Nazwanie najnowszej książki norweskiego króla kryminału powieścią byłoby przesadą. Na zaledwie 164 stronach mieści się dość krótka opowieść, którą gatunkowo sklasyfikować jest trudno. Na swojej autorskiej stronie Jo Nesbø wspomina, że gdy zaczynał literacką karierę, zdecydował się, że będzie pisał o tym, o czym jedynie warto jest pisać, czyli o morderstwie i miłości, jak zwykł twierdzić z kolei inny norweski autor, Aksel Sandemose. Poddana takiej klasyfikacji Krew na śniegu traktuje jednak bardziej o miłości niż o zbrodni.
Jest Boże Narodzenie w Oslo lat 70-tych ubiegłego stulecia, niezwykle sroga zima. Olav to morderca na zlecenie. Jego szef, diler narkotykowy Daniel Hoffmann, powierza mu zabicie Coriny, swojej własnej żony, gdyż ta znalazła sobie kochanka. Olav obserwuje kobietę przez okno i...zakochuje się. Zamiast do Coriny, strzela do kogoś zupełnie innego. A to wpędza jego i panią Hoffmann w śmiertelne tarapaty. Jest jeszcze Maria – głuchoniema sprzedawczyni – której los nie jest naszemu bohaterowi obojętny. Trudno zdradzić coś więcej, by nie opowiedzieć tej niezbyt długiej fabuły do końca.
Krew na śniegu to przede wszystkim kawał dobrej literatury. Nesbø już od pierwszego znakomitego akapitu udowadnia, iż kultura popularna w jego wydaniu może mierzyć się z produktami tak zwanej literatury głównego nurtu.
Niezwykły jest bohater, wykreowany przez Norwega. Olav nie ma rodziny. Jak sam przyznaje, zbyt szybko zakochuje się. I faktycznie trochę trudno uwierzyć w tę jego miłość do kobiety, którą widział zaledwie parę razy przez lornetkę. Jest też w swoich uczuciach niekonsekwentny, bo przecież pojawia się też Maria. Olav cierpi na ślepotę słowną, ale czyta książki w hurtowych ilościach. Szczególnie do gustu przypadli mu Nędznicy Wiktora Hugo, a w ich bohaterze, Jeanie Valjeanie, zdaje się widzieć samego siebie. Olav jest inteligentny i, choć to morderca, jest również wrażliwy. Taki z niego czuły barbarzyńca.
To nie jest typowa, pomijając już kwestię objętości, powieść Jo Nesbø. Charakterystyczne dla przygód Harry'ego Hole'a zwroty akcji, które sprawiałyby, że pewny zakończenia czytelnik, dostaje od autora pstryczka w nos, grają tutaj rolę drugoplanową i nie są aż tak wyraźne jak w serii o bezkompromisowym glinie z blizną na twarzy.
Niektóre sceny napisane są niezwykle filmowo, w stylu Quentina Tarantino – jak chociażby ta z trumnami w zakładzie pogrzebowym. I może tutaj ukryta jest zagadka tej mini powiastki? Jak podaje wydawca, nad ekranizacją Krwi na śniegu pracuje już wytwórnia Warner Bros. Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że książka była od początku pisana z myślą o adaptacji filmowej.
Wieść niesie, że Nesbø planuje napisać trylogię – będzie jeszcze podobno More Blood on the Water (w Polsce tom dostępny będzie jeszcze jesienią tego roku) i The Kidnapping. Wszystko to miało powstać pod pseudonimem Tom Johansen, choć jak widać, ostatecznie tak nie jest. Ostało się tyle, iż Olav również ma na nazwisko Johansen.
Nowa powieść różni się też od poprzednich tym, że jest opowiadana przez pierwszoosobowego narratora (prócz ostatniego rozdziału). Ten zabieg zmienia sposób postrzegania przedstawionego świata. Więcej tu analiz, przemyśleń, wspomnień niż szybkiej akcji.
Krew na śniegu to trochę inny Nesbø niż ten, którego znamy i pokochaliśmy. Też dobry. Choć zbyt krótki i bez rozmachu. Poza tym, po znakomitej Policji trudno jest autorowi zaspokoić wymagania rozbestwionych czytelników.
Jo Nesbø
Krew na śniegu
przeł. Iwona Zimnicka
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2015
164 s.