Polski wydawca kazał nam czekać na kontynuacje znakomitej „Suszy” Jane Harper ponad dwa lata. W rezultacie zdążyłam już zapomnieć o agencie Aaronie Falku. W „Sile natury” australijski śledczy musi rozwikłać zagadkę, której tajemnica skrywa się w gęstwinie dżungli. A my dostajemy przyzwoity kryminał, który wprawdzie depcze po piętach swojemu poprzednikowi, jednak nie zdoła zrównać z nim kroku.
Jeśli kiedykolwiek narzekałeś na konieczność wyjazdu na obóz integracyjny, pomyśl, jak spodobałaby ci się jego australijska wersja. Pracownicy pewnej firmy zostają wysłani w busz w celach poprawienia funkcjonowania w grupie. Wyruszają w dwóch zespołach: żeńskim i męskim. Mają ze sobą tylko to, co pozwoli im przetrwać: prowiant, sprzęt turystyczny, mapy, latarki, kompas. Nie mogą zabrać nawet telefonów. Są zdani na siebie i na tytułową siłę natury. I w sumie nie wiadomo, co okazuje się nieść ze sobą większe niebezpieczeństwo: człowiek czy dzika przyroda.
Po kilku dniach z wyprawy cało wracają panowie. Panie zaś w uszczuplonym składzie: jedna z uczestniczek, Alice Russel, zaginęła. Pozostała czwórka kobiet jest lekko poturbowana i mocno wystraszona. Co tak naprawdę wydarzyło się w lesie? Trwają poszukiwania Alice, a do sprawy włącza się agent federalny Aaron Falk i jego partnerka Carmen Cooper, ponieważ dotąd mieli na oku Russel z zupełnie innej przyczyny. Jej zniknięcie jest im bardzo nie na rękę.
Zeznania kobiet nie składają się w całość. Każda zdaje się mieć coś do ukrycia. Falk więc drąży, a my jednocześnie poznajemy wydarzenia z parku Giralang Ranges kolejno z punktu widzenia poszczególnych bohaterek. Z tych relacji wynika jedno: nikt nie lubił Alice. I wielu byłoby na rękę, gdyby zniknęła na dobre.
Jane Harper znów umiejętnie wykorzystała właśnie tytułową siłę natury do stworzenia w swojej powieści atmosfery grozy. W poprzednim tomie była to susza i wszechogarniający australijskie ziemie pożar (Falk wciąż ma poparzoną rękę). Teraz wraz z bohaterami zagłębiamy się w busz, w którym tak łatwo stracić orientację. A już sama świadomość tego, że gdzieś za drzewami, może tuż obok, w ciemności czyhają dzikie zwierzęta – albo, co gorsza, ludzie o nieczystych zamiarach – przyprawia o dreszcze. Uczestniczki wyprawy zaraz też przypominają sobie historię sprzed lat o grasującym po okolicy mordercy kobiet, Martinie Kovacu. Czyżby syn zabójcy poszedł w ślady ojca?
Jane Harper sugestywnie przedstawia sieć wzajemnych powiązań, napięć niezabliźnionych ran, stopniowo wychodzących na jaw zależności, roszczeń i żali między bohaterkami. Wątki: śledztwa i nieudanego wyjazdu integracyjnego przeplatają się i prowadzą do naprawdę zaskakującego zakończenia. Choć same podejrzenia zaczynają się mnożyć dopiero na finiszu opowieści.
Aaron Falk to postać budząca sympatię czytelnika. Mężczyzna zmaga się z wyrzutami sumienia ze względu na swoją relację ze zmarłym ojcem, a także z bolesnymi wspomnieniami z młodości. A teraz jeszcze pisarka dołożyła mu kolejnych zmartwień na damsko-męskim froncie.
Z tekstu można nieraz wyłowić smaczki – trafne spostrzeżenia autorki, jak na przykład to o wyrazie twarzy narzeczonego Carmen, gdy ten przyjrzał się uważnie mało reprezentacyjnej aparycji współpracownika swojej ukochanej. Falk zgadywał, że to, co odmalowało się na obliczu mężczyzny, było ulgą (s.24).
Krótkie, dynamiczne rozdziały pozwalają na sprawną i przyjemną lekturę. Choć tekst nie ustrzegł się literówek. Okładka jest naprawdę piękna.
Na półce mam już trzecią powieść Jane Harper pt. „Zaginiony”. Tym razem autorka przegania swoje postacie przez pustynię. Daruje jednak Falkowi, który nie jest głównym bohaterem tej książki.
Jane Harper
„Siła natury”
przeł. Magdalena Nowak
Czarna Owca
Warszawa, 2019
381 s.