jednak z laptopem na kolanach… Zatem, proszę uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić nam, co nowego pan dla nas szykuje?
P.P.: To nie do końca był urlop. Raczej taki wyjazd researchowy. W każdym razie nie zdradzę, co akurat pisałem w tamtym momencie, bo to tajemnica. Tajemnicą już natomiast nie jest nowy Brudny. Komisarz wróci po blisko dwóch latach nieobecności i będzie musiał rozwiązać wyjątkowo mroczną tajemnicę w nietypowych jak na siebie okolicznościach przyrody. Premiera już 13 marca.
Fotografia: Albert Zawada
Rozmowę przeprowadził: Damian Matyszczak
W cyklu powieści o Lucie Karabinie ukazały się:
2. "Nic do stracenia"