Ostatnia arystokratka nie jest kryminałem. Ale kryminałem jest niewątpliwie niesięgnięcie po tę przezabawną książkę Evžena Bočka. To czeski humor w najlepszym wydaniu. Powieść została zresztą uhonorowana nagrodą Miloslava Švandrlíka (także czeskiego satyryka) dla najzabawniejszej książki roku. I słusznie, bo daję Wam gwarancję, że podczas lektury będziecie kwiczeć, parskać, rzęzić i w głos zanosić się śmiechem. Uważajcie więc z czytaniem w komunikacji miejskiej, bo możecie zostać uznani za niespełna rozumu (mówię z doświadczenia). Zaopatrzcie się też w chusteczki, bo łzy radości są pewne.
Maria Kostka wraz ze swoimi rodzicami (i kotem imieniem Caryca) przenosi się ze Stanów Zjednoczonych do Czech, gdzie jej rodzina odzyskała po latach komuny rodowy zamek. Kostkowie to arystokracja, aczkolwiek tylko z nazwy, bo tak po prawdzie nie mają pojęcia, jak sobie poradzić z dziedzictwem, które na nich spadło. Sprawy nie ułatwia im fakt, że każdy z nich na swój sposób ma lekkiego hyzia. Jedynie Maria, która jest narratorką tej opowieści, wydaje się normalna.
Vivien, matka Marii, ni w ząb nie rozumie po czesku, a do tego wydaje jej się, że jest drugą księżną Dianą. Przejawia też zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi, które, choć przecież w tak historycznym miejscu powinny, nijak nie chcą zaistnieć. Jej mąż Franciszek z kolei dochodzi do wniosku, że tak zadłużony jak on nie był jeszcze nikt w całym drzewie genealogicznym Kostków, w związku z czym zamienia się w niezłego harpagona, liczącego każą złamaną koronę.
Kostkowie razem z zamkiem dziedziczą służbę, której do ideału daleko. Kasztelan Józef nienawidzi turystów i nawet nie chce słyszeć o wpuszczeniu ich na teren posiadłości, choć to z ich wizyt Kostkowie muszą się utrzymać. Pani Cicha to kucharka, która lubi sobie z rana golnąć orzechówki własnej produkcji. A pan Spock, ogrodnik, na przemian to rzępoli na pianinie, to zamartwia się o swoje zdrowie, jak na hipochondryka przystało.
Kostkowie muszą wyjść z kryzysu. W tym celu zatrudniają Miladę, menadżerkę z piekła rodem, która rozstawia ich po kątach i zmusza do pracy. Wielkie przygotowania do sezonu turystycznego trwają. Biorąc pod uwagę charakterki mieszkańców zamku, nie możemy spodziewać się pełnego sukcesu projektu „Zamek totalny” (totalitarny, mówi Józef).
Powieść jest napisana w formie dziennika Marii, w którym narratorka opisuje poczynania swojej familii, trafnie puentując co bardziej szalone jej wyskoki. Tekst satyrą aż skrzy. Obrywa się tu wszystkim: arystokracji, ale też turystom, Amerykanom, Czechom, leniwcom, celebrytom, japiszonom, a nawet nazistom.
Evžen Boček wie, o czym pisze, bo sam jest...kasztelanem na zamku w Miloticach. Przy układaniu fabuły może więc czerpać z własnych doświadczeń.
Książka doprowadza do łez wesołości. Utrudnia oddychanie (niekontrolowane spazmy śmiechu). Humor słowny, sytuacyjny, przerysowane postacie i autoironia zostały tu zastosowane po mistrzowsku. Nasi południowi sąsiedzi potrafią się śmiać.
I pozostaje tylko postawić pytanie, dlaczego w Polsce nie ceni się dobrego humoru? Dlaczego lekka literatura jest automatycznie uważana za gorszą? Dlaczego u nas nie ma nagród dla najzabawniejszej powieści roku? Sami przyznacie, że co jak co, ale więcej uśmiechu by nam się przydało.
Ostatnia arystokratka doczekała się kontynuacji w postaci Arystokratki w ukropie i niewydanej jeszcze w Polsce Aristokratki na koni. Wydawnictwo Stara Szkoła opublikowało też debiutancką powieść Bočka Dziennik kasztelana.
Już 9 marca będzie okazja, by spotkać autora w katowickiej księgarni Bookszpan. Ostatnią arystokratkę możecie kupić w księgarni Platon24 z 35% rabatem, a jeśli wpiszecie hasło: KAWIARENKA, to dostaniecie dodatkowe 5% zniżki (promocja trwa do 28 lutego).
Evžen Boček
Ostatnia arystokratka
przeł. Mirosław Śmigielski
Stara Szkoła
Wołów, 2015
251 s.