Peter May powraca na Hebrydy Zewnętrzne. To tam osadzona jest akcja trylogii Wyspa Lewis, za którą szkockiego autora pokochali nie tylko polscy czytelnicy. Tym razem mamy w rękach powieść spoza serii, choć opowiadającą o tych samych księżycowych wręcz krajobrazach. Dodatkowo „Na szlaku trumien” autor „Czarnego domu” udowadnia, że jest mistrzem knucia przewrotnych intryg.
Z oceanu ostatkiem sił wyczołguje się na plażę mężczyzna. Nie wie, jak się nazywa, ani co go spotkało. Podejrzewa, że coś strasznego, ale nie potrafi sobie przypomnieć szczegółów. Stracił pamięć. Powoli, krok po kroku zbiera informacje o sobie.
Neal Maclean – tak stoi na rachunku za prąd znalezionym w jego domu, do którego z nabrzeża doprowadza go sąsiadka. W ogóle dziwna sprawa z tą pamięcią Neala. Zna na przykład imię swojego psa, ale już pary najbliżej mieszkających znajomych nie. Pewne rzeczy robi odruchowo, czynności zakodowały się gdzieś głęboko w jego podświadomości. Poza tym jednak jego przeszłość stanowi czarną dziurę. W swojej chacie nie znajduje żadnych podpowiedzi – prócz mapy, na której zaznaczył tak zwany Szlak Trumien.
Neal dowiaduje się, że podobno pisze książkę o zaginięciu latarników sprzed wieku z niedalekiej wyspy Flannana. Przynajmniej taką wersję przedstawił miejscowym, gdy niespełna dwa lata wcześniej zjawił się na tym odludziu. Na komputerze nie ma jednak zapisanego ani zdania tekstu. A na wyspie Flannana zostają znalezione zwłoki. Czy to Maclean jest mordercą? Sam nie może tego wykluczyć.
Tymczasem w Edynburgu nastoletnia Karen wciąż nie może się pogodzić ze stratą ojca, który dwa lata temu popełnił samobójstwo. Targają nią wyrzuty sumienia z powodu ciągłych awantur, które urządzała tacie. Tęskni za nim i chce się jak najwięcej dowiedzieć o jego pracy naukowca. Do kogokolwiek jednak zwróci się z prośbą o wyjaśnienia, wywołuje panikę u swoich rozmówców. Wreszcie trafia na list, który zostawił dla niej ojciec. List, który zmieni wszystko.
„Na szlaku trumien” wyróżnia się świetnie skonstruowaną fabułą. Peter May umiejętnie wodzi czytelnika za nos i przygotował dla niego naprawdę zaskakujące zwroty akcji. Przy następujących po sobie niespodziankach wracałam do wcześniejszych rozdziałów, by sprawdzić, czy aby na pewno każdy detal się zgadza, czy mnie autor nie próbował oszukać. Otóż zapewniam – wszystko gra, a poszczególne elementy zagadki są do siebie perfekcyjnie dopasowane.
Jak to zwykle w powieściach szkockiego autora bywa, książka napisana jest pięknym, literackim językiem. Stanowi czytelniczą ucztę. May czarownie odmalowuje krajobraz wysp. Możemy poczuć się tak, jakbyśmy sami stali na skraju klifu, uginając się pod naporem wiatru, a pod nami huczałby ocean. Tym razem akcja przenosi się też do Edynburga czy Londynu – i te miejsca także oddane są realistycznie i z wyczuciem szczegółu.
Konstrukcyjnie powieść podzielona jest na trzy wątki: pierwszoosobową narrację Neala oraz trzecioosobowo przedstawione historie Karen i sierżanta Gunna, który prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa.
Powieść Petera Maya nie jest tylko thrillerem mającym trzymać czytelnika w napięciu (co oczywiście robi) ani też jedynie opowieścią o pięknych, surowych wyspach (choć w rzeczy samej „Na szlaku trumien” też spełnia te kryteria). Temat książki jest o wiele poważniejszy – ochrona naszej planety i nas samych, w zasadzie przed nami samymi.
No i co z tym wspólnego mają pszczoły?
Peter May
„Na Szlaku Trumien”
przeł. Lech Z. Żołędziowski
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2018
381 s.
Wywiad z Peterem Mayem.
Recenzja "Czarnego domu" Petera Maya.
Recenzja "Człowieka z wyspy Lewis" Petera Maya.
Recenzja "Jeziora tajemnic" Petera Maya.
Recenzja "Na gigancie" Petera Maya.
Recenzja "Wyspy powrotów" Petera Maya.