Premiera każdej powieści kryminalnej Roberta Galbraitha (czyli piszącej pod pseudonimem J.K. Rowling) to dla mnie wielkie czytelnicze święto. Tak jest i teraz, gdy na polskim rynku pojawia się szósty tom przygód mojej ulubionej pary detektywów: Cormorana Strike'a i Robin Ellacott. Autorka przygotowała dla swoich czytelników ponad tysiąc stron gatunkowej uczty. I przyznam, że wcale nie była to zbyt obfita porcja. Wszak duetu Strike-Ellacott nigdy za wiele.
Choć w „Sercu jak smoła” właściwa kolejność to: Robin-Cormoran, bo więcej tu młodej detektywki, niż jej byłego szefa. Teraz Robin jest już wspólniczką firmy i to ona podejmuje decyzję, że agencja nie może przyjąć sprawy Edie Ledwell. Kobieta jest rysowniczką, twórczynią znanej animowanej kreskówki wyświetlanej na YouTubie pod tytułem „Serce jak smoła”. I jak to z ogromną popularnością bywa, także w przypadku Edie łączy się ona z równie wielkim hejtem w Internecie. Ledwell jest prześladowana, głównie na Twitterze, przez niejakiego Anomię, twórcę gry komputerowej powstałej w oparciu o „Serce jak smoła”. A że od miłości jest bardzo niedaleko do nienawiści, to i Anomii udaje się podburzać fanów kreskówki przeciwko Edie. I jest to regularna nagonka, z wyzwiskami, pogróżkami, życzeniami śmierci.
Kiedy wkrótce po odwiedzinach w agencji na Denmark Street Edie zostaje znaleziona martwa, a jej były chłopak i współtwórca „Serca jak smoła”, Josh Blay, ledwie uchodzi z życiem, Robin nie może sobie wybaczyć, że odrzuciła sprawę. Miała powody, bo agencja odniosła sukces, jest przeciążona, a detektywi nigdy dotąd nie zajmowali się cyberprzestępczością. Teraz jednak będą, ponieważ zostają zatrudnieni do odkrycia tożsamości Anomii przez agenta Edie i wytwórnię filmową, która chce zrobić ekranizację kreskówki.
Robin – dekadę młodsza od Strike'a – lepiej orientuje się w internetowym świecie i to też ona wchodzi pod przykrywką do gry stworzonej przez Anomię, by węszyć wśród jej graczy-fanów/hejterów Edie. Detektywi krok po kroku odkrywają, kto jest kim, zestawiając świat wirtualny z rzeczywistym. Mają na swoim radarze także kolektyw społeczno-kulturalny mieszczący się w budynku położonym nieopodal cmentarza Highgate, na którym znaleziono zwłoki Edie i który zainspirował rysowniczkę do stworzenia kreskówki.
Podejrzanych jest tu sporo, wiele osób miało Ledwell coś za złe: a to odsunięcie od podkładania głosu w kreskówce, to sam fakt, że osiągnęła sukces, a one nie, to znowu inni dybią na pozostawione przez Edie pieniądze. Dostajemy więc klasyczny kryminał w zasadzie z zamkniętym kręgiem podejrzanych. Robin i Cormoran stosują metodę eliminacji – pracownicy agencji (a tych jest już całkiem sporo, bo i detektywi mają ręce pełne roboty) obserwują potencjalnych podejrzanych, a w tym czasie Ellacott gra w grę i udziela się na jej czacie. Gdy widzi, że pojawia się na nim Anomia, śledczy mogą wykluczyć tych, którzy akurat nie mają przed nosem telefonu czy komputera, więc to nie oni piszą posty. Jest to niezwykle żmudne zadanie. I minie sporo czasu, nim dowiedzą się, kim jest Anomia.
Pojęcie anomii oznacza brak zasad moralnych i społecznych. W zachowaniu internetowego hejtera doskonale to widać. Z jego klawiatury wypływa rynsztok, bardzo łatwo przychodzi mu manipulowanie innymi użytkownikami sieci, a ta, dając względną anonimowość, wyzwala w ludziach najgorsze instynkty. Galbraith wie, o czym pisze, bo przecież pisarka od jakiegoś czasu sama stała się celem nienawistników ukrytych za monitorami swoich komputerów. Wiele z tego, co spotyka w książce Ledwell, spotkało też Rowling. Pisarka zaznacza jednak, że „Serce jak smoła” w żadnym razie nie jest o niej, bo i chronologicznie książka powstała, zanim ruszyła fala hejtu na autorkę. Może więc w pewien sposób J.K. przewidziała, co ją spotka?
Galbraith doskonale odzwierciedla w swoich powieściach nasze czasy. Trudno się sprzeczać z faktem, że życie w dużej mierze przeniosło nam się do sieci, więc i to samo zrobili...mordercy. W każdym tomie Rowling porusza jakieś palące społeczne problemy (tym razem oprócz cyberhejtu jest to także terroryzm). Każda z tych książek jest też zupełnie inna pod względem tematu, konstrukcji, podejścia do kryminalno-literackiej materii.
Jedno się nie zmienia – i jest to to, co głównie stanowi o sile tego znakomitego cyklu, czyli znakomicie wykreowani bohaterowie i relacje między nimi. Robin zyskała pewność siebie, jest już tak samo dobra w detektywistycznej robocie, jak i Cormoran (a czasem nawet lepsza). Mimo że życie jej nie oszczędzało, nie poddaje się i sobie radzi. Także pod względem uczuciowym Ellacott się zmienia. Wreszcie wyzwolona spod sideł swojego byłego męża Matthew (mam nadzieję, że ta paskudna postać już więcej się nie pojawi...), zyskuje wolność, ale nie za bardzo wie, co z nią zrobić. Bo tu wkracza na scenę jej relacja ze Strikiem.
Bohaterowie ewidentnie żywią do siebie głębsze uczucia, ale że żadne z nich nie wypowie ich na głos, to oboje żyją domysłami (zazwyczaj fałszywymi) co do stosunku tej drugiej osoby do nich. Znakomicie radzący sobie w życiu zawodowym, w tym prywatnym są głęboko nieporadni. Jednak skoro Rowling zaplanowała dziesięć części cyklu, happy end nie może nadejść zbyt wcześnie. Zresztą już widać haczyki fabularne, które pociągną wątek życia osobistego bohaterów w kolejnym tomie. Oboje z pewnością muszą jeszcze dojść do ładu każdy z samym sobą, by ta wspaniała przyjaźń mogła się przerodzić w coś więcej.
W intrydze doskonale rozłożone są tak zwane red herrings, czyli fałszywe tropy. Sama byłam przekonana, że przeczytawszy trzydzieści sześć procent powieści (sprawdziłam dokładnie na czytniku), wiem, kto zabija. Byłam z siebie bardzo dumna, że nie daję się wodzić autorce za nos i nie ulegam jej kolejnych podpuchom. Co się okazało na końcu? Że nie miałam bladego pojęcia, jakie jest rozwiązanie. Choć trzeba przyznać, że te prowadzące do wyjaśnienia zagadki tropy są uczciwie podane, jest więc możliwa prawidłowa dedukcja czytelnicza. Konia z rzędem temu, komu się ta sztuczka uda!
Sporą część fabuły stanowią zapisy z czatu z gry i tweety. Technicznie wygląda to tak, że czasem mamy na kartce czy ekranie czytnika i trzy kolumny rozmów, które trzeba śledzić równocześnie. Należy się więc mocno skupić! Ja czytałam „Serce jak smoła” na Kindle'u ustawionym w poziomie i nie miała żadnego problemu z odczytaniem tych zapisów.
Tak jak już wspominałam, agencja Strike'a i Ellacott się rozrosła, wspólnicy zatrudnili kilkoro podwykonawców, którzy stanowią świetne uzupełnienie dla detektywistycznego tandemu. Obserwujemy codzienną ich pracę, prowadzenie kilku spraw jednocześnie, ale i poznajemy bliżej te postacie. Bo i Galbraith oprócz protagonistów kreuje też pełnokrwiste postacie drugoplanowe. Moimi ulubieńcami są Barclay (detektyw-Szkot o niewyparzonym języku) i Pat (zrzędliwa sekretarka często, z powodu chrapliwego głosu, brana przez telefonicznych rozmówców za mężczyznę). A kiedy Galbraith powołuje do życia czarne charaktery, to czytelnicy prawdziwie ich nie znoszą (sami powiedzcie, czy nie pozbylibyście się na dobre z tej serii Matthew czy Charlotte – która i tym razem namiesza!)?
Lektura serii o Strike'u to też za każdym razem podróż do Londynu i jego kolejnych klimatycznych zakamarków. W „Sercu jak smoła” ważną rolę odgrywa cmentarz Highgate, ale i wracamy do dobrze nam znanych z poprzednich części miejsc takich jak Denmark Street czy pub Tottenham. Przyznam, że często sprawdzałam w trakcie czytania na mapie z podglądem, jak w rzeczywistości wygląda dane miejsce.
Jest to też powieść napisana z poczuciem humoru. Gdy robi się zbyt poważnie, wystarczy jeden tekst Barclaya i od razu można rozładować emocje.
Wielkie brawa należą się tłumaczce, Annie Gralak, która doskonale i z wyczuciem przełożyła różne newralgiczne wyrażenia (nie wspominając o samym tytule – w oryginale „The Ink Black Heart”).
„Serce jak smoła” to znakomita powieść kryminalna, w której Robert Galbraith udowadnia, że zło zazwyczaj nie bierze się znikąd. I fabularnie w pewnym sensie wszystkim zostaje tu wymierzona sprawiedliwość.
To jest jedna z tych nie tak znowu wielu powieści, które z jednej strony chce się połykać jak najszybciej, z drugiej zaś samą siebie się upomina, by jednak zwolnić, żeby dobrej lektury starczyło na dłużej. A po jej zakończeniu czytelnik czuje się usatysfakcjonowany, ale i zasmucony, bo pewnie na kolejny tom znowu przyjdzie nam poczekać. Na pocieszenie zostaje serialowa (znakomita) adaptacja cyklu – już niedługo pojawi się ekranizacja „Niespokojnej krwi”.
Robert Galbraith
„Serce jak smoła”
przeł. Anna Gralak
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2022
1052 s.
RECENZJE poprzednich powieści Roberta Galbraitha: