Na „Niespokojną krew”, czyli piąty tom przygód Cormorana Strike'a i Robin Ellacott przyszło nam trochę poczekać. Warto jednak było, bo cóż to za lektura! Ponad dziewięćset stron literackiej uczty, po zakończeniu której czytelnik woła o jeszcze. Świetnie wykreowani bohaterowie i intrygująca zagadka kryminalna to tylko początek wszelkiego dobra, które oferuje nam ta wielowymiarowa, epicka wręcz powieść. Jak dobrze, że J. K. Rowling powołała do życia Roberta Galbraitha (pseudonim autorki serii o Harrym Potterze)! I oby jak najdłużej się z nim nie rozstawała.
Cormoran Strike, londyński prywatny detektyw, były żołnierz, który na wojnie stracił nogę i teraz korzysta z protezy, po raz pierwszy mierzy się z tak zwaną cold case, czyli sprawą sprzed lat, której niegdyś policyjnym śledczym nie udało się rozwiązać. Ciotka Cormorana, która wychowała go w zasadzie jak matka, umiera na raka. Strike jedzie więc do niej w odwiedziny do Kornwalii. Tam w pubie zaczepia go kobieta. Na imię jej Anna, a gdy miała zaledwie roczek, niemal czterdzieści lat temu, jej matka zniknęła bez śladu. Margot Bamborough była młodą lekarką, która pewnego wieczoru po pracy miała się spotkać z przyjaciółką w knajpie. Nie dotarła jednak na spotkanie. Nie wróciła też do domu. Ślad po niej zaginął.
Wtedy, w latach siedemdziesiątych, sprawę prowadził policjant nazwiskiem Talbot, który niestety okazał się skrajnie niekompetentny. Z powodu choroby jego percepcja była zaburzona. Talbot był zafascynowany horoskopami, astrologią, znakami zodiaku i tarotem. To z ich pomocą szukał zabójcy. Miał też zresztą na temat jego tożsamości ugruntowane zdanie i nie przyjmował innych możliwych rozwiązań. Był mianowicie przekonany, że Margot padła ofiarą seryjnego mordercy, Dennisa Creeda, który w tamtym czasie porywał z londyńskich ulic kobiety, torturował je i zabijał. W pobliżu przychodni, w której pracowała Margot, tego wieczoru widziano furgonetkę podobną do tej, którą jeździł Creed. Takie rozwiązanie też więc wchodziło w rachubę.
Początkowo Strike jest nastawiony sceptycznie. Nie jest pewny, czy po tak długim czasie zostały jeszcze jakieś tropy, na które mógłby wpaść. Część świadków już dawno nie żyje. Sam Creed siedzi w więzieniu i ani nie potwierdza, że ma na sumieniu Margot, ani też nie zaprzecza. Na rozwiązanie sprawy agencja Strike'a dostaje rok. Co okazuje się wcale nie tak długim czasem.
Wraz z zagłębianiem się w szczegóły dawnych wydarzeń detektywi typują kolejnych podejrzanych. Czy więc winny jest mąż Margot, z którym nie układało jej się najlepiej, a który po jej zaginięciu ożenił się z nianią opiekującą się ich córką? Czy może ktoś z pracowników przychodni, w której Bamborough przyjmowała, a – jak wynika z dochodzenia – atmosfera nie była tam zbyt przyjazna. Na horyzoncie pojawia się też były chłopak Margot - artysta, również bardzo swego czasu namolny pacjent, gangster trzepiący londyńskim półświatkiem czy tajemnicza kobieta, która feralnego wieczoru wpadła do przychodni niezarejestrowana, a potem, mimo próśb policji, nie stawiła się na komendzie, by złożyć zeznania. Jedno wam mogę zagwarantować: zakończenie zaskakuje. Jednak po przeanalizowaniu fabuły z pewnością dojdziecie do wniosku, że Galbraith zostawia czytelnikowi, prócz tych fałszywych, także tropy prowadzące do prawdy. Pozostaje je tylko samemu odkryć (co mnie się – na szczęście!, bo przecież czytelnik lubi być wodzony za nos przez autora - nie udało).
Jednocześnie Robin i Cormoran, wraz z kilkoma zatrudnionymi współpracownikami, prowadzą też kilka innych spraw. Galbraith wiarygodnie odtwarza żmudną pracę prywatnego detektywa. Znajdziemy tu więc mozolne zbieranie śladów, prowadzenie przesłuchań świadków, którzy przecież nie muszą żadnych informacji detektywom udzielać, śledzenie podejrzanych, przebieranki, podawanie się za fikcyjne postacie i wzbudzanie zaufania w osobach, z których można by wyciągnąć istotne informacje.
Na Denmark Street robota aż furczy. Zespół jednak nie zawsze jest zgrany. Największe kłopoty ma Robin, która teraz jest współwłaścicielką agencji. Lecz jej polecenia nie są tak chętnie (albo wcale) wykonywane przez podwładnych – mężczyzn. Ci wolą się upewnić u Strike'a, czy aby na pewno powinni postąpić tak, jak każe im szefowa. Ellacott musi się też mierzyć z niechcianymi zalotami ze strony jednego z nich. Autor(ka) świetnie odzwierciedla tu sytuacje, w których z pewnością znalazło się większość kobiet pracujących w męskim środowisku. A Robin jest po prostu zbyt uprzejma, by móc stanowczo zaprotestować. Do czasu...
Wielu czytelników tak samo (albo i bardziej) jak zagadką kryminalną ekscytuje się relacją Strike'a z Robin. Tę parę ewidentnie ciągnie ku sobie, jednak oboje zdają sobie sprawę z tego, że przekroczenie pewnych granic mogłoby zniszczyć ich biznes. Zaszkodzić pracy, którą oboje kochają ponad wszystko. Trzymają się więc w ryzach, choć wspólni przyjaciele usilnie starają się ich ze sobą zeswatać. Co przynosi odwrotne do zamierzonych skutki. Robin, jak to Robin, stara się, zawsze kupuje Strike'owi idealne prezenty, wie, jak się zachować. Strike za to niekoniecznie... Jedno jest pewne: między parą detektywów aż wrze, a do wybuchu pożaru jest naprawdę niedaleko.
Strike wciąż musi się opędzać od byłej narzeczonej, Charlotte. Znosi komentarze swojej siostry, która najchętniej zobaczyłaby go wreszcie na ślubnym kobiercu. Podobnie jest z Robin, której rodzina martwi się, że prawie już trzydziestoletnia kobieta podąża w przeciwnym niż cała reszta ludzkości kierunku. Jak to nie chce mieć dzieci? Dlaczego naraża się, wykonując tak niebezpieczną i wcale nie tak dobrze płatną pracę? Do tego rozwodzi się z Matthew (którego znienawidzili już chyba wszyscy czytelnicy serii). W „Niespokojnej krwi” świetnie zostały pokazane mechanizmy społeczne podobne chyba pod każdą szerokością geograficzną: naciski ze strony innych, by wpasować się w jeden wypracowany model życia (w domyśle: mąż, żona, dzieci, stabilna praca). Każde odstępstwo od normy traktowane jest często jak obraza. Robin i Strike nie poddają się jednak tak łatwo.
Jednym z powodów, dla których powieści Roberta Galbraitha są tak znakomite, są ich bohaterowie. To postacie z krwi i kości, wielowymiarowe, złożone, ze swoimi problemami, traumami. Strike wiele wycierpiał w wojsku czy w dzieciństwie (teraz zresztą jego nieobecny wtedy ojciec próbuje nawiązać z synem kontakt). Robin była ofiarą gwałtu, co naznaczyło ją na całe życie i spowodowało jej nie zawsze trafne wybory. Kobieta dopiero teraz, gdy wreszcie odeszła od niekochanego męża, odnajduje siebie, próbuje się dowiedzieć, kim naprawdę jest i jak chce żyć.
„Niespokojna krew” to poważny, opisujący prawdziwe tragedie kryminał, jednak niepozbawiony humoru. Chociażby scena kłótni Robin z pijanym Strikiem jest tu warta wspomnienia.
Do tego znów możemy zawitać w Londynie, przejść się po znanej ze sklepów gitarowych Denmark Street, wpaść do Shakespeare's Head na piwo ze Strikiem i Shankerem, ale też zawitać na południe do Kornwalii. Przyznam, że czytałam powieść z mapą w ręku, na której sprawdzałam, jak wyglądają w rzeczywistości opisywane miejsca. Niech no się tylko skończy ta pandemia, a może będzie się można wybrać na wyprawę tropem „Niespokojnej krwi”!
Nie sposób wspomnieć o wszystkich wartych nadmienienia motywach, jakie pojawiają się w książce. No bo przecież są jeszcze piosenki Joni Mitchell, oprawa graficzna w postaci skomplikowanych rysunków z notesu Talbota, cytaty z „The Faerie Queene” Edmunda Spencera przed każdym rozdziałem...
Te dziewięćset stron czyta się ciurkiem. A potem żałuje, że na następną powieść trzeba będzie znów czekać. Właśnie ten fakt oraz rzucanie wszelkich innych, nawet bardzo ciekawych lektur, w kąt, gdy tylko dostanie się w ręce upragniony tom, świadczy o tym, że mamy do czynienia z książką niezwykłą. A taką „Niespokojna krew” z pewnością jest.
Robert Galbraith
„Niespokojna krew”
przeł. Anna Gralak
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2020
910 s.
Nasze recenzje poprzednich powieści Roberta Galbraitha: