To trzecia wydana w Polsce powieść o fajtłapowatym komisarzu Kluftingerze, autorstwa niemieckiego duetu w składzie: Michael Kobr i Volker Klüpfel. Pisarski tandem po raz kolejny pokazuje, że potrafi nie tylko straszyć mrożącą krew w żyłach intrygą kryminalną, ale przede wszystkim bawić czytelnika i śmiać się z samego siebie.
Dotąd znaliśmy komisarza Kluftingera jako żarłoka lubującego się w serowych kluseczkach swojej żony, wielbiciela bawarskiego piwa, zaciętego wroga aktywności fizycznej oraz - jeżeli chodzi o sferę kontaktów międzyludzkich – ciamajdę bez grama ogłady. W sumie od ostatniego spotkania nie zmieniło się tylko to ostatnie. Otóż Kluftinger przechodzi przemianę! Ćwiczy jogę, zamiast mięsiwa na obiad zjada surowe warzywa, a jeśli już sięga po piwo, to tylko po bezalkoholowe. Te poświęcenia pojawiają się nie bez przyczyny. Policjanta łupie w klatce piersiowej, a po wizycie u lekarza, Klufti podejrzewa u siebie nadchodzący wielkimi krokami zawał serca. W zasadzie czuje, że niedługo umrze. Sporządza nawet coś na kształt testamentu.
Komisarz nie może się jednak zbytnio użalać nad samym sobą, ponieważ ma na głowie sprawę seryjnego mordercy, który grasuje wśród pięknych, bawarskich krajobrazów i wyrywa swoim ofiarom serca z klatek piersiowych. A przy zwłokach zostawia pudełka zapałek. Zapałek ubywa, przybywa za to trupów. Nim Kluftinger zdąży wytropić zabójcę, zagrożony będzie ktoś całkiem bliski komisarzowi.
Dlaczego morderca zabija? Jaki ma motyw? Jak dobiera swoje ofiary? Czy mają one ze sobą coś wspólnego? Tego próbujemy domyśleć się wraz z Kluftingerem. I choć częściowo czytelnik jest w stanie rozwiązać zagadkę już około trzechsetnej strony (z czterystu), to jednak jej pełne rozwikłanie jest zaskoczeniem.
Serdeczna krew to przede wszystkim kryminał na wesoło. Wątek śledztwa jest co rusz przerywany kolejnymi wybrykami Kluftingera. A to komisarz pojawia się na zajęciach z jogi prowadzonych przez swego odwiecznego wroga, doktora Langhammera, to znowu wsiada na jarmarczną karuzelę, co z pewnością nie może skończyć się dobrze, innym razem rozmawia przez Skype'a z ojcem swojej przyszłej synowej – Japończykiem – nieświadomie obrażając nie tylko jego, ale i cały jego naród. Dochodzenie dochodzeniem, a czytelnik i tak tylko czeka, co też nowego zmaluje Kluftinger. Śmiech, chwilami nawet do łez, gwarantowany!
Od strony technicznej mam pewne wątpliwości, czy rozsądnym jest, by tłumaczem, korektorem i redaktorem książki była jedna i ta sama osoba. Tak jest w tym przypadku i niestety nie udało się uniknąć literówek i co najbardziej irytujące – uporczywego używania zaimka „tobie” zamiast „ci”. „Powiem tobie, że..”, „wytłumaczę tobie, jak...”. Nie będę tu robić wykładu z języka polskiego, zaznaczę tylko, że „ci” brzmi o wiele bardziej naturalnie i nie jest błędem!
Pomijając jednak te drobnostki, bardzo się cieszę, że wreszcie doczekaliśmy się w Polsce nowej powieści bawarskiego duetu. Z niecierpliwością czekam na następną, bo też takie kryminalno-śmieszne klimaty są mi najbliższe.
Wydawnictwo Akcent ma zresztą nosa do świetnych autorów. Prócz Kobra i Klüpfela mają przecież w swojej literackiej stajni także Jana Costina Wagnera, również Niemca, tyle że piszącego o Finlandii. Gdyby tak pojawiła się jeszcze nowa powieść, w której głównym bohaterem jest Kimmo Joentaa, byłabym w czytelniczym niebie.
Michael Kobr i Volker Klüpfel
Serdeczna krew
przeł. Anna Grysińska
Akcent
Warszawa, 2015
414 s.