Jeden z moich starszych krewnych, kiedy byłem mały, zrobił się agresywny. Musiał pozostać w zamknięciu, ale moja mama opiekowała się nim i odwiedzała go, zabierając mnie ze sobą. Pamiętam wizyty w tym starym szpitalu, przechodzenie obok strażników, którzy otwierali i zamykali za nami drzwi. Starszy pan był pod wpływem leków, w czasie naszych odwiedzin był bardzo spokojny. Ale wciąż to było dosyć przerażające doświadczenie.
Kawiarenka Kryminalna: Na początek pozwolę sobie wyznać, że bez dwóch zdań jest Pan jednym z moich ulubionych autorów. Co skłoniło Pana do zostania pisarzem i dlaczego wybrał Pan kryminał?
Johan Theorin: W szkole zawsze lubiłem opisywać różne historie. Nie brałem jednak tego na serio, aż skończyłem jakieś dwadzieścia lat. Napisałem wtedy powieść, która nigdy nie została opublikowana, więc przez wiele lat trzymałem się pisania opowiadań. Kiedyś pewien starszy mężczyzna opowiedział mi dziwną i być może prawdziwą historię o mordercy, który próbował oszukać policję, udając, że zmarł zagranicą. W ten sposób powstał pomysł na moją pierwszą opublikowaną powieść. To był kryminał, no bo opowieści o mordercach są zazwyczaj kryminałami. Umieściłem akcję na Olandii, gdyż moja mama stamtąd pochodzi, a ja bardzo dobrze znam wyspę.
KK: Kiedy zaczynał Pan pisać powieści kryminalne, boom na skandynawskich autorów trwał już w najlepsze na całym świecie. Czy tak ogromna popularność szczególnie szwedzkich pisarzy kryminałów pomogła Panu w wypłynięciu na rynek wydawniczy, czy też wręcz odwrotnie, konkurencja stanowiła przeszkodę w przebiciu się do szerszego odbiorcy?
J.T.: Nie, myślę, że to było bardzo pomocne, bo czytelnicy kryminałów w wielu krajach, po przeczytaniu Henninga Mankella czy Stiega Larssona, poszukiwali więcej powieści ze Skandynawii. W ten sposób odkryli resztę z nas. Czasami jako pisarz starasz się jak możesz, ale jesteś w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Ale wtedy ja i kilku innych skandynawskich autorów byliśmy tam, gdzie trzeba. Czuję się szczęściarzem.
KK: Potrafi Pan nieźle wystraszyć czytelnika! A czy jest coś, czego boi się Johan Theorin?
J.T.: Kiedy byłem mały, bardzo bałem się ciemności, samotnego przebywania w dużym, ciemnym domu. Gdy byli ze mną inni ludzie, problem znikał, ale kiedy moja rodzina zostawiała mnie samego, byłem przerażony i wyobrażałem sobie, że duchy i potwory zaraz przyjdą i mnie dorwą. Ale wykorzystałem ten strach w moich powieściach - to zupełnie jak terapia - i teraz już prawie wcale się nie boję. Mógłbym bez problemu samotnie nocować w wiejskiej chatce w wielkim lesie. Ale najpierw zamknąłbym drzwi na klucz.
KK: W Polsce wydano jak dotąd trzy części olandzkiej sagi. Czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, co znajdziemy w ostatnim, czwartym tomie?
J.T.: Napisałem powieści na jesień, zimę, wiosnę na Olandii, więc czwarta i ostatnia część kwartetu dzieje się latem, kiedy na wyspę przyjeżdżają turyści i zaczyna się robić tłoczno. Wszystko zaczyna się od pogrzebu. Starszy mężczyzna, który nie był zbyt lubiany, chowany jest na miejscowym cmentarzu. Kiedy trumna opuszczana jest do dołu, nagle spod ziemi dochodzi głośne pukanie...Tak to się zaczyna.
KK: Czasem wzbogaca Pan swoje książki, co szczególnie widać w Smudze krwi, o elementy nadprzyrodzone, duchy, elfy itp. Nie myślał Pan o tym, by napisać powieść fantasy?
J.T.: Tak, mam pomysł na skandynawską powieść fantasy i mam nadzieję, że już wkrótce ją napiszę.
KK: Jest Pan nietypowym pisarzem i nietypowo konstruuje Pan też fabułę. Tworzy Pan na przykład zbiorowego detektywa - kilku bohaterów, którzy zamieszani są w główny wątek kryminalny, pojawiają się oni też w kolejnych tomach, czasem jedynie drugoplanowo. Czy nie kusiło Pana, by wykreować protagonistę, kogoś na miarę Kurta Wallandera?
J.T.: W moich powieściach najbliżej do detektywa takiego jak Wallander jest starszemu mężczyźnie, który nazywa się Gerlof Davidsson. To postać stworzona w oparciu o mojego dziadka, który był marynarzem. Gerlof jest bardzo ciekawski i lubi dowiadywać się różnych rzeczy, co sprawia, że jest on swego rodzaju detektywem. Ale każda olandzka powieść opowiada także o innych ludziach. Jeśli podążałbym tylko za Gerlofem, niewiele by się działo w moich książkach, bo on ma już ponad osiemdziesiąt lat i większość czasu spędza siedząc w fotelu i myśląc w spokoju. Potrzebowałem więc też młodszych ludzi, którzy mogliby się przemieszczać i wpadać w poważne tarapaty...
KK: No właśnie, często przyznaje Pan, że Gerlof Davidsson był wzorowany na Pana dziadku. A czy któryś ze stworzonych przez Pana bohaterów odziedziczył jakieś cechy po Panu, bądź jest też Panu szczególnie bliski?
J.T.: W żadnej z moich książek nie występuję w przebraniu któregoś z bohaterów. Ale gdy postać ma imię zaczynające się na J, jak Jens, Julia, Joakim czy Jan, wtedy czuję się z takim bohaterem bardziej związany. Ale staram się zrozumieć każdego.
KK: Zanim dokończył Pan sagę olandzką, zrobił Pan sobie od niej przerwę i napisał Świętego psychola. Fantastyczna książka! Co zainspirowało Pana do jej napisania?
J.T.: Inspiracji było kilka. Jeden z moich starszych krewnych, kiedy byłem mały, zrobił się agresywny. Musiał pozostać w zamknięciu, ale moja mama opiekowała się nim i odwiedzała go, zabierając mnie ze sobą. Pamiętam wizyty w tym starym szpitalu, przechodzenie obok strażników, którzy otwierali i zamykali za nami drzwi. Starszy pan był pod wpływem leków, w czasie naszych odwiedzin był bardzo spokojny. Ale wciąż to było dosyć przerażające doświadczenie. Inna sprawa, że jestem ojcem, więc martwię się o moją córkę. Użyłem więc tej obawy także jako inspiracji.
KK: My tu w Polsce wszyscy czytamy powieści Johana Theorina, a co czyta Johan Theorin?
J.T.: Dzisiaj głównie czytam książki, które pomagają mi w researchu do moich powieści. Ale kiedy byłem młodszy, byłem zagorzałym czytelnikiem. Jeśli chodzi o polskich autorów, czytałem Stanisława Lema, gdy byłem nastolatkiem i lubiłem science fiction. Kiedy w wieku dwudziestu lat zaczynałem sam pisać, czytałem też tłumaczonych poetów, np. Wisławę Szymborską. Odnośnie kryminałów, przeczytałem kilka powieści Marka Krajewskiego i bardzo mi się podobały.
KK: Przeczytawszy Pana książki, aż strach pomyśleć, co tam się dzieje na tej Olandii! Kiedy warto przyjechać na Olandię w celach turystycznych?
J.T.: Kiedykolwiek między końcem kwietnia a początkiem października, to dobry czas dla miłośników przyrody. Jeśli wybierasz się tam po raz pierwszy, najlepiej jechać w czerwcu, kiedy przyszło już lato i wyspa jest najbardziej zielona. Lipiec i sierpień to zazwyczaj najbardziej gorące i słoneczne miesiące. Ale moimi ulubionymi porami roku są wiosna i jesień, kiedy życie na wyspie jest spokojniejsze, a pogoda całkiem przyjemna. W zimie na Olandii może być całkiem zimno i pusto. Wiele sklepów i hoteli jest zamkniętych w tym czasie. Ale zima jest oczywiście świetnym okresem dla duchów w tych wszystkich opuszczonych domach...
KK: No właśnie, opisał Pan już wszystkie pory roku na Olandii, saga skończona. Jakie są Pana najbliższe plany literackie?
J.T.: Teraz piszę kilka opowiadań o Sztokholmie, ponieważ poprosił mnie o to pewien redaktor. Potem może zacznę pracę nad powieścią fantasy, o której wspomniałem wcześniej. Myślę, że mam na nią niezły pomysł.
KK: Pamiętam, jak w 2010 roku byłam na spotkaniu z Panem na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Odwiedzi nas Pan jeszcze kiedyś w Polsce?
J.T.: Tak, mam wielką nadzieję, że tak. Mój ojciec pracował w cywilnej fabryce dynamitu, kiedy byłem mały i często jeździł do Polski, by kupić tam różne środki chemiczne. Ja czasem jechałem z nim. Więc odwiedziłem wiele miejsc w Polsce i mam nadzieję to powtórzyć. Wrocław to świetne miasto. Kupiłem tam sobie małą figurkę krasnala, która wciąż stoi w moim oknie.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak
Johan Theorin – szwedzki autor kryminałów, dziennikarz, twórca serii czterech powieści, których akcja toczy się na bałtyckiej wyspie Olandii. W Polsce ukazały się: Zmierzch, Nocna zamieć i Smuga krwi, a spoza cyklu thriller Święty psychol.