Marek Krajewski jest jak szwajcarski bank. Czytelnicy mogą być pewni, że każda kolejna powieść, która wychodzi spod jego pióra, będzie solidnie skonstruowaną, zapewniającą godziwą rozrywkę lekturą. Nie inaczej jest z ostatnio wydanym Władcą liczb, choć takim matematycznym abnegatom jak ja – bo właśnie na matematycznym wywodzie jest oparta fabuła najnowszej powieści wrocławskiego mistrza kryminału retro – chwilami powieść może się wydać nużąca.
Edward Popielski nie jest już młody – ma 70 lat - i nie mieszka już we Lwowie – tylko w powojennym Wrocławiu. Akcja toczy się w latach 50-tych Polski Ludowej. Emerytowany śledczy otrzymuje zlecenie rozwiązania tajemnicy trzech samobójstw, które wcale na samobójstwa nie wyglądają. W zamian Popielski ma otrzymać niewyobrażalną sumę pieniędzy, więc nie waha się, nawet gdy w sprawę wydają się być zamieszane tak zwane złe moce, na czele z Belmisparem, czyli owym tytułowym „władcą liczb”. Twardo stąpający po ziemi były policjant zagłębia się w zagadkę, której konstrukcja oparta została o pogmatwane wywody matematyczne, które zrodziły się w głowie szaleńca.
Jak zwykle Marek Krajewski zastosował klamrę kompozycyjną, opowieść z lat 50-tych poprzedzając i zamykając historią współczesną, w której do akcji wkracza syn Popielskiego – Wacław Remus. Potomek lwowskiego gliny dokończy rozwikływanie tajemnicy, którą jego ojciec zajmował się wiele lat wcześniej, jednocześnie odkrywając własną, dość przerażającą przeszłość.
Zabrakło mi w najnowszej powieści mistrza kryminału retro klimatu opisywanych czasów. Twórca postaci Eberharda Mocka słynie ze znakomitego oddawania atmosfery dawnych lat. Choć akcja Władcy liczb osadzona jest w głębokim PRL-u, siermiężność tego okresu nie wyziera z kart powieści. Za to topografia Wrocławia jest jak zwykle bezbłędna – można się z książką Krajewskiego udać na spacer po mieście tropem Edwarda Popielskiego.
Sama intryga wplątana w matematyczne wzory i skomplikowane, naukowe wywody, niestety w rozwiązaniu okazuje się przewidywalna. Choć autor przygotował tak dla czytelników, jak i dla Wacława Remusa, niespodziankę, która bynajmniej dla tego drugiego przyjemną nie jest.
Na zdecydowany plus tej części sagi o Popielskim zaliczam mniejszą dawkę okrucieństwa wobec bohaterów, którą serwuje im pisarz. Tym razem obrywa się niestety bogu ducha winnym zwierzętom, co sprawiło, że niektóre partie tekstu pomijałam.
Graficzna strona powieści, odkąd Marek Krajewski zaczął publikować w wydawnictwie Znak, jest przyjemna dla oka, uporządkowana i elegancka.
Była już filozofia (W otchłani mroku), była matematyka (Władcy liczb). Ciekawe, co czeka nas podczas kolejnej czytelniczej przygody, którą sprezentuje nam Marek Krajewski.
Marek Krajewski
Władca liczb
Znak
Kraków, 2014
312 s.