Zazwyczaj podczas pracy twórczej wyrywam sobie włosy z głowy. Na początku jest jeszcze prosto. Ale potem docieram do połowy książki i zaczynają się trudności. Przy końcu znów jest lżej. To środek sprawia mi najwięcej kłopotów.
Kawiarenka Kryminalna: Podobno chciała pani zostać pisarką, odkąd skończyła pani siedem lat.
Tess Gerritsen: Powiedziałam wtedy tacie o moich planach. On jednak stwierdził, że w życiu się z tego nie utrzymam. Poszłam więc na medycynę, bo tak naprawdę lubię naukę. Ale potem, gdy byłam na urlopie macierzyńskim, miałam czas na to, żeby napisać książkę. Bardzo mi się to spodobało! Poczułam, że to jest moje powołanie. Nigdy jednak nie podejrzewałam, że odniosę sukces. Po prostu robiłam to, co sprawiało mi przyjemność. A dziesięć lat później znalazłam się na liście bestsellerów.
Pani najnowsza powieść pt. Igrając z ogniem to książka zupełnie inna niż te, do których nas pani przyzwyczaiła. Dominuje w niej wątek historyczny. Chciała pani odpocząć od pisania thrillerów medycznych?
Pomysł na napisanie tej książki pojawił się w moim śnie. W swoje urodziny pojechałam do Wenecji. W nocy przyśnił mi się koszmar, w którym grałam na skrzypcach, a obok mnie siedziało dziecko. Jego oczy zaczęły świecić na czerwono, a potem dziecko przeobraziło się w potwora. Bardzo mnie ten sen wystraszył. Tego samego dnia spacerowałam po mieście. Dotarłam do dawnego getta. Zobaczyłam tam pomnik poświęcony Żydom, którzy zostali deportowani w trakcie drugiej wojny światowej. Kilkoro z nich miało na nazwisko Todesco. W ten sposób znalazłam swoją historię. Czułam, że po prostu muszę napisać tę powieść o muzyce, demonach i losach rodziny Todesco. A potem, w połowie pracy nad książką, przyśniła mi się muzyka, która stała się częścią opowieści.
Gra pani na skrzypcach i pianinie. Jest pani tak dobra jak Lorenzo, bohater Igrając z ogniem?
Nie! Na pianinie jakoś sobie radzę, ale za skrzypce chwytam tylko w towarzystwie innych złych skrzypków. Choć bardzo lubię grać!
Sądzi pani, że granie i pisanie mają ze sobą coś wspólnego?
Oba te zajęcia są związane z językiem. Muzyka sama w sobie jest językiem. Bez względu na to, w którym zakątku świata grasz dany utwór, słuchacze będą odczuwać podobne emocje. Wydaje mi się, że muzyka nawet w sposób bardziej bezpośredni niż język przekazuje ludziom emocje.
Emocje budzą też opisane przez panią w Igrając z ogniem Włochy. Co lubi pani w tym kraju najbardziej? Jedzenie, świetną pogodę, architekturę? A może przystojnych mężczyzn?
O, szczególnie to! (Śmiech). Włosi to bardzo piękni ludzie. Jedzenie też mają niezłe. Myślę, że jest coś takiego we Włoszech, co sprawia, iż człowiek, odwiedzając je, czuje się odprężony. Poza tym włoski jest dla mnie zrozumiały, bo mówię po hiszpańsku, a to bardzo podobne języki. Niestety nie mogę tego powiedzieć o polskim!
W Igrając z ogniem pisze pani, że włoscy Żydzi byli jak żaba, która pozwala się ugotować żywcem w powoli podgrzewanym garnku. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że tragiczne zdarzenia, które były udziałem ich rodaków w innych krajach, staną się także częścią ich historii. Dlaczego we Włoszech Żydzi nie wierzyli, że coś złego może ich naprawdę spotkać?
Bo to było po prostu trudne do uwierzenia. Któż by sądził, że ludzie są zdolni do takiego okrucieństwa, do jakiego dochodziło w obozach koncentracyjnych? We Włoszech uważano, że te napływające ostrzeżenia to tylko pogłoski, które mają na celu zastraszenie. Ludziom zabrakło wyobraźni. Wszystko działo się z wolna. Pojawiały się nowe antysemickie prawa i sądzono, że to już jest najgorsze, co się może wydarzyć. A potem przychodziło nowe prawo. I znów uznawano, że to już jest szczyt. Było coraz gorzej. Aż w końcu przyszła okupacja i Żydzi już nie mieli szans, by wydostać się z kraju.
Pani książka opowiada także o tak zwanych cichych bohaterach (jak profesor Balboni), którzy pomagali Żydom nawet pod groźbą śmierci.
Niektórzy, jak rodzina Balbonich właśnie, mieli wybór. Bardzo trudny wybór. Większość ludzi, w trosce o własne bezpieczeństwo, uznałoby po prostu, że lepiej się nie wtrącać. Ale byli też tacy, którzy mieli odwagę zaprotestować przeciwko działaniu okupantów. Zainteresowało mnie to, jak ludzie podejmowali ową decyzję. Ten mechanizm, który sprawiał, że jedna osoba stawała się bohaterem, a druga tchórzem.
Pamiętam jedną bardzo poruszającą scenę z pani książki, w której orkiestra Lorenza musi grać bardzo głośno na dziedzińcu obozu koncentracyjnego, by zagłuszyć krzyki innych więźniów palonych żywcem w krematorium.
To było wyzwanie. Opisać tę scenę, unikając groteski. Pragnęłam zachować pewien dystans. Nie chciałam podkreślać makabry. Skupiłam się więc na muzyce. Na tym, co muzycy myślą, w jaki sposób grają, jak się czują. Spojrzałam po prostu na tę scenę z punktu widzenia muzyka. Dzięki temu groza pojawia się w niej tylko w tle. Myślę, że poprzez taki zabieg łatwiej jest czytelnikowi zrozumieć jej sedno.
Pani pierwsze powieści były thrillerami z wątkami romansowymi. Jo Nesbø, norweski pisarz kryminałów, powtarza za innym norweskim pisarzem Akselem Sandemosem, że jedyne sprawy, o których naprawdę warto pisać, to miłość i morderstwo. Zgadza się pani z tym twierdzeniem?
(Śmiech) Miłość to potężna siła! A na morderstwie skupiamy się, także w literaturze, ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, że zło czai się wszędzie. Nasz najbliższy sąsiad może być wcieleniem zła, a my możemy nie mieć o tym najmniejszego pojęcia. Jesteśmy czujni, bo chcemy chronić siebie i swoich najbliższych. Myślę, że szczególnie kobiety funkcjonują w ten sposób. Powieści kryminalne będą więc zawsze popularne, ponieważ odpowiadają na nasze lęki.
Kobiety wciąż z rzadka są protagonistkami w powieściach kryminalnych. U pani są aż dwie – Jane Rizzoli i Maura Isles.
One pojawiły się przez przypadek. Napisałam Chirurga, w którym wystąpiła tylko Jane Rizzoli, nawet nie jako główna bohaterka. Miałam plany, żeby ją zabić pod koniec książki. Stała się jednak tak mocną postacią, że musiałam zostawić ją przy życiu. Potem napisałam kolejną książkę (Skalpel – przyp. red.), w której pojawiła się doktor Maura Isles, znów jako drugoplanowa postać. Uznałam, że jest bardzo interesująca. Chciałam się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Napisałam więc trzecią powieść (Grzesznik – przyp. red.) i w ten sposób powstała seria.
Możemy też zobaczyć pani bohaterki na małym ekranie w serialu pt. Partnerki. Jakie to uczucie dla pisarza?
Dziwne, ponieważ one wcale nie przypominają moich postaci!
Nawet wyglądają inaczej.
No właśnie! Te w telewizji są piękne! Zabawne i czarujące. Do tego się przyjaźnią. Ale taka jest specyfika amerykańskiej telewizji.
Miała pani coś do powiedzenia na temat scenariusza serialu?
Odcinek pilotowy oparty był na mojej książce pt. Skalpel. Ale resztę napisali już scenarzyści.
Jak wymyśla pani imiona dla swoich postaci?
Czasem długo zmagam się z tym trudnym zadaniem. Nazwisko dla Jane znalazłam kiedyś w Bostonie na szyldzie reklamowym restauracji „Rizzoli”. Na nazwisko Maury Isles ogłosiłam konkurs. Moja bohaterka miała być nazwana tak jak osoba, która przekaże najwięcej pieniędzy na wybraną przeze mnie organizację charytatywną. Zwycięzca chciał, bym użyła nazwiska jego krewnej. Doktor Maura Isles była więc prawdziwą osobą!
Lubi pani swoich bohaterów?
Jakbym miała wybrać sobie przyjaciółkę, to byłaby nią Jane Rizzoli. Ona nie owija w bawełnę. Mówi to, co myśli. Jeśli chodzi o Maurę, to nigdy nie można być do końca pewnym tego, co ona tak naprawdę sądzi. Buduje wokół siebie swego rodzaju tarczę ochronną.
Mieszka pani w stanie Maine. Tak samo jak Stephen King. To przypadek, czy może istnieje jakaś śmiercionośna atmosfera w Maine, która pomaga pisarzom kryminałów w ich pracy?
To przypadek! W Maine mieszka naprawdę dużo pisarzy. Słyszałam, że w naszym stanie przypada więcej autorów na jedną osobę niż w każdym innym. Ale to dlatego, że tam jest tak pięknie. Pisarze mogą zamieszkać, gdzie tylko zechcą, więc trudno im się dziwić, że wybierają ładne miejsca. W Maine mamy wspaniałą przyrodę: lasy, góry, dzikie zwierzęta. Tam jest jak w raju.
Jakie książki lubi pani czytać w tym raju?
Bardzo często sięgam po literaturę faktu. Lubię czytać o jedzeniu i gotowaniu. Mój ojciec był kucharzem. Sama też gotuję. Cenię też książki historyczne. Takie z silnymi kobiecymi bohaterkami, jak na przykład te autorstwa Philippy Gregory.
A jak jest z pisaniem?
Zazwyczaj podczas pracy twórczej wyrywam sobie włosy z głowy. Na początku jest jeszcze prosto. Ale potem docieram do połowy książki i zaczynają się trudności. Przy końcu znów jest lżej. To środek sprawia mi najwięcej kłopotów.
Planuje pani swoje powieści?
Nie!
Więc jak pani to robi, że zawsze możemy liczyć na zaskakujące zakończenie?
Czasem sama jestem zaskoczona przebiegiem wydarzeń w mojej książce. Często sama do końca nie wiem, kto jest mordercą. A jeśli ja jestem zdumiona, to i czytelnicy powinni.
W ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu prowadzone są co roku Kryminalne Warsztaty Literackie dla początkujących pisarzy. Czy mogłaby im pani udzielić jakiejś rady na początku ich kariery?
Trzeba dużo czytać. I słuchać toczących się wokoło rozmów. Należy też być po prostu ciekawym świata i ludzi. Tego, w jaki sposób inni myślą. Moje powieści powstają właśnie dzięki temu, że jestem ciekawa wielu rzeczy.
Pani książki zostały opublikowane w czterdziestu krajach. Odwiedziła je pani wszystkie?
(Śmiech) Nie.
Podróżowanie pomaga w pisaniu?
Czasem przynosi mi opowieści. Nigdy bym nie napisała Igrając z ogniem, jeśli nie pojechałabym do Wenecji. Napisałam Umrzeć po raz drugi, bo odwiedziłam Afrykę. Brałam tam udział w safari, podczas którego przyszedł mi do głowy pomysł na książkę.
Gdzie zatem wybiera się pani teraz?
Do Krakowa! Na weekend. Kto wie, może więc w następnej mojej książce pojawi się Kraków.
Jakie są pani najbliższe plany pisarskie?
Kończę dwunasty tom z serii o Rizzoli i Isles. Potem sobie odpocznę od książek i może napiszę scenariusz do kolejnego filmu. Wraz z moim synem właśnie skończyliśmy pracę nad horrorem. Bardzo dobrze się przy tym bawiliśmy. Myślę więc, że nadszedł czas na następną wspólną filmową przygodę.
Czym różni się pisanie dla filmu od pracy literackiej?
Scenariusze pisze się o wiele szybciej, ponieważ składają się głównie z dialogów. Cieszę się na ten horror, bo gdy byłam dzieckiem, przepadałam za tym gatunkiem. Poza tym, chcieliśmy razem z synem nakręcić film w Maine.
Jednak coś jest na rzeczy z tym Maine.
Chyba jednak tak. Choć to bardzo bezpieczny stan. Jest słabo zaludniony i położony na uboczu. Z drugiej strony, jeśli stanie się coś złego, jest się tu pozostawionym samemu sobie.
Kto jako pierwszy czyta pani książki?
Mój mąż. Potem mój agent i redaktor.
Pani mąż jest krytyczny?
Jest dobry w wypunktowywaniu rzeczy, które fabularnie nie mają sensu. I znajdywaniu błędów ortograficznych!
Spodobał się pani Wrocław?
Dopiero co tu przyjechaliśmy. Jeszcze wybiorę się na przechadzkę. Ale z tego co widzę, jest to bardzo piękne miasto.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak
Autorką zdjęć jest Julia Łapińska
Tess Gerritsen – światowej sławy amerykańska autorka thrillerów, głównie medycznych, z zawodu lekarka. Twórczyni powieściowej serii o Jane Rizzoli i Maurze Isles. Jej najnowsza powieść pt. Igrając z ogniem właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros A. Kuryłowicz pod patronatem Kawiarenki Kryminalnej. Tess Gerritsen jest laureatką Honorowej Nagrody Wielkiego Kalibru 2016.
Recenzję Igrając z ogniem Tess Gerritsen znajdziesz TUTAJ.