To fajne uczucie: najpierw zbudować z klocków misterną fabułę, a potem wywalić w niej pięścią dziurę. I zamurować ją w zupełnie nowy, nieoczywisty sposób.
Kawiarenka Kryminalna: Pana przygoda z pisarstwem rozpoczęła się…
Zbigniew Zborowski: ...od tego, że jakieś sześć lat temu wyrzuciłem telewizor. Zawsze myślałem, że prawie z niego nie korzystam. Kiedy wylądował w śmieciach, okazało się, że mam masę czasu, i napisałem książkę.
KK: Pisanie to bardziej pasja, spełnienie marzeń czy sposób na życie?
Z.Z.: Jestem leniem i nie lubię się przepracowywać. Zawsze starałem się zarabiać na życie tym, co mnie pasjonowało. A marzenia? Tak, przecież nie ma pasji bez marzeń.
KK: Przeglądam pana biogram, a tam: przemyt towarów z Berlina Zachodniego, penetrowanie azjatyckich rubieży z niezarejestrowanym pistoletem w ręku, eksploracja podwodnych wraków. Jako miłośnik zagadnienia nie mogę się powstrzymać od pytania: czy jest pan na etacie polskich służb specjalnych?
Z.Z.: (śmiech) O etat teraz coraz trudniej, łatwiej o zlecenia.
KK: Kto jest pierwszym testerem pana książek?
Z.Z.: Żona. Ona zawsze szuka pretekstu, żeby się na mnie wyżyć. (śmiech)
KK: Skoro zrobiło się tak wesoło, to zapytam o największą frajdę podczas pisania.
Z.Z.: Research. Bardzo lubię przygotowywać się do pisania. Szukać miejsc, w których mogłaby zdarzyć się zbrodnia, rozmawiać z ludźmi, którzy mają na jej temat coś do powiedzenia. To są najczęściej policjanci. W codziennej pracy zdarzają im się takie sytuacje, że najlepszy pisarz by ich nie wymyślił!
KK: Pana książki z Bartoszem Koneckim w roli głównej poprzedza cykl “Trzy odbicia w lustrze”. Który gatunek pan preferuje: kryminał czy literaturę obyczajową?
Z.Z.: Najbardziej lubię literaturę, od której trudno się oderwać. Która ogłusza, jak walnięcie młotkiem i sprawia, że zapominam, że sam jestem autorem. Przestaję wtedy patrzeć na styl, gatunek, punkty kulminacyjne. Jest tylko historia, która chwyta, zgniata i wyrywa serce.
KK: Dlaczego przerzucił się pan na literaturę sensacyjną?
Z.Z.: Właściwie, to nie musiałem się przerzucać. Pierwsza książka, którą napisałem – „Nowy drapieżnik” - to, co prawda wymykający się z ram gatunku, ale jednak kryminał. Pisząc go, uświadomiłem sobie, że mam w pamięci wiele historii z czasów, kiedy zajmowałem się rubryką kryminalną dziennika „Życie Warszawy”. A także wiele innych, jeszcze wcześniejszych zdarzeń z okresu, kiedy nie byłem jeszcze dziennikarzem i dopiero szukałem swojego miejsca w życiu. One aż się proszą, żeby poskładać je w fabułę.
KK: Czy planuje pan powrót do powieści obyczajowych?
Z.Z.: Raczej nie. „Trzy odbicia...” i ich kontynuację napisałem, będąc pod wrażeniem wspomnień dziadka z powstania warszawskiego, listów babci pisanych do siostry z okupowanej Warszawy oraz wojennych opowieści ojca. To we mnie siedziało i poczułem, że chcę to wyrzucić z siebie.
KK: Czyta pan kryminały? Których autorów tego gatunku ceni pan najbardziej?
Z.Z.: Sporo ich czytam. Lubię na przykład Deona Meyera, Caryla Fereya, Johna le Carré`a, Jamesa Ellroya, Eduardo Mendozę, Minette Walters, Marka Krajewskiego.
KK: Książki których autorów zajmują najlepsze miejsca w pana biblioteczce?
Z.Z.: Bardzo różnych, bo staram się ciągle sięgać po coś nowego. W tej chwili, najbliżej mnie stoi Haruki Murakami, Carlos Ruiz Zafon, Gabriel Garcia Marquez, Maxime Chattam, Orson Scott Card. Niezła mieszanka!
KK: Która scena z “Kręgów” była dla pana najtrudniejsza do napisania?
Z.Z.: Sceny seksu. Bo trudno o nim pisać, nie popadając w wulgarność albo egzaltowany banał. A przecież te „pościelowe” rozdziały dzieją się dodatkowo w konkretnych okolicznościach – kiedy bohater ma na głowie różne inne problemy, nie tylko ten, by dobrze zabawić się w łóżku.
KK: Jak już jesteśmy przy bohaterze, ile z pana ma detektyw Konecki?
Z.Z.: Niewiele. W przeciwieństwie do niego jestem facetem średniej postury, staram się unikać przemocy i chyba brak mi jego bezkompromisowości. Z drugiej strony, ja też lubię jednoznaczne sytuacje, nie znoszę chamstwa i kocham psy. Zatem wychodzi remis.
KK: Czy detektyw stanie się bardziej eko i zamieni kopcącego golfa na samochód elektryczny?
Z.Z.: A wie pan? Dobry pomysł! Już widzę Koneckiego spidującego w elektrycznej tesli! Tylko, gdzie taką u nas znaleźć?
KK: Pana sposób na pisanie kryminałów: detaliczny plan czy żywioł?
Z.Z.: Zdecydowanie najpierw jest plan. A żywioł? Pojawia się czasami w trakcie pisania. To fajne uczucie: najpierw zbudować z klocków misterną fabułę, a potem wywalić w niej pięścią dziurę. I zamurować ją w zupełnie nowy, nieoczywisty sposób.
KK: Czy jest pan kawoszem? Jeśli tak, to jaką pan preferuje?
Z.Z.: Czarną, mocną i z paroma kroplami whisky (śmiech).
KK: Kiedy kolejna część przygód Koneckiego i czy może pan zdradzić jakieś szczegóły?
Z.Z.: Następna część jeszcze „się pisze”, więc chyba nie za szybko będzie na półkach. Wcześniej pojawi się na nich coś innego – thriller. Ale to już zupełnie inna historia.
Co do Koneckiego - wolę nie zdradzać szczegółów, bo akcja od razu rusza z przytupem i mógłbym popsuć zabawę. Powiem tylko, że Bartkowi uda się wrócić w szeregi policji. Ale każdy medal ma przecież dwie strony…
Rozmowę przeprowadził: Damian Matyszczak.
Zdjęcia z archiwum prywatnego Autora.
Recenzja "Kręgów".
Zbigniew Zborowski – lubi życie na krawędzi: na granicy pakistańsko-afgańskiej kupił pistolet, który przemycił przez Chiny i Rosję, z Maroka wracał pod pokładem statku przewożącego chemikalia. Był wolontariuszem wydziału genetyki Uniwersytetu w Guadalajarze. Nie żałuje w życiu ani jednej sekundy (mat. wyd.)