„Kiedyś wraz z żoną i córką odwiedziliśmy rodzinę mojej żony w RPA. Ktoś włamał się do domu, kiedy wszyscy spaliśmy. Scena niczym z horroru! Ten mężczyzna przebywał w środku ponad godzinę, a ja i szwagier kilkukrotnie wstawaliśmy, bo słyszeliśmy jakieś hałasy. Facet chował się przed nami – pod łóżkami, w szafach, po kątach. Okropnie się poczuliśmy, już po wszystkim, gdy sobie uświadomiliśmy, że włamywacz obserwował nas w ciemności. Później policja powiedziała nam, że to niespotykane, żeby tacy ludzie włamywali się bez broni, więc byliśmy po prostu wdzięczni, że napastnik nie miał przy sobie noża ani, co gorsza, pistoletu”.
Kawiarenka Kryminalna: W Polsce właśnie ukazała się siódma powieść stworzonego przez pana cyklu thrillerów pod tytułem „Nie wiesz, kim jesteś”. David Raker – główny bohater – jest specjalistą od odnajdywania osób zaginionych. Skąd fascynacja tą tematyką na tyle, by stała się ona motywem przewodnim wszystkich pana powieści? Czy inspirują pana prawdziwe sprawy zaginięć?
Tim Weaver: Tak, często tak bywa. Na przykład tutaj w Somerset, gdzie mieszkam w Anglii, miała miejsce sprawa, która stała się inspiracją dla mojej piątej powieści pod tytułem „Bardzo złe miejsce”. Zawsze interesowały mnie osoby zaginione. Każdego roku w Wielkiej Brytanii przepada bez wieści około 250 000 osób i chociaż dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich zostaje odnalezionych w ciągu dwunastu miesięcy, to wciąż jeden procent nie. Oznacza to, że co roku 2500 osób rozpływa się w powietrzu. Na zawsze. Co się dzieje z tymi ludźmi? Jak udaje im się wyparować ze społeczeństwa, w którym technologia jest tak skonstruowana, by śledzić każdy nasz krok? Takie pytania pobudzają kreatywność pisarza.
KK: Kreatywność przydaje się też pewnie podczas wymyślania niebezpieczeństw, które czyhają na Rakera. David wciąż pakuje się w sytuacje zagrażające życiu. A jaka była najbardziej niebezpieczna sytuacja, w jakiej pan się znalazł?
T.W.: Świetne pytanie! Kiedyś wraz z żoną i córką odwiedziliśmy rodzinę mojej żony w RPA. Ktoś włamał się do domu, kiedy wszyscy spaliśmy. Scena niczym z horroru! Ten mężczyzna przebywał w środku ponad godzinę, a ja i szwagier kilkukrotnie wstawaliśmy, bo słyszeliśmy jakieś hałasy. Facet chował się przed nami – pod łóżkami, w szafach, po kątach. Okropnie się poczuliśmy, już po wszystkim, gdy sobie uświadomiliśmy, że włamywacz obserwował nas w ciemności. Później policja powiedziała nam, że to niespotykane, żeby tacy ludzie włamywali się bez broni, więc byliśmy po prostu wdzięczni, że napastnik nie miał przy sobie noża ani, co gorsza, pistoletu.
KK: Przerażająca historia! Mógłby ją pan wykorzystać w swojej kolejnej powieści. A podobno na wydanie tej pierwszej czekał pan dziesięć lat. Łatwo się pan nie poddaje?
T.W.: Tak było! Szybko nie odpuszczam, zwłaszcza gdy chodzi o coś, czego naprawdę pragnę. A bardzo chciałem zostać pisarzem. To okazało się niezwykle trudne. Postawmy sprawę jasno: agenci i wydawcy w Wielkiej Brytanii wielokrotnie odrzucali moją książkę. Jakby się nad tym zastanowić, zostałem pewnie odprawiony z kwitkiem przez każdego agenta literackiego w Londynie. Ale nie poddawałem się i w końcu moja pierwsza książka „Ścigając umarłych” spodobała się pewnemu agentowi na tyle, że zdecydował się mnie reprezentować. Choć nawet wtedy trudno było przekonać kogokolwiek do opublikowania powieści. Dostałem tylko jedną ofertę, od Penguina. Każdy inny wydawca, któremu wysłaliśmy egzemplarz „Ścigając umarłych”, odmówił! Ale wydaje mi się, że ta walka o swoje była dla mnie dobra, ponieważ sprawiła, że od tamtej pory doceniam wszystko, co się dzieje wokół moich książek.
KK: Wkłada pan w nie dużo pracy. David Raker całkowicie poświęca się swojej, nie zostawia sobie miejsca na nic innego. Czy podobnie dzieje się z panem, gdy zasiada pan do pisania?
T.W.: Staram się, by pisanie nie zawładnęło moim życiem. Czasami, zwłaszcza gdy zbliża się deadline, trudno jest mi nie tkwić non stop przy komputerze. Ale przez resztę roku, jeśli to możliwe, trzymam się następującej rutyny: pracuję od poniedziałku do piątku, od dziewiątej do siedemnastej. Tym sposobem mogę się widywać z rodziną. Co jeszcze istotne – niepisanie w weekend pomaga mi się zresetować, oczyścić głowę po tygodniu pracy. I tym sposobem w poniedziałek rano mogę zaczynać od nowa.
KK: Na przykład opisując Londyn, co robi pan świetnie! Zawsze czytam pana powieści z mapą Google Street View w ręku, by śledzić wszystkie miejsca odwiedzane przez Davida Rakera. A jakie są pana ulubione miejsca w Londynie?
T.W.: Znakomicie, że podczas lektury korzysta pani ze Street View! Super pomysł. Och, w Londynie jest mnóstwo miejsc, które kocham. Ironia polega na tym, że nigdy nie mógłbym tam mieszkać. Uważam, że Londyn jest zbyt stresujący i głośny (w głębi duszy jestem chłopakiem ze wsi). Ale uwielbiam spędzać tam czas. Spośród wszystkich miast na świecie Londyn jest wciąż jednym z moich ulubionych. Fascynuje mnie londyńskie metro, jego historia i fakt, że każda stacja ma swoją własną opowieść. „Nie wiesz, kim jesteś” to książka, do której chyba najprzyjemniej robiło mi się research, ponieważ kocham filmy. Jednak moja trzecia z rzędu powieść pod tytułem „Bez ostrzeżenia”, o facecie, który znika w londyńskim metrze, plasuje się zaraz za nią.
KK: À propos filmów - na Davidzie Rakerze, który w dzieciństwie jeździł do jedynego w okolicy kina, wielkie wrażenie zrobił film noir „Oczy nocy” wyreżyserowany przez jednego z bohaterów pana powieści. Czy pamięta pan swoje wczesne filmowe olśnienia?
T.W.: Pierwszym filmem, jaki widziałem w kinie, był „Powrót Jedi”. Zabrał mnie na niego tata, gdy miałem sześć lat. Pamiętam, że przed kinem stał facet przebrany za Dartha Vadera. Pomyślałem, że to najfajniejsza rzecz na świecie. Porozmawiał ze mną i brzmiał dokładnie jak Darth Vader!
KK: Dobrze, że to nie był żaden horror... A tytuły tych kręconych w „Nie wiesz, kim jesteś” przez Roberta Hosterlitza brzmią – w przeciwieństwie do tytułów pana książek – dość kiczowato: „K jak krew”, „Mordercze wiertło”, „Żądza wilczycy”, „Maniak z siekierą”. Jak pan wymyśla tytuły swoich powieści i co pan sądzi o ich – nie zawsze dosłownych – tłumaczeniach? Na przykład „Nie wiesz, kim jesteś” (co jest dosłownym cytatem z pana książki) to w angielskiej wersji „Broken Heart”.
T.W.: Te wspominane w książce tytuły horrorów są bardzo mocno inspirowane prawdziwymi horrorami, które powstawały w latach 70. i na początku 80. XX wieku. Rząd Wielkiej Brytanii wpisał je wtedy na czarną listę zakazanych filmów. „Ursula z SS” jest inspirowana serią filmów „Ilsa, Wilczyca SS”. Pierwowzorem tytułu „Mordercze wiertło” był film zatytułowany „Zabójcza wiertarka”. „Dom na cmentarzu” nawiązuje do obrazu Wesa Cravena z 1972 roku pod tytułem „Ostatni dom po lewej” itd.
Jeśli chodzi o tytuły moich książek, to szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi, gdy się je inaczej tłumaczy na rynkach zagranicznych. Rozumiem, że to, co się sprawdza w języku angielskim, może nie pasować w innym języku. Dopóki tytuły są zgodne z duchem książki, nie mam nic przeciwko zmianom. Podoba mi się polski tytuł „Nie wiesz, kim jesteś”. Jedną z moich ulubionych zmian była czeska wersja dziewiątej powieści z serii o Davidzie Rakerze: zamiast „You Were Gone” dano „Kobietę mojego życia”. W gruncie rzeczy tytuł pięknie oddaje istotę tej opowieści. Miejmy nadzieję, że niedługo ukaże się także w Polsce!
KK: No właśnie, trochę jeszcze przed nami. Podobno na początku postać Davida Rakera była tylko pomysłem zapisanym na skrawku papieru, tymczasem wydał pan już dziesiątą powieść z jego udziałem. Co jeszcze spotka Rakera w przyszłości?
T.W.: Właśnie piszę jedenasty tom. Przed moimi polskimi czytelnikami jeszcze „I Am Missing” – powieść o człowieku, który pojawia się na plaży i nie pamięta, kim jest. W „You Were Gone” David spotyka kobietę, która twierdzi, że jest jego zmarłą żoną. Po prostu wchodzi na komisariat i pyta o Rakera. Następny tom to „No One Home”, w którym z dnia na dzień znikają wszyscy mieszkańcy pewnej wioski. W Wielkiej Brytanii właśnie wyszedł mój pierwszy samodzielny thriller zatytułowany „Missing Pieces”, więc miejmy nadzieję, że kiedyś będziecie mieli okazję go w Polsce przeczytać.
KK: Na to liczymy! Pojawiający się w powieści serial „Royalty Park” jako żywo przypominał mi „The Crown”. Czy lubi pan oglądać seriale i mógłby nam jakieś polecić?
T.W.: Tak naprawdę inspirowałem się „Downton Abbey”, ale „The Crown” jest zdecydowanie w podobnym tonie. Uwielbiam dobre seriale telewizyjne! Jest ich tak wiele, że sam nie wiem, od czego zacząć. Niektóre z moich ulubionych to: „Świat gliniarzy”, „Breaking Bad”, „Zakazane imperium”, „Biuro”, „Bogaci bankruci”, „Tacy jesteśmy” i brytyjski dramat kryminalny z lat 90. pod tytułem „Dr Fitz”.
KK: Raker, by mieć pojęcie o sprawie w „Nie wiesz, kim jesteś”, koniecznie musi odwiedzić miejsce, w którym zaginęła Lynda Korin. Czy z pisaniem jest podobnie? Czuje pan potrzebę zajrzenia do wszystkich lokacji, które pan opisuje?
T.W.: Zawsze tak robię. Czasami wymyślam jakieś miejsca, ale są one inspirowane prawdziwymi, w których rzeczywiście byłem. Nie jest to łatwe, odkąd świat zamknął się przez COVID-19, ale wcześniej to uwielbiałem.
KK: W swojej najnowszej powieści porusza pan problem nierównego, wręcz urągającego traktowania kobiet w przemyśle filmowym w latach 50. zeszłego wieku. Skąd pomysł akurat na taką tematykę? Książka po angielsku została opublikowana w 2016 roku, natomiast seksafera z Harveyem Weinsteinem wybuchła rok później. Mam wrażenie, że stał się pan trochę profetą...
T.W.: Nie trzeba być profetą, żeby wiedzieć, że kobiety były strasznie traktowane przez Hollywood – i szerzej także przez społeczeństwo, ale to temat na osobną dyskusję – przez długi, długi czas. Praktyki Weinsteina – po prostu potwora – były w Hollywood tajemnicą poliszynela, ale nikt nic z tym nie zrobił. W rzeczywistości cały system zwyczajnie umożliwił mu działalność. Jest mnóstwo takich ludzi – okropnych, odrażających postaci, które popełniły okropne, odrażające czyny. A to dopiero początek...
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak.
Poniżej znajdziecie recenzje powieści Tima Weavera: