Najnowszy, z pięciu zapowiedzianych, tom Resortowych dzieci prześwietla sferę służb specjalnych. Liczące bez mała tysiąc stron opracowanie to solidna porcja informacji. Szkoda, że tropiąc afery, nepotyzm i nadużycia, autorzy wylali nomen omen dziecko z kąpielą. Bo gdyby nie weszli w buty komentatorów politycznych, Służby mogłyby być obiektywną, historyczną monografią. A nie są.
W oparciu o kwerendę materiałów zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej, publikacje prasowe oraz rozmowy z oficerami służb autorzy kreślą obraz polskiego wywiadu i kontrwywiadu cywilnego oraz wojskowego. Obraz jednoznacznie negatywny. Opisują kulisy afer i nadużyć, których dopuszczali się oficerowie służb. Skupiają się na okresie III RP, choć najwięcej miejsca poświęcają czasom słusznie minionej Polski Ludowej. Tropią też powiązania rodzinne w sferze publicznej zadzierzgnięte przed 1989 rokiem. Przypisując im omnipotencjalny charakter, autorzy skrupulatnie śledzą drzewa genealogiczne każdego z opisywanych oficerów.
Przyczyn niezadowolenia z dorobku III RP doszukują się w koncepcie „grubej kreski” Tadeusza Mazowieckiego. Bohaterowie Służb swoje zawodowe szlify zdobywali przed 1989 rokiem. Ich przejście do utworzonego w 1991 roku Urzędu Ochrony Państwa autorzy poczytują za spiritus movens patologii trawiących po dziś dzień służby specjalne. Lepsza, zdaniem autorów, byłaby „opcja zerowa”, w myśl której „starym” dziękujemy i zatrudniamy wyłącznie nieskalanych komunizmem nowicjuszy. O ile brak jakiegokolwiek audytu w przypadku służb wojskowych jest wysoce zastanawiającym i niewybaczalnym błędem, o tyle, o czym autorzy zdają się zapominać, w służbach cywilnych weryfikację przeprowadzono. Nota bene dokonali jej działacze solidarnościowej konduity, przez wiele lat komunizm zwalczający.
Drugi tom Resortowych dzieci to niezwykle bogata informacyjnie publikacja, systematyzująca dostępne w archiwach materiały na temat opisanych oficerów. To dobrze, że dziennikarze i historycy zapoznają opinię publiczną z materiałami wytworzonymi przez bezpiekę. Kwerenda tak obszernego materiału wymagała sporych nakładów pracy i czasu. Tym bardziej niezrozumiały jest zabieg świadomego obniżenia wartości merytorycznej tej publikacji. Bowiem nieszczęśliwie dla książki jej autorzy dali wyraz własnym sympatiom politycznym. Wielokrotne epatowanie stwierdzeniami o tym, iż rok 2006 był koszmarny, ponieważ wtedy zaczęto zamykać ludzi do więzień, czy też ciągłe wspominanie o byłych esbekach, bez których to III RP nie może się odejść, jasno ukazują stosunek autorów do sprawy jako prywatnych osób. To ich święte w demokracji prawo.
Niestety, takie podejście dyskredytuje Dorotę Kanię, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza jako badaczy i historyków. Szczególnie widać to w zakresie interpretacji zgromadzonego materiału faktograficznego – wnioskowanie jest nader ubogie i dopasowane pod wyartykułowaną we wstępie książki tezę o złowrogim tworze zwanym III RP. Zastosowane kryteria oceny ułatwiły autorom wrzucenie do szuflady z napisem „źli” osób mających choćby jeden rok służby w czasach PRL-u. Jako czytelnik oczekiwałbym bardziej rozbudowanej i merytorycznej klasyfikacji, z uwzględnieniem nie rodowodu, lecz rzeczywistych zasług i błędów w pracy operacyjnej oficerów.
Niemożność wzbicia się twórców publikacji ponad własne poglądy polityczne sprawiły, że z książki nie dowiedziałem się niczego pozytywnego o oficerach służb III RP. Przykładowo przy biogramie generała Sławomira Petelickiego znalazłem taki oto passus: „atakował rząd PO, a w szczególności Donalda Tuska za to, że nic nie robi w sprawie Smoleńska [...] Jednocześnie publicznie atakował prezydenta Lecha Kaczyńskiego, m.in. podczas rozmów w studiu telewizyjnym” (s. 76). O stworzonej przez gen. Petelickiego jednostce wojskowej GROM, będącej polską chlubą w światowej społeczności wojsk specjalnych, wspomniano zdawkowo. Łatwa to logika, w myśl której krytyka poczynań któregokolwiek prezydenta czy premiera ma automatycznie autora i jego życiowy dorobek obracać w niwecz.
Pisarskie trio za punkt honoru obrało sobie walkę z nepotyzmem trawiącym szeroko pojętą sferę publiczną – cel słuszny i wskazany. Niemniej o rodzinnych związkach z resortem bezpieczeństwa zdobiących okładkę książki oficerów: Petelickiego, Czempińskiego czy Makowskiego wiadomo od dawna. Oni sami mówili publicznie i pisali o tym wielokrotnie. Autorzy nie wykazali bezpośredniego wpływu protekcji rodziców na przebieg służby synów i ich zawodowe osiągnięcia. We wstępie Resortowych... autorzy zaznaczają, że dotarli do ”dokumentów komunistycznej bezpieki bezlitośnie rozprawiających się z tezą o wywiadzie PRL-u budowanym na niezależnych [oficerach]” (s. 10). Dla zainteresowanych literaturą przedmiotu owe dokumenty żadnym novum nie są. Swoją drogą, karkołomna to supozycja wiążąca pokrewieństwo i niezależność. Rozumiem, że tę „prawidłowość” autorzy rozciągają również na casus braci sprawujących urząd premiera i prezydenta i jednakowoż go potępiają.
W zakresie popularyzowania wiedzy o nieprawidłowościach, do których w tajnych służbach bezsprzecznie dochodziło latami, publikacja ta to kawał solidnej roboty. Jednak nagromadzenie absurdalnych wniosków, jakie wyciągają ze zgromadzonego materiału autorzy, pozbawia ich wiarygodności w oczach czytelnika. Kolejnym dziwnym zarzutem twórców wobec potomków opisywanych oficerów, jest wytykanie im, iż mają czelność robić kariery w prywatnych firmach. A mogliby przecież przymierać głodem. Tok myślenia państwa Kani, Targalskiego i Marosza przypomina mi ten rodem z Korei Północnej, gdzie reżim Kimów karał nieprawomyślnych obywateli do trzeciego pokolenia wstecz. Wbrew intencjom autorów Resortowych... dzieci nie odpowiadają za czyny przodków.
Dorota Kania, Jerzy Targalski, Maciej Marosz
Resortowe dzieci. Służby
Wydawnictwo Fronda
Warszawa, 2015
920 s.