Tym razem to nie kolejna część przygód Jakuba Mortki czy Dawida Wolskiego. Wojciech Chmielarz napisał powieść oddzielną, stanowiącą zamkniętą całość. To tom zupełnie inny od tych, do jakich przyzwyczaił nas pisarz. Pogłębione portrety psychologiczne bohaterów, duszna, klaustrofobiczna wręcz atmosfera letniska z piekła rodem, a to co pozostaje niezmienne, to naprawdę zaskakujące zakończenie.
Kilkoro znajomych jeszcze z czasów studenckich co roku wyjeżdża razem na wakacje. W sumie nie wiadomo dlaczego, bo ani specjalnie za sobą nie przepadają, ani się potem nie bawią zbyt dobrze. W każdym razie tradycję podtrzymują. Tym razem zjawiają się w Żmijowisku – niewielkiej osadzie położonej gdzieś na północy Polski, w agroturystyce pośród lasów, nad jeziorem. Za wiele nie mają tam do roboty, więc grillują, opalają się, kąpią, piją, kłócą, obgadują jeden drugiego i pielęgnują dawno powstałe animozje, ale i zupełnie już po latach niestosowne sympatie.
W zamęcie jednej z wieczornych imprez ginie nastoletnia Ada, córka Kamili i Arka. Mimo poszukiwań, dziewczyna przepada na dobre. Po roku jej ojciec wraca do Żmijowiska, by, choć nadzieja już raczej umarła, szukać pierworodnej. Co tak naprawdę stało się z dziewczyną? I czy ktoś spośród tej grupki znajomych maczał palce w tragedii?
Powieść podzielona jest na trzy wątki: teraz, wtedy i pomiędzy. Wydarzenia poznajemy z punktu widzenia kilku postaci. Chmielarz pokazuje, że doskonale potrafi opisywać nie tylko świat widziany okiem mężczyzny, ale i wejść w skórę kobiety czy zbuntowanego nastolatka. Bohaterowie są wiarygodni na wielu poziomach: swojego postępowania, języka, którym się posługują czy motywów działania.
W tej powieści wszystko jest po coś. Nawet grube żarty, które pojawiają się co jakiś czas, nie mają tylko rozśmieszyć czytelnika, ale pokazać charakter bohaterów i wykreować sytuacje, które swoje konsekwencje znajdą nieco później.
„Żmijowisko” to też historia rozpadu rodziny, do którego dochodzi pod wpływem dramatycznych wydarzeń. Chmielarz przedstawia stereotypy nami rządzące. I tak w opinii społecznej kobieta ma prawo do żałoby. Mężczyzna już niekoniecznie. Pisarz z jednej strony pokazuje polską prowincję, gdzie disco-polo, bieda i nuda, z drugiej zaś na celownik bierze tak zwaną warszawkę z blaskiem jupiterów, ściankami, sztucznością. I w sumie nie wiadomo co gorsze.
To opowieść o plątaninie uczuć, wzajemnych zależności, które mimo upływu czasu wcale nie tracą na sile. Czasem wręcz przeciwnie – zyskują moc dopiero po latach.
Sam tytuł jest metaforyczny. Bo Żmijowisko do doskonała nazwa dla zapomnianego przez cywilizację letniska, które zamiast oazą spokoju staje się dla wczasowiczów miejscem udręki. W tamtejszych lasach kiedyś występowało wiele żmij. Teraz pojawiły się ich ludzkie odpowiedniki.
Jeśli chodzi o samą zagadkę kryminalną, to została ona utkana misternie. Podejrzewałam, że pewien rekwizyt (tak go nazwijmy, żeby nie zdradzać szczegółów) odegra istotną rolę w intrydze, ale w życiu nie wpadłabym na to, że rozwiązanie okaże się takie, a nie inne.
Konstrukcyjnie trochę „Żmijowisko” jest zagadką zamkniętego pokoju. No bo mamy tu zamknięty krąg podejrzanych i ktoś z nich najpewniej musi okazać się winnym.
Mam pewne zastrzeżenia do samego zakończenia, jednak trudno je tu dokładnie opisać, nie zdradzając nazbyt wiele i nie psując lektury przyszłym czytelnikom. Powiem więc może oględnie – czy na pewno prokurator przeszedłby do porządku dziennego nad pewną niezgodnością w zeznaniach? No i postać, która okazuje się winna. Dlaczego w ogóle nie okazywała wyrzutów sumienia?
To jednak nie zmienia kwestii niewątpliwej – finał wbije Was w fotel. A ostatnia scena powieści jest iście filmowa. Już widzę „Żmijowisko” na ekranach kin!
Wojciech Chmielarz
„Żmijowisko”
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa, 2018
477 s.