Alex Marwood miała świetny pomysł na powieść. Oto londyńska, podupadła kamienica w szemranym zakątku miasta, której lokatorzy mają wiele do ukrycia. Jeden z nich nawet więcej niż pozostali. Z realizacją założeń wyszło jednak nieco gorzej. Jakoś niespecjalnie przeraził mnie ten Dom Zbrodni. Już prędzej obrzydził.
W tej obskurnej kamienicy mieszkają tylko ci, którzy są do tego zmuszeni. Kamienicznik, czyli właściciel tego przybytku, to wyzyskiwacz i zboczeniec. Zajmująca jeden z lokali Cher, zbuntowana nastolatka, która ucieka przed swoją przeszłością, stara się więc trzymać od mężczyzny jak najdalej. Jest tu też Gerard, który całymi dniami nie wychodzi z domu, puszczając na cały regulator muzykę poważną. Thomasa właśnie zwolniono z pracy, i choć bardzo się stara, nie potrafi zyskać sobie sympatii innych. Vesta to starsza pani, która w tych przygnębiających murach spędziła całe życie, bo bała się zaryzykować zmianę. Poza tym pomieszkuje tu również Hossein, nielegalny emigrant, którego do Wielkiej Brytanii przywiodły tragiczne wydarzenia w jego rodzinnym kraju. Jako ostatnia pojawia się Collette.
Collette to jej fałszywe imię. Kobieta ucieka przed prześladowcami, którym naraziła się trzy lata wcześniej. Próbowała się już ukryć w niejednym europejskim mieście, ale zawsze koniec końców wróg był w stanie ją odnaleźć. Teraz wróciła do Anglii, ponieważ jej matka jest umierająca. Tym samym jednak wchodzi w paszczę lwa, gdyż jej przeciwnik jest bardzo blisko.
Ktoś z wyżej wymienionych jest mordercą, którego wątek pojawia się naprzemiennie z pozostałymi wydarzeniami. Wiemy o nim sporo – jest mężczyzną, z pewnością mieszka w feralnej kamienicy i na swój sposób „kolekcjonuje” kobiety.
W moim odczuciu szwankuje konstrukcja fabuły Zabójcy z sąsiedztwa. Brakuje jednego głównego wątku powieści, za którym moglibyśmy podążać. Najciekawsza jest historia Collette. Kobieta żyje w ciągłym strachu, jej oprawcy są o krok od schwytania jej. Bezbłędnie działa tu odwieczny wzór na napięcie, czyli strach o bohatera, jaki odczuwa czytelnik i nadzieja, że uda mu się wyjść z tarapatów obronną ręką.
Sam morderca egzystuje sobie gdzieś na uboczu. I choć mieszka tuż za ścianą, to nie zagraża pozostałym bohaterom. Nie bierze ich sobie po prostu za cel. Tym samym jego poczynania nie wywołują w czytelniku specjalnych emocji. No, może oprócz obrzydzenia. Tego mentalnego, ale i tego czysto powiązanego z fizjologią. Gdyby trzeba było określić książkę po zapachu, to Zabójcę z sąsiedztwa czuć byłoby wypływającymi z każdego zakamarka fekaliami i rozkładającym się trupem. Nie czytajcie tej książki przy jedzeniu!
Zapoznając się z opisem powieści, można się zasugerować, iż oto mamy przed sobą typową zagadkę zamkniętego pokoju. Sześcioro mieszkańców, a wśród nich czai się morderca. Teraz my tylko musimy zgadnąć, kto zacz. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, z góry wiadomo, jaka jest płeć mordercy, więc od razu pięćdziesiąt procent podejrzanych nam odpada. A po drugie, gdzieś troszkę po połowie książki wiemy już dokładnie, kto jest zabójcą.
Tajemniczy pakt, który muszą ze sobą pewnej nocy zawrzeć lokatorzy też pojawia się dość późno. I w sumie nic z niego nie wynika.
Dynamizmu wydarzeniom dodaje użycie przez autorkę czasu teraźniejszego. Marwood potrafi też napędzić stracha drobnymi zabiegami. A to zostawi otwarte drzwi u jednej z lokatorek (choć te z pewnością były zamykane), to znowu podrzuci zdechłego szczura na klatkę schodową. Znakomicie opisuje też współczesny, wciąż podzielony na klasy społeczne Londyn.
Koniecznie też trzeba zwrócić uwagę na piękną, niezwykle klimatyczną okładkę książki! Podobało mi się też wywołujące uśmiech zakończenie tej mrocznej opowieści.
Alex Marwood
Zabójca z sąsiedztwa
przeł. Magdalena Koziej
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2016
397 s.