Ian Rankin, jeden z najwybitniejszych autorów literatury kryminalnej, właśnie obchodzi trzydziestolecie pracy twórczej. To w 1987 roku powstały „Supełki i krzyżyki”, pierwszy tom przygód Johna Rebusa, inspektora edynburskiej policji, który przez dekady dojrzewał, zmieniał się, starzał i nabierał mądrości życiowych pod czujnym okiem szkockiego pisarza. W powieści „Nawet zdziczałe psy” Rebus jest już na emeryturze, co nie przeszkadza mu ani odrobinę w wykonywaniu solidnej, policyjnej roboty.
Nowoczesne technologie i zastępy wyszkolonych śledczych w obliczu pewnych służbowych wyzwań stają się bezsilne i nijak nie są sobie w stanie poradzić bez pomocy... Johna Rebusa. Ten, choć już odebrał przydzielany odchodzącym w stan spoczynku funkcjonariuszom zegarek, jest po prostu niezastąpiony. Szczególnie kiedy w sensacyjną aferę jest zamieszany jego stary, wcale nie tak dobry znajomy, Duży Ger Cafferty. Gangster nie zamierza współpracować ze stróżami prawa. Rozmawiać będzie tylko z Rebusem.
Chciał nie chciał komendant pozwala byłemu inspektorowi uczestniczyć w dochodzeniu. John przystaje na to z ochotą, bo też i niespecjalnie odnajduje się w nowej dla siebie roli emeryta. Poukładał już zgromadzone w mieszkaniu płyty, zrobił listę zadań do wykonania (zapisać się do biblioteki, zwiedzić miasto, wybrać się na wakacje), wyrzucił listę zadań do wykonania, no i za bardzo nie wie, co dalej. Bo ileż w końcu można siedzieć w Oxford Barze i udawać przed samym sobą, że w celach zdrowotnych ogranicza się picie whiskey i palenie?
A sprawa jest poważna, ponieważ po ulicach Edynburga grasuje seryjny morderca. Przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka. Najpierw wysyła on swoim ofiarom wiadomość o treści: „Zabiję cię za to, co zrobiłeś”, a potem spełnia swoją groźbę. Cafferty jest jednym z jego celów, jednak cudem udaje mu się uniknąć śmierci. Kula mija głowę dawnego kryminalisty o centymetry.
Śledztwo prowadzi Johna Rebusa, jego wychowankę w policyjnym fachu Siobhan Clarke oraz przeniesionego z wydziału wewnętrznego Malcolma Foxa do mrocznej sprawy z przeszłości. Na światło dzienne wychodzą dawno ukryte grzeszki lokalnych elit. Sytuacji nie poprawia fakt, że do miasta zjeżdżają się przywódcy przestępczości zorganizowanej z Glasgow, by toczyć boje o wpływy z miejscowymi bandziorami.
Istnieją dwa elementy, dzięki którym powieści Iana Rankina w moim prywatnym rankingu literatury gatunkowej zawsze stoją na szczycie podium. Po pierwsze, jest to postać Johna Rebusa. Z biegiem lat i kolejnych tomów zrobił się z niego taki „dobry wujek”, który przekomarza się z policjantami, z pewnego rodzaju sympatią dogryza Cafferty'emu, ale przestępców ściga z całkowitą bezwzględnością. Zawsze stoi po stronie sprawiedliwości i pochyla się nad słabszymi. Rebus jest uparty i chodzi własnymi ścieżkami, nawet jeśli nie do końca zgadzają się one z literą prawa. Czasem cel, zdaniem Rebusa, uświęca środki. Były inspektor wciąż jeździ coraz bardziej rozklekotanym saabem, słucha dobrej muzyki, fatalnie się odżywia i nie stroni od alkoholu. Nie jest też specjalnie rodzinnym facetem. Bardziej po rodzicielsku traktuje Siobhan niż własną córkę, a za jedynego przyjaciela (choć to słowo nie jest do końca adekwatne, bo to jednocześnie jego największy wróg) ma byłego gangstera.
Rankin stworzył znakomity tandem antagonistów. Dobry glina przez lata depczący po piętach złoczyńcy i koniec końców nawiązujący z nim nić dziwnej sympatii i wzajemnego zrozumienia – John Rebus i Gerard Cafferty – teraz już obaj znajdują się poza głównym obiegiem. Rebus nie jest już policjantem, choć bardzo chciałby nim wciąż być. Cafferty'ego wywalili z siodła naczelnego rzezimieszka Edynburga nieproszeni następcy. Obaj zdają sobie sprawę z tego, że znaleźli się na marginesie, jednak żaden nie planuje się poddawać. A po dekadach wzajemnych animozji, dochodzą do swego rodzaju przymierza. Są jak dwa dinozaury, które lada dzień wyginą, ale zanim to zrobią, dadzą jeszcze niejednemu popalić.
Siłą postaci Rebusa jest jego inteligencja i poczucie humoru. Dialogi aż od nich skrzą, a każda wypowiedź inspektora jest jak trafne odbicie piłeczki pingpongowej. Tego samego nie można powiedzieć o Malcolmie Foxie. Ten bohater, który przecież miał zostać protagonistą nowej serii powieści Iana Rankina, nie na darmo szybko odszedł na drugi plan, znów wpuszczając na scenę Johna. Nijaki – to jego cecha charakterystyczna. Jeszcze może też irytujący. Teraz spotyka się z Siobhan i doprawdy nie potrafię uwierzyć w ten ich związek. Sama Clarke stała się bardziej „Rebusowa” niż John Rebus. Praca jest dla niej najważniejsza i Ian Rankin jeden wie, co też ona widzi w nieudaczniku Malcolmie. Postulat na kolejne tomy: więcej Rebusa, mniej Malcolma poproszę!
Drugim elementem, dla którego z ogromną przyjemnością sięgam po książki szkockiego pisarza jest Edynburg. Miasto opisane w powieściach jest ich równoprawnym bohaterem. Mroczne, przesiąknięte historią, skażone ukrywanymi przez lata sekretami, a jednak na swój sposób urokliwe. Nic tylko czytać, zaglądając wciąż na mapę stolicy Szkocji. A potem wybrać się na wyprawę tropem Johna Rebusa.
I jeszcze takie smaczki: Siobhan czyta Kate Atkinson (moja fascynacja jej twórczością dorównuje tylko tej dotyczącej Rankina). No i jest w „Nawet zdziczałych psach” pewien... pies. Wygląda na to, że zostanie na dłużej.
Choć nie wszystkie części cyklu przygód Rebusa wydano po polsku, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, idźcie jutro do księgarni i kupcie sobie „Supełki i krzyżyki”. I rozpocznijcie swoją przygodę z Rankinem oraz Rebusem. To będzie jedna z najlepszych decyzji, jaką ostatnio podjęliście. Możecie mi zaufać.
Ian Rankin
„Nawet zdziczałe psy”
przeł. Andrzej Szulc
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2017
462 s.
Recenzje innych powieści Iana Rankina: