„Chciałem pokazać głównego bohatera „Układu” jako człowieka, który uparcie dąży do celu. Kogoś, kto nie ma nic do stracenia i będzie chciał do końca wyjaśnić, dlaczego zaginął młody dziennikarz śledczy. Grot jako osoba po przejściach mógł iść do przodu, nie patrząc na konsekwencje. W prawdziwym życiu każdy dochodzi do pewnego momentu, kiedy odpuszcza z obawy o swoje lub najbliższych bezpieczeństwo. Ja także, działając jako detektyw, kalkulowałem ryzyko i nie brałem zleceń, po przyjęciu których musiałbym się oglądać za siebie”.
Kawiarenka Kryminalna: W swojej najnowszej powieści pod tytułem „Układ” bierze pan na tapet działalność koterii biznesowo-polityczno-gangsterskich. Nasza polska rzeczywistość wciąż dostarcza panu inspiracji do twórczości literackiej?
Piotr Kościelny: Każdy dzień przynosi nowe tematy do spisywania na kartach powieści. Swoją przygodę z pisarstwem zacząłem od thrillera politycznego. W tym gatunku czułem się jak ryba w wodzie. Odkąd pamiętam, interesowałem się polityką i byłem świadomy tego, co się w niej dzieje. Zauważałem jej brud i cieszyłem się, że nie mam w swoim otoczeniu nikogo, kto w takie bagno wszedł. Pracując jako detektyw, wiele razy widziałem, jak polityka i biznes się wzajemnie przeplatają. Czasem do tego duetu dołączały grupy przestępcze. Niestety nasza rzeczywistość nie uwolni się od takich powiązań i jeszcze niejedną powieść można napisać, biorąc na tapet ten temat. Podejrzewam, że za jakiś czas spod mojego pióra wyjdzie jakiś kolejny thriller opowiadający o takich powiązaniach.
KK: Już w pierwszych scenach książki obserwujemy rywalizację grup przestępczych o strefy wpływów, także o pieniądze z handlu narkotykami. Dostępność niedozwolonych substancji odurzających nad Wisłą to tajemnica poliszynela. Czy pana zdaniem jesteśmy w Polsce (czy szerzej – w państwach Zachodu) świadkami gonienia króliczka w tej materii? Politycy, policja i odpowiednie organy udają, że bezkompromisowo walczą z narkotykami, a społeczeństwo łudzi się, że prawo popytu i podaży w tym obszarze akurat nie działa?
P.K.: Przede wszystkim nie uważam, żeby organy odpowiedzialne za walkę z narkotykami jedynie pozorowały swoje działania. Choć w każdym zawodzie zdarzają się czarne owce, to jestem przekonany, że dla większości policjantów ich praca to pasja. Ci ludzie bardzo często oddają się służbie kosztem swojego życia prywatnego, rodzinnego, nieustannie narażając się na różne niebezpieczeństwa. Każdego dnia dochodzi do zatrzymań dilerów i przechwytywania niedozwolonych substancji. Jednak na miejsce jednego zatrzymanego dilera wchodzi kilku nowych. Tak naprawdę policja toczy nieustanny wyścig z bandytami. I w tym wyścigu nie ma mety. Liczy się to, by ciągle mieć przeciwnika w polu widzenia, by nie czuł się bezkarny.
KK: Jaki istnieje pana zdaniem sposób na poradzenie sobie z tym problemem?
P.K.: Definitywny? Chyba nie istnieje. Ludzie od zawsze szukali czegoś, co pozwoli im się – w ich mniemaniu – lepiej bawić, oderwać od problemów, przenieść do innego, pozornie lepszego świata. Jedni uciekają w pracę, inni w alkohol, a jeszcze inni ukojenie znajdują w narkotykach. Ludzkiej natury się nie zmieni.
KK: Głównym bohaterem „Układu” jest prywatny detektyw, niegdyś policjant wydziału zabójstw, Radosław Grot. Głęboko przeorał mu pan życiorys.
P.K.: Kreując głównego bohatera, chciałem go pokazać jako człowieka, który uparcie dąży do celu. Kogoś, kto nie ma nic do stracenia i będzie chciał do końca wyjaśnić, dlaczego zaginął młody dziennikarz śledczy. Grot jako osoba po przejściach mógł iść do przodu, nie patrząc na konsekwencje. W prawdziwym życiu każdy dochodzi do pewnego momentu, kiedy odpuszcza z obawy o swoje lub najbliższych bezpieczeństwo. Ja także, działając jako detektyw, kalkulowałem ryzyko i nie brałem zleceń, po przyjęciu których musiałbym się oglądać za siebie.
KK: Bohater złamany to postać ciekawsza fabularnie?
P.K.: Myślę, że tak. Wielu czytelników dopingowało mu właśnie dlatego, że jego życie nie było usłane różami. Był kimś, kto ma swoje problemy, rozterki i słabości. Wolimy bohaterów podobnych do nas, a nie superbohaterów, którzy w pojedynkę zdobędą okopy wroga lub uwolnią zakładników.
KK: Czy jest jakaś granica w kładzeniu postaci literackiej kłód pod nogi?
P.K.: Nie wiem, pewnie tak. Można głównemu bohaterowi dokładać coraz więcej problemów i niebezpieczeństw, ale z czasem stanie się to zwyczajnie śmieszne.
KK: Jeden z bohaterów książki i zarazem członek tytułowego układu, nieformalnej grupy przestępczej, prokurator Żelichnowski za pieniądze umorzy każde dochodzenie. Powieść rządzi się swoimi prawami, niemniej wiadomo, że prokuratura skrajnie upolityczniona w ostatnich latach nie cieszy się powszechnym zaufaniem społecznym. A funkcja oskarżyciela publicznego wydaje się być kluczowym elementem szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości. Jak, bazując na swoich doświadczeniach i świadectwach funkcjonariuszy policji, poprawiłby pan działanie tej instytucji?
P.K.: Korupcja i układy w wymiarze sprawiedliwości nie są niczym nowym. Tak było kilkadziesiąt lat temu i tak pewnie jest dzisiaj. Prokuratura zawsze była upolityczniona, nie tylko w ostatnim czasie. Każda władza obsadzała stanowiska swoimi ludźmi i nic się w tej kwestii nie zmieniło, i raczej nie zmieni. Ten problem dotyka nie tylko wymiaru sprawiedliwości, ale wszystkich urzędów, spółek skarbu państwa czy nawet lokalnych samorządów. Czy da się coś z tym zrobić i jakoś naprawić ten stan? Myślę, że nie. Wszyscy do tego przywykli i nikomu nie zależy, by ten stan rzeczy zmienić. Nawet jeśli ktoś zechciałby zrobić porządek i usunąć „tamtych”, to prędzej czy później obsadzi stanowiska „swoimi”. Nie warto się łudzić, że byłoby inaczej.
KK: W tytułowy układ wplata pan oficera Służby Bezpieczeństwa kupczącego teczkami agentów, tajnych współpracowników, zwykłych donosicieli. Kwitami, które latami chomikował, wydeptuje sobie drogę do roli szarej eminencji i jest niemal omnipotentny. Tu zastraszy krnąbrnego biznesmena, tam pogrozi hardemu politykowi, kiedy indziej namówi biskupa do intratnego geszeftu. To nośny literacko temat. Czy pana zdaniem zagadnienie szeroko pojętej bezpieki i wytworów jej działalności determinuje życie polityczno-gospodarcze Polski w 2023 roku? Jaki jest pana stosunek wobec lustracji, dekomunizacji, roli byłych oficerów komunistycznych służb po 1989 roku?
P.K.: Służby specjalne PRL i władza komunistyczna to nie tylko funkcjonariusze bezpieki, agenci i politycy, ale to także cała machina z nimi związana. Po osiemdziesiątym dziewiątym komuniści mieli miękkie lądowanie i włos im z głowy nie spadł. Wydaje mi się, że zależności, które powstały w czasach komuny i tuż po jej upadku tylko umocniły niektórych ludzi. Już się nie mówi o nich jako komunistach, ale uważani są za zwykłych biznesmenów. Po upadku poprzedniego systemu ludzie służb i członkowie partii zaczęli wchodzić w nową rzeczywistość. Tworzyły się prywatne biznesy, przestępczość zorganizowana i ogromne fortuny, które funkcjonują po dziś dzień. Jestem przekonany, że echa bezpieki będą dudnić jeszcze przez długie lata.
Natomiast na temat mojego osobistego stosunku do różnych wydarzeń politycznych publicznie się nie wypowiadam. Podobnie jest z kwestiami religijnymi i światopoglądowymi.
KK: Może jednak spróbuję. W „Układzie” pojawia się temat roszczeń majątkowych Kościoła katolickiego w Polsce. Komisje majątkowe, wielomilionowe odszkodowania, zwroty gruntów i budynków – to niestety zagadnienia niewyłącznie z kart powieści, lecz rodzima rzeczywistość. Pana zdaniem ten serial skończy się niebawem, czy też wieszczy kolejne sezony? Bo powieściowy trik płk. Wasiaka z abp. Śniadeckim z roszczeniami do posiadłości zakonnych z lat siedemdziesiątych XVIII (!) wieku nie wróży dobrze pieniądzom polskich podatników... Jak ocenia pan relację państwo-kościół w Polsce? Jaki jest pana stosunek wobec pretensji majątkowych hierarchów KK?
P.K.: Jak już wspomniałem wcześniej – nie wypowiadam się na temat moich osobistych poglądów w tym temacie. W książce mogę opisać pewne mechanizmy, działania i zależności, ale nigdy nie traktowałem pisania jako sposobu na agitację czy też formę wylania jakichś osobistych frustracji. Zdecydowanie oddzielam własne poglądy od tego, co przedstawiam i opisuję w książce.
KK: Dużo w tej powieści akcentów motoryzacyjnych. Przewijają się konkretne marki i modele. Przytacza pan ciekawą zabawę-wyliczankę chłopaków gapiących się na przejeżdżające ulicami auta. Czy ma pan jakieś motoryzacyjne pragnienie? Bardziej X6 lub GLK z przyciemnianymi szybami czy może wzorem młodego Grota pontiak?
P.K.: Ta przytoczona zabawa była jedną z wielu rozrywek dzieciaków z mojego podwórka na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Szara rzeczywistość przełomu była dla nas codziennością, a widok zachodnich marek był czymś wyjątkowym. Gdy w tamtych czasach zobaczyliśmy jakiś zagraniczny samochód, to niemal przyklejaliśmy się do szyb i sprawdzaliśmy, jaką ma maksymalną prędkość na liczniku.
Jako młody chłopak, zapewne jak większość moich rówieśników, marzyłem o tym, by mieć wypasione auto. Z czasem jednak mi to przeszło. Potrafię oczywiście dostrzec i docenić przyjemną dla oka linię nadwozia i miłe dla ucha brzmienie silnika, ale dziś mam do samochodów głównie pragmatyczne podejście. Przejechałem w swoim życiu już pewnie z milion kilometrów i dziś auto jest dla mnie tylko narzędziem, które ma spełnić określony cel – przewieźć mnie sprawnie i bezpiecznie z punktu A do punktu B.
KK: A jakie samochody przydają się w pracy prywatnego detektywa?
P.K.: Z pewnością musi to być auto pospolite, zwyczajne, takie, które nie rzuca się w oczy. Przydają się ciemne szyby. Nadwozie najlepiej w wersji kombi, na wypadek, gdyby było trzeba się przespać. Żadnych znaków szczególnych, krzykliwych kolorów, nietypowych marek i modeli. Takie też jest auto, którego używałem na zleceniach i którym jeżdżę do dzisiaj, czyli zwykły, srebrny passat. W najbliższym czasie nie planuję go zmieniać, bo odkąd zajmuję się zawodowo tylko pisaniem, przejeżdżam jakieś dziesięć kilometrów tygodniowo. Nie boli mnie żadna dodatkowa rysa albo parkingowe obicie. Nie przeszkadza mi też, że bagażnik jest biały od sierści mojego czworonożnego przyjaciela Zbycha. Pewnie jeśli zdecyduję się na ujawnienie wizerunku i udział w spotkaniach autorskich, to rozejrzę się za czymś nowym, by móc komfortowo jeździć po, mam nadzieję, całym kraju.
KK: Podziela pan troski swojego bohatera Dębskiego, którego najbardziej w polskiej polityce drażni niechęć wobec jednomandatowych okręgów w wyborach do Sejmu? Co pan sobie myśli, obserwując polskie życie polityczne?
P.K.: Polityka to bagno, które wciąga i nie puszcza. Ponoć do polityki idą ci, którzy do żadnej innej pracy się nie nadają. Coś w tym jest. Kiedyś napisałem, że w Polsce nie ma mężów stanu i to podtrzymuję. Społeczeństwo przez polityków zostało podzielone i coraz bardziej zaczyna się nienawidzić. To straszne, jak polityka głęboko weszła w nasze życie. Ludzie nawet w święta o niej rozmawiają i się kłócą. A politycy w myśl zasady „dziel i rządź” podsycają te nastroje i polaryzują społeczeństwo.
KK: Inna bohaterka „Układu”, Joanna Zawadzka, to dziedziczka fortuny zgromadzonej przez rodziców. Prowadzi bardzo wygodne życie, nie musi nawet pracować, twierdzi jednak, że luksus to jedynie przeszkoda w dążeniu do szczęścia, gdyż „najwięcej obawiają się ci, którzy mają dużo”. Grot z kolei odpowiada, że „nie ma dobytku i wcale nie czuje się przez to szczęśliwszy”. Jak uzyskać, pana zdaniem, równowagę w tej materii?
P.K.: Tu żadne skrajności nie są dobre. Wielkie majątki to i często wielkie zmartwienia, ale temu, kto nie ma nic, ewentualnie długi, też zazwyczaj nie jest do śmiechu. W pogoni za dobrami materialnymi ludzie tracą z oczu to, co ważne – swoich bliskich, własne zdrowie, czas, którego nigdy nie odzyskają. To nie znaczy oczywiście, że pieniądze nie są istotne. Bo są istotne. Problem zaczyna się wtedy, gdy przestają być narzędziem do osiągnięcia celu, a stają się celem samym w sobie. Podobnie jest z dobrami materialnymi. Ludzie gromadzą rzeczy, a te ich dosiadają. Wciąż chcą więcej i więcej. Chowają po szafach, upychają po strychach i piwnicach. Gdy zaczyna brakować miejsca, to biorą kredyt i kupują nowe mieszkanie, większy dom, płacąc po kilka, kilkanaście tysięcy za metr kwadratowy po to, by mieć gdzie pomieścić przedmioty warte tysiąc czy dwa. Dla paru cegieł czy kawałka blachy potrafią latami toczyć rodzinne spory, które przenoszą na sale sądowe albo do studia programu Elżbiety Jaworowicz. To i śmieszne, i straszne.
KK: A pan gdzie szuka życiowego szczęścia? Czuje się pan spełniony zawodowo?
P.K.: Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam przy sobie bliskich, którzy dobrze mi życzą. Mam gdzie mieszkać, co jeść, nie marznę – trzeba sobie zdawać sprawę, że na tle całego świata już to jest luksusem. Zamiast łazić po galeriach handlowych w poszukiwaniu nowych ubrań czy gadżetów, jadę do rodziców mojej życiowej partnerki i tam z jej siostrami i szwagrami gramy w planszówki, robimy grilla, bawimy się z dzieciakami. Więcej do szczęścia mi nie trzeba. Pieniądze to nie wszystko, a radosnych chwil nie mierzy się żadną walutą. Czy jestem spełniony zawodowo? Myślę, że tak. Robię to, co lubię i mam stałe grono czytelników, którzy wciąż domagają się nowych historii. To dodaje kopa i motywuje do lepszej pracy.
KK: Na końcowych stronach „Układu” czytelnicy znajdą krótki fragment pana następnej powieści wraz z datą premiery. Zdradzi pan coś więcej o „Szymku”?
P.K.: „Szymek” jest historią nastolatka, który musi mierzyć się z nietolerancją i przemocą, zarówno tą fizyczną, jak i psychiczną. Akcja rozgrywa się we Wrocławiu na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy piętnastoletni Szymon idzie do szkoły średniej. Pierwsze miłości, subkultury i szara rzeczywistość, jaka wtedy panowała, dodają smaczku opisanej przeze mnie historii. Muszę przyznać, że „Szymka” pisało mi się wyjątkowo dobrze. Pamiętam tamte czasy – sam wtedy byłem w wieku głównego bohatera. Wrocław był wówczas inny niż teraz. Inni byli też ludzie – a przynajmniej ja to tak widzę. Ale pewne ludzkie problemy i rozterki pozostają niezmienne bez względu na czas i miejsce.
KK: No i skoro kolejna powieść już gotowa, to nad czym teraz pan pracuje?
P.K.: W końcu zabrałem się za przelanie na papier, czy też bardziej do pamięci komputera, powieści, która już od dawna jest gotowa w mojej głowie. To thriller, którego akcja toczy się w latach osiemdziesiątych we Wrocławiu. W największym skrócie – milicjanci starają się schwytać seryjnego mordercę. Praca wre i liczę, że do końca maja uda mi się postawić ostatnią kropkę. Jako autor niemal cały czas nad czymś pracuję. Zazwyczaj jest tak, że kończę jedną historię i od razu zabieram się za następną, bo z reguły, gdy jestem w okolicy połowy książki, po głowie chodzi mi już pomysł na kolejną powieść i nie mogę się doczekać, by zacząć go realizować. Na szczęście mam w sobie na tyle dyscypliny, by najpierw skończyć jedną rzecz i dopiero wówczas przystąpić do następnej.
Rozmawiał: Damian Matyszczak
Fotografia: archiwum autora.
Recenzję „Układu” przeczytasz TU.