Przez pięć lat miałam blokadę pisarską, która ustępowała wtedy, gdy przestawałam się przejmować, co inni pomyślą. Chciałam, by pisanie sprawiało mi radość. Po głowie chodziła mi książka, którą ja sama chętnie bym przeczytała.
Kawiarenka Kryminalna: Jak zaczęła się pani przygoda z pisaniem?
Louise Penny: Pierwsza myśl o zostaniu pisarką pojawiła się podczas lektury “Pajęczyny Charlotty” Elwyna B. White`a. Miałam wtedy osiem lat i bardzo bałam się pająków, ale z chwilą gdy zorientowałam się, kim jest Charlotta, strach z miejsca minął. To było jak odkrywanie magii ukrytej między okładkami książki. Od tamtej pory czytam nałogowo, czerpiąc z tych literackich historii siłę.
KK: Długo czekała pani na publikację swojej pierwszej książki. Czy kolejne tomy serii przynoszą podobną satysfakcję jak debiut?
L.P.: Wszystkie są dla mnie bardzo istotne. W każdą część wkładam dużo serca. Niemniej myślę, że pierwsza już na zawsze będzie tą najcenniejszą.
Długo szukałam wydawcy “Martwej natury”. Sądzę, że to dlatego, że choć moje książki wydają się być klasycznymi kryminałami, w zasadzie są wszystkim, tylko nie kryminałami. Bardzo trudno je zaszufladkować. No i akcja dzieje się we francuskojęzycznym Quebecu. To zniechęcało wielu wydawców przekonanych, że nikt nie będzie zainteresowany fabułą osadzoną w tej prowincji. Oczywiście było to absurdalne i obraźliwe wobec czytelników.
Koniec końców znalazłam agentkę literacką, która poznała się na mojej książce i znalazła dla mnie wspaniałe amerykańskie wydawnictwo.
KK: I w uznaniu zasług agentki o mały włos nie rozjechałaby jej pani samochodem... Czy to pomogło w karierze?
L.P.: (Śmiech) No, tak, trochę postraszyć nie zaszkodzi. Pech chciał, że kilka godzin po spotkaniu z Teresą Chris, która zgodziła się zostać moją agentką, prawie ją potrąciłam. Teraz się z tego nabijamy, wtedy nie było nam do śmiechu.
KK: Czy od początku planowała pani napisanie serii?
L.P.: W zasadzie mój debiut miał być powieścią historyczną. Tak się jednak stresowałam, że będę musiała zaimponować moim znajomym, ale i obcym mi czytelnikom, aż mnie sparaliżowało. Przez pięć lat miałam blokadę pisarską, która ustępowała wtedy, gdy przestawałam się przejmować, co inni pomyślą. Chciałam, by pisanie sprawiało mi radość. Po głowie chodziła mi książka, którą ja sama chętnie bym przeczytała.
KK: Jak wygląda rynek pisarski w Kanadzie? To bardziej wyścig szczurów czy atmosfera wzajemnego zrozumienia?
L.P.: Nasza społeczność pisarska działa bardzo prężnie, bez niezdrowej rywalizacji. Szanujemy się wzajemnie. Tak to wygląda w większości znanych mi miejsc. Pisarze kryminałów rozumieją, że czytelnicy nie kupują po prostu jednego tytułu. Sukces każdego z nas jest korzystny dla całej branży.
KK: Przez wiele lat pracowała pani w telewizji. Tęskni pani za dziennikarstwem newsowym?
L.P.: Nic a nic! Zwłaszcza teraz, gdy niebezpiecznie jest dążyć do prawdy i obnażać kłamstwa.
KK: Jak zatem wygląda pani dzień pracy?
L.P.: Wstaję wcześnie rano. Przed komputerem zasiadam około wpół do siódmej z obowiązkowym kubkiem kawy pod ręką. Pracuję przy stoliku kuchennym tuż obok kominka w moim domu w Quebecu. Mam to szczęście, że posiadam też domy w Nowym Jorku i Londynie. Często tam latam w sprawach zawodowych. Three Pines (fikcyjne miasteczko wzorowane na tym, w którym mieszka Louise Penny, a w którym osadzona jest akcja kryminalnego cyklu jej autorstwa – przyp. red.) tak wryło się w moją pamięć, że nie muszę być na miejscu, żeby je opisywać.
KK: Skoro zaczyna pani dzień pracy od kubka kawy to jaką pani preferuje?
L.P.: Wprost nie wyobrażam sobie bez niej życia! Wypijam przynajmniej trzy latte każdego ranka. Kawa i zbrodnia – czego chcieć więcej?
KK: Sporządza pani szczegółowy plan fabuły, czy zostawia miejsce na spontaniczność?
L.P.: Trochę jednego i drugiego. Zanim zacznę pisać, przez pół roku zbieram historie, które mi się przytrafiają, zasłyszane rozmowy, interesujące cytaty czy fragmenty wierszy. Mój notes puchnie od pomysłów. Wykluwa się plan. Fabuły poszczególnych części mojej serii są mocno ze sobą splecione, zatem muszę wiedzieć, co bohaterowie będą robili w kolejnych odsłonach.
Jedyne, co planuję, to motyw przewodni i intrygę każdego tomu. Ale nie do tego stopnia, żeby nie było miejsca na bieżące pomysły, które przychodzą w trakcie pracy nad tekstem. Pisanie to zawsze sztuka kompromisu, trochę jak podróż. Dobrze wiedzieć, dokąd chcesz jechać, ale zabawa tkwi w tym, jak tam dotrzesz. W tym cały sens przedsięwzięcia.
KK: Kto jest pani ulubionym bohaterem serii?
L.P.: Powiem szczerze, że lubię każdego. Ruth, tę obłąkaną, leciwą, popijającą poetkę – bo jest zabawna, dociekliwa, silna, ale jednocześnie ma rysy na charakterze. Gamache'a kocham, bo jego pierwowzorem był mój mąż. Clarę, ponieważ to artystka jak ja, trochę niepewna, ale z drugiej strony silna i odważna.
KK: A postacie z innych książek?
L.P.: Anna Shirley z powieści Lucy Maud Montgomery.
KK: Autorzy?
L.P.: Poeci.
KK: Pani książki przetłumaczono na 26 języków i sprzedano ponad sześć milionów ich egzemplarzy. Gdzie upatruje pani przyczyny tej popularności?
L.P.: Mimo że piszę kryminały, to tak naprawdę nie skupiam się na zagadnieniu śmierci, ale na życiu i naszych codziennych wyborach. Moje książki to opowieści o powszechnej tęsknocie za tym, by przynależeć do lokalnej społeczności czy kręgu przyjaciół. Mówią też o potrzebie miłości. Traktują o dobru w okrutnych czasach.
KK: Zdradzi pani polskim czytelnikom, co spotka mieszkańców Three Pines w kolejnych odsłonach serii?
L.P.: Niezmiernie cieszę się, że moje książki ukazują się również w Polsce! Nie chciałabym nikomu popsuć zabawy. Proszę uzbroić się w cierpliwość. Mogę powiedzieć jedynie, że Gamache'a i spółkę czekają trudne czasy. Przed nimi sporo zaskakujących przygód. Niektórzy zmienią się nie do poznania.
KK: Czy po 14 tomach cyklu w miasteczku pozostał jeszcze ktoś do wymordowania?
L.P.: Ciągle pojawiają się nowi mieszkańcy. No i świeże motywy do wykorzystania.
Rozmowę przeprowadził Damian Matyszczak.
Autorem zdjęcia jest Jean-François Bérubé.
Louise Penny urodziła się i wychowała w Toronto, ale mieszka w malowniczym miasteczku nieopodal Quebecu. Zanim napisała „Martwą naturę”, była dziennikarką Canadian Broadcasting Corporation. Wsparcie męża sprawiło, że zdecydowała się porzucić pracę i całkowicie poświęcić pisaniu. Jej książki zostały przetłumaczone na 26 języków. Jak mówi, jest szczęśliwa, że odkryła Three Pines – to zmieniło jej życie. Debiutancka powieść Louise Penny zdobyła między innymi nagrody: New Blood Dagger, Dilys Award, Anthony Award i Barry Award i została zekranizowana. Autorka wielokrotnie zajmowała pierwsze miejsce na liście bestsellerów New York Times'a. Kolejny tom serii już w przygotowaniu. (mat. wyd.)
Recenzja "Zabójczego mrozu".