„Wolę studiowanie ludzkiej natury. To ja jestem tą osobą, która siedzi w zatłoczonej restauracji, podsłuchuje rozmowy toczące się wokół i zastanawia się nad historią kryjącą się za każdą z nich. I nawet się nie obejrzę, a mam materiał na kolejną powieść!”
Kawiarenka Kryminalna: Wydawnictwo Albatros właśnie wznowiło w Polsce pierwszy tom cyklu z D.D. Warren w roli głównej. Jednak w „Samotnej” D.D. pojawia się tylko kilka razy. To snajper Bobby Dodge i Catherine Gagnon są protagonistami. Dlaczego dopiero w kolejnych częściach serii D.D. zaczęła grać pierwsze skrzypce?
Lisa Gardner: D.D. Warren wcale nie miała zostać główną bohaterką serii. W „Samotnej” opisałam miejsce zbrodni, które podlega jurysdykcji bostońskiej policji. Potrzebowałam więc bostońskiego gliniarza. D.D. w pewnym sensie po prostu zjawiła się u mnie – ostra, piękna blondynka. Detektywka, która wkracza na scenę w zabójczych butach i karmelowej skórzanej kurtce. D.D. już samym swoim wyglądem skradła show, a cała reszta przeszła do historii...
KK: Także w tym roku w Polsce pojawiła się już jedenasta powieść z tego cyklu – „Czyste zło”. Jaką metamorfozę przeszła D.D. Warren przez te wszystkie tomy? I które z tych jej wcieleń pani woli?
L.G.: Kiedy po raz pierwszy spotykamy D.D., jest niepoprawną pracoholiczką. Nie ma cierpliwości do idiotów. Nie wybacza i nie zapomina. Czytelnicy natychmiast ją pokochali. Podejrzewam, że to dlatego, że D.D. mówi głośno to, co inni myślą, ale boją się powiedzieć. Z czasem D.D. zakochuje się, w sumie wbrew sobie. I wreszcie prawdziwy szok: rodzi dziecko. Oczywiście to wszystko ją zmienia. Musi lawirować między pracą, a rodziną. Ma instynkt macierzyński. Wciąż jest twarda w kontakcie z przestępcami, jednak stara się chronić ofiary. Podoba mi się ta jej ewolucja. Stała się bardziej ludzka.
KK: Być może D.D. się zmieniła, jednak wciąż tak samo kocha jeść. A jakie jest pani ulubione danie podczas intensywnej pracy nad książką?
L.G.: Jestem czekoladoholiczką. Gdy nie idzie mi pisanie, sięgam po ciastka. Za każdym razem!
KK: Jak wspomina pani pisanie tej pierwszej powieści o D.D. Warren? W końcu ta przygoda zaczęła się już wiele lat temu. („Samotna” została opublikowana w 2004 roku). Czy zaczynając tworzyć ten cykl, przypuszczała pani, że rozwinie się on tak znakomicie?
L.G.: Wie pani, cała moja kariera wynikła z przypadku. Nie planowałam napisania książki ani tym bardziej stworzenia powieściowej serii. To wszystko po prostu się dzieje. Jestem bardzo wdzięczna, że czytelnicy tak pozytywnie reagują na moje pisarskie fanaberie i kochają D.D. tak bardzo jak ja.
KK: W „Samotnej” opisuje pani zatłoczony, tętniący życiem Boston. Sama mieszka pani na bardziej odludnych i spokojnych terenach New Hampshire. Nie tęskni pani za wielkomiejskim życiem?
L.G.: Boston to moje ulubione miasto. Mam to szczęście, że mieszkam tylko kilka godzin od niego, mogę więc często wpadać z wizytą. A potem wrócić w góry, aby pisać i wędrować. Najlepiej obmyśla mi się fabuły podczas zdobywania szczytów.
KK: Catherine Gognon, bohaterka „Samotnej”, jest niejednoznaczną postacią, niebudzącą od razu sympatii. Jej postępowanie wynika jednak z traumy, jaką przeżyła w dzieciństwie – została porwana, była przetrzymywana w ciemnej norze i wykorzystywana przez gwałciciela. Podobny motyw pojawia się także w historii Flory Dane, występującej w kolejnych pani książkach. Dlaczego właśnie taki rodzaj przestępstwa panią zainteresował?
L.G.: Moje powieści mierzą się z tematem przetrwania. Jak przetrwać, będąc ofiarą przestępstwa?Co to przetrwanie oznacza? Spędzam mnóstwo czasu na researchu zbrodni. A nie można tego robić bez dokładnego zbadania wpływu, jaki zbrodnia wywiera na ofiary. Gliniarze, tacy jak D.D., łapią przestępcę i żyją normalnie dalej. Ofiary nie mają takiej możliwości. Takie historie opowiadające o woli przerwania i sile wewnętrznej ofiar bardzo mnie inspirują.
KK: Na przykładzie postaci mordercy z „Samotnej” porusza pani ważny problem – system penitencjarny nie spełnia swojej roli resocjalizacyjnej. Przestępca, wychodząc z więzienia, chętniej powróci do dawnego życia poza marginesem społecznym, niż zdecyduje się na uczciwą egzystencję. Czy pani zdaniem rzeczywistość naprawdę maluje się w tak czarnych barwach?
L.G.: Tak. I szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby Pan Bosu z „Samotnej” był typem przestępcy, którego można by zresocjalizować. On jest nieodwracalnie zdegenerowany.
KK: Snajper – jak Bobby Dodge – jak pani pisze, jest szkolony, by zauważać i analizować najdrobniejsze szczegóły z otaczającej go rzeczywistości. Czy podobnie ma się sprawa z pisarzami?
L.G.: Nie zwracam uwagi na szczegóły tak, jak robi to Bobby. Wolę studiowanie ludzkiej natury. To ja jestem tą osobą, która siedzi w zatłoczonej restauracji, podsłuchuje rozmowy toczące się wokół i zastanawia się nad historią kryjącą się za każdą z nich. I nawet się nie obejrzę, a mam materiał na kolejną powieść!
KK: Bobby został snajperem, ponieważ to stanowiło dla niego wyzwanie. A dlaczego pani została pisarką?
L.G.: Myślę, że istnieją pewne zawody, w których nie chodzi tylko o to, co robisz, ale też o to, kim tak naprawdę jesteś. Ja zawsze byłam pisarką. Pierwszą próbę twórczą podjęłam w wieku sześciu lat. Pierwszą powieść skończyłam pisać, gdy miałam siedemnaście lat. Sprzedałem ją po dwudziestce. Mój mózg jest wypełniony słowami i historiami. Muszę coś z nimi robić. Po prostu nie mogę się powstrzymać.
KK: Szczegółowo i ze znawstwem opisuje pani kwestie związane z bronią. Czy sama potrafi się pani nią posługiwać?
L.G.: Nie za bardzo sobie z nią radzę. W ramach researchu do powieści chodzę na lekcje strzelania, nie przeszkadza mi hałas. W tworzeniu postaci Bobby'ego pomagał mi zespół Boston SWAT. Bez ich wiedzy bym sobie nie poradziła.
KK: No właśnie, w podziękowaniach zamieszcza pani długą listę osób, które służyły pani radą w różnych dziedzinach. Autor kryminałów bez informatorów nie mógłby wykonywać swojej pracy?
L.G.: Dokładnie tak! Kwestie psychologiczne związane z moimi bohaterami rozwikłuję niejako naturalnie. Ale detale dotyczące pracy snajpera, badania miejsca zbrodni czy samego morderstwa, są poza moim zasięgiem. Często zaczynam pracę nad książką od wydzwaniania do organów ścigania. Przez pierwsze pięć minut zastanawiają się, czy sobie z nich przypadkiem nie żartuję. Ale kiedy już zrozumieją, że naprawdę jestem autorką kryminałów, która chce napisać o fikcyjnej zbrodni, ale rozwikłanej z pomocą prawdziwych technik kryminalistycznych, wtedy wpadają w ekscytację. To ludzie, którzy pasjonują się swoją pracą i lubią dzielić się wiedzą.
KK: Czarny charakter „Samotnej” kupuje szczeniaka, a potem troskliwie się nim opiekuje. A pani jest psiarą czy kociarą?
L.G.: Jedną i drugą! Kocham wszystkie stworzenia i działam w moim lokalnym schronisku dla bezdomnych zwierząt. Właśnie straciłam mojego teriera. Wciąż jestem w żałobie, chociaż mam dwoje psich małolatów, którzy dotrzymują mi towarzystwa. Myślę, że teraz zaadoptuję kota. Ale najpierw przez miesiąc będę zwiedzać Antarktydę i bawić się z pingwinami.
KK: To jeszcze na koniec wyjaśnijmy, co to jest za konkurs na pani stronie: „Zabij przyjaciela. Okalecz kumpla”?
L.G.: To świetna zabawa! Czytelnicy mogą nominować wybraną przez siebie osobę, by ta zginęła w mojej powieści. Uważam to za idealny prezent dla kogoś, kto zdaje się już mieć wszystko. Niektórzy czytelnicy nominują siebie, inni znajomego, małżonka itd. Raz zgłosiła się kobieta, która nominowała swojego męża. Zdecydowali, że powinnam go zabić. Mieli jednak prośbę, bym najpierw opisała go jako prawdziwego twardziela. Więc następnym razem, gdy ktoś z państwa będzie miał rocznicę ślubu i nie będzie wiedział, co kupić partnerowi, zapraszam do odwiedzenia mojej strony: www.LisaGardner.com. Konkurs trwa!
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak.
Zdjęcie autorki: ©Phil Brick.
Recenzje powieści Lisy Gardner: