Nakładem wydawnictwa MUZA ukazało się właśnie wznowienie pierwszego tomu serii neomilicyjnych kryminałów Ryszarda Ćwirleja, którą to część mogliśmy już przeczytać dwanaście lat temu. Autor przenosi nas do roku 1985. Poznaniem wstrząsa wieść o pływających w Warcie bezgłowych trupach. Gawiedź, a raczej - trzymając się konwencji poznańskiej gwary – wiara, błyskawicznie dorabia legendę o inwazji tytułowych upiorów. Logicznego wyjaśnienia sytuacji szukają (w przerwach w piciu wódki): chorąży Teofil Olkiewicz i jego koledzy z komendy wojewódzkiej MO.
Władze i służby porządku publicznego mobilizują siły na kolejną rocznicę Poznańskiego Czerwca - brutalnie stłumionego protestu robotników, zwanego eufemistycznie „wypadkami czerwcowymi”. Szyki psuje im odkrycie przez wędkarza zdekapitowanych zwłok młodej kobiety. Jeszcze większy ambaras powstaje, gdy zostaje znaleziona głowa... niepasująca do ciała wyłowionej kobiety. Włodarze oczekują szybkiego wskazania sprawców morderstw i przykładnego ich ukarania.
Szef wydziału dochodzeniowo-śledczego podpułkownik Eugeniusz („proszę ja ciebie”) Żyto zwołuje podwładnych: Freda Marcinkowskiego i Mirosława Brodziaka. Panowie kolektywnie ustalają, że receptą na szybki wynik śledztwa będzie wysłanie na przeszpiegi Teofila Olkiewicza. To patent cokolwiek ryzykowny, bowiem zazwyczaj koledzy powierzają Teosiowi jedynie nierozwojowe sprawy, w których nie można już nic spartaczyć.
Olkiewicz to gość pokroju wojaka Szwejka: dobroduszny i choć przygłupi, to zawsze spadnie na cztery łapy. Oficjalnie, jako funkcjonariusz milicji, Teofil łapie wrogów mas robotniczo-chłopskich. Rzeczywiście zaś dni mijają mu na „degustancji metodą organoleptyczną” alkoholu w przemysłowych wręcz ilościach, zaciąganiu do łóżka może nieurodziwych, ale dobrze ustawionych sąsiadek. A gdy jest okazja to i drobnym geszeftem chorąży nie pogardzi. Wtedy socjalistyczne pryncypia idą w kąt, a do kieszeni Olkiewicz wkłada najprawdziwsze amerykańskie dolary.
Do sprawy zamordowanych kobiet dużo wnosi szeregowy Mariusz Blaszkowski, który dopiero stawia pierwsze kroki w szeregach milicji. Jego dociekliwość popłaca, a funkcjonariusz zyskuje uznanie przełożonych i awansuje dokooptowaniem do ekipy śledczej. Nią kieruje wspomniany już Fred Marcinkowski, który akurat przeżywa ciężkie chwile po tym, gdy podprowadzono mu koła świeżo zakupionego za talony poloneza. Tak w kwestii kradzieży, jak i toczącego się śledztwa pomaga także Mirek Brodziak. Ten milicjant może z kolei zawsze liczyć na wsparcie swojego ustosunkowanego w półświatku kolegi z ławy szkolnej, Ryszarda Grubińskiego, zwanego Grubym Rychem.
Ćwirlej jak zwykle drwi z absurdów ustroju socjalistycznego. Na kartach jego powieści, partyjni dygnitarze przez wszystkie przypadki odmieniają zatroskanie o sprawy ludu, a tymczasem w sklepach brakuje niemal wszystkiego. Bohaterowie kombinują, by zdobyć proszek do prania, kawę czy piwo. Cieszą się, że chwilowo władza uporała się z niedoborami masła i można je kupić bez problemu. Te z gruntu smutne sceny szarej codzienności Ćwirlej przedstawia, na modłę barejowską, z dużą dawką humoru.
Opowieści o Olkiewiczu i spółce są pisane żywym językiem poznańskiej ulicy. To sprawia, że każdy czytelnik książek Ćwirleja dobrze wie, kto to szkieł czy pener, a co to fyrtel czy bejmy. Bawi również koślawa polszczyzna Olkiewicza, którą twórczo rozwija przy tworzeniu protokołów przesłuchań. Neomilicyjne powieści Ryszarda Ćwirleja skrzą się humorem każdego rodzaju: językowym, sytuacyjnym i tym dotyczącym postaci.
Pisarz odpowiednio komplikuje intrygę, wciąż podrzuca czytelnikom tropy: te prowadzące do rozwiązania zagadki, ale i te mające ich zmylić. Zakończenie zaskakuje, zwłaszcza pragmatyzmem rozwiązań technicznych zbrodni.
Kryminalny Poznań u Ćwirleja rządzi się swoimi prawami. Czasami sprawia wręcz wrażenie światka niezwykle uporządkowanego, kierowanego wprawdzie przez gangsterów, jednak posiadających swój honor i potrafiących – gdy trzeba – dogadać się ze stróżami prawa.
Mam wrażenie, że w neomilicyjnych powieściach Ryszarda Ćwirleja kryminalna intryga – skądinąd zawsze ciekawa i dokładnie przez autora przemyślana – jest tylko pretekstem do snucia głębszej opowieści: o latach osiemdziesiątych, ówczesnym społeczeństwie, burzliwej historii naszego kraju, tamtejszych stosunkach społecznych, codziennych bolączkach zwykłych obywateli. Do tego mamy tu tak naprawdę zbiorowego bohatera w postaci grupy milicjantów, którzy – jak w powieściach dla młodzieży – tworzą zgrany zespół kolegów, a jeden za drugim skoczyłby w ogień.
Tak „Upiory spacerują nad Wartą”, jak i kolejne tomy tej serii, to znakomita rozrywka na najwyższym poziomie.
Ryszard Ćwirlej
„Upiory spacerują nad Wartą”
Wydawnictwo MUZA SA
Warszawa, 2019
479 s.