Petrę Delicado pokochałam od pierwszego z nią spotkania, co miało miejsce kilka lat temu, gdy wpadł w moje ręce Pieski dzień. Od tamtej pory przeczytałam wszystkie powieści z tą nieokiełznaną panią detektyw. Ostatnia z nich, wydana przez wydawnictwo Noir Sur Blanc, nosi tytuł Puste gniazdo.
Tym razem Petra i jej nieodłączny towarzysz, podinspektor Fermin Garzón, muszą stawić czoła niezwykle nieprzyjemnej sprawie. Wszystko zaczyna się od dość komicznej na pierwszy rzut oka sytuacji. Otóż, robiąca w centrum handlowym zakupy Petra, udaje się do toalety w wiadomych celach. Jednak, gdy tylko zamyka się w kabinie i spuszcza spodnie, mała, dziecięca rączka wykrada z jej zawieszonej na haku torby pistolet.
Kilkuletnia dziewczynka znika bez śladu. Pani inspektor byłaby już skłonna zapomnieć o kradzieży, jednak wkrótce ktoś ginie postrzelony z jej pistoletu. A to dopiero początek zatrważających wydarzeń, które zaprowadzą Pertę i Fermina w świat handlu ludźmi, wykorzystywanych dzieci, prostytucji i pedofilii.
Tak ciężki kaliber dochodzenia ma wpływ na życie osobiste Petry. Delicado zaczyna zastanawiać się, czy jej wygodna i egoistyczna samotność z wyboru jest dobrym rozwiązaniem na życie. Takim rozważaniom sprzyja fakt, że policjantka spotyka na swej drodze pewnego przystojnego architekta.
Więcej nie powiem, ale muszę przyznać, że zakończenie Pustego gniazda jest zupełnie niekryminalne i nie w stylu Petry Delicado. Dotąd była to niezależna, wiedząca czego chce kobieta, wręcz ikona feminizmu. Dwukrotnie rozwiedziona czterdziestoparolatka, ceniąca sobie święty spokój i wolność. Być może to upływ lat spowodował, że Petra zatęskniła za wypełnieniem tytułowego pustego gniazda. I nieco nadłamała swoje dotychczasowe zasady.
Nie musicie się jednak martwić. Tak naprawdę jest to wciąż ta sama pyskata, nieustępliwa, przebojowa pani inspektor, która potrafi napluć w twarz największemu bandziorowi i zwyzywać go od kretynów. Wciąż toczy wieczne kłótnie ze swym przyjacielem Ferminem Garzónem, który odpłaca jej pięknym za nadobne, ale w rzeczywistości stoi przy boku swojej szefowej jak wierny giermek.
Powieści Alicii Giménez-Bartlett uwodzą wieloma składnikami. Pierwszym z tych smakowitych komponentów jest oczywiście Petra Delicado – kto raz ją poznał, pozostanie na zawsze pod urokiem nieposkromionej śledczej. Po drugie, jest Garzón – ciapowaty, nieporadny, ale w chwilach próby wojowniczy jak bulterier, wierny przyjaciel Fermin. Próżno szukać drugiego tak zgranego i jednocześnie pozornie niepasującego do siebie duetu w literaturze kryminalnej.
No i jest też w powieściach Bartlett Barcelona. To w tej samej mierze przepiękne co niebezpieczne miasto staje się tu równoprawnym bohaterem kryminalnych historii. Lektura przygód Petry Delicado za każdym razem wiąże się dla mnie z pasjonującą wycieczką po zaułkach Barcelony, jej knajpkach, restauracjach, mrocznych zakamarkach, ale i też przewijających się gdzieś w tle zabytkach. Zdecydowanie jest to mój ulubiony sposób na zwiedzanie.
Wisienką na tym kryminalnym torcie, jaki piecze nam hiszpańska autorka, jest znakomity humor, którym okraszane są jej powieści. I choć Puste gniazdo ma bardziej poważny wydźwięk niż poprzednie tomy o Petrze Delicado, to wciąż pozostaje przy tym niezwykle przyjemną, czytającą się w dwa wieczory lekturą.
Polecam i czekam na ciąg dalszy.
Alicia Giménez-Bartlett
Puste gniazdo
przeł. Maria Raczkiewicz-Śledziewska
Noir Sur Blanc
Warszawa, 2013
442 s.