„Około siedmiu procent populacji Wielkiej Brytanii chodzi do szkół publicznych (czyli bardzo prywatnych!) (w Wielkiej Brytanii 'public school' – szkoła publiczna – to nazwa szkoły prywatnej; szkoła publiczna/powszechna w polskim rozumieniu to 'state school' – przyp. red.). Ich absolwenci stanowią dość nieproporcjonalną reprezentację w polityce, sądownictwie itp. Na przykład trzech z naszych ostatnich czterech premierów chodziło do szkół publicznych (dwóch z nich do Eton) i do Oksfordu. W moich książkach znajduję zawsze ujście niezadowoleniu z powodu takiego stanu rzeczy”.
Kawiarenka Kryminalna: „Puste jest piekło”, pani książka niedawno opublikowana przez Wydawnictwo Albatros, to mieszanka gatunkowa grozy i zagadki zamkniętego pokoju. Do którego z tych nurtów jest pani bliżej?
Elly Griffiths: Chyba jednak wolę powieści typu whodunit. Jestem wrażliwa i nie przepadam za krwawymi, okrutnymi scenami w książkach czy filmach. Choć uwielbiam historie o duchach, takie jak „Małpia łapka” WW Jacobsa, „Dróżnik” Charlesa Dickensa czy „Kobieta w czerni” Susan Hill. Kiedyś wymyślałam podobne opowieści dla moich dzieci. Przepadały za nimi, ale ja czułam się trochę winna, gdy na przykład jeden z ich kolegów po wizycie w naszym domu miał nocne koszmary…
KK: „Puste jest piekło” to też swoista książka w książce – oprócz głównego wątku narracyjnego poznajemy treść pewnego opowiadania, które w zaskakujący sposób łączy się z powieściowymi wydarzeniami. Uwielbiam takie rozwiązania fabularne!
E.G.: Ja również i zawsze marzyłam o tym, żeby stworzyć taką historię. Miałam kilka falstartów, ale kiedy wreszcie wpadłam w ciąg pisania, reszta sama się ułożyła.
KK: Wydarzenia w powieści „Puste jest piekło” poznajemy z trzech punktów widzenia: nauczycielki Clare, Georgie – jej córki – i Harbinder – policjantki. Do której z tych postaci jest pani najbliżej?
E.G.: Clare jest mi najbliższa wiekiem i życiowym doświadczeniem – ja też mieszkam w hrabstwie Sussex i uczę kreatywnego pisania.
KK: Co sprawia pani największą radość podczas tej pracy?
E.G.: Kontakt ze studentami! Każda grupa jest inna i wnosi coś unikalnego do swojego pisania. Uczestnicy uczą się nie tylko ode mnie, ale i od siebie nawzajem.
KK: Muszę przyznać, że moją ulubioną bohaterką powieści jest Harbinder – policjantka sikhijskiego pochodzenia, lesbijka, trzydziestoparolatka wciąż mieszkająca z rodzicami. Jest niepozbawiona poczucia humoru i wytrwała w dążeniu do rozwiązania powierzonego jej śledztwa. I chyba też najbardziej feministyczna z trzech protagonistek.
E.G.: Bardzo się cieszę, że polubiła pani Harbinder! Mnie tak naprawdę najbardziej pociągała właśnie ta postać. Jej pochodzenie bardzo różni się od mojego, choć moi dziadkowie też byli imigrantami (z Włoch). Mogę się wczuć w jej sytuację ze względu na to, że ona również posiada dużą, hałaśliwą rodzinę. Fajnie jest też pisać o postaci, która mówi dokładnie to, co myśli. Wcale nie planowałam, by stała się tak ważną bohaterką tej książki, ale chyba po prostu pokochałam pisanie o niej.
KK: Potrzebowała pani jakiegoś specjalnego researchu, by o niej opowiedzieć?
E.G.: Mam przyjaciółkę pochodzącą z pendżabskiej rodziny Sikhów. Ona i jej matka przeczytały maszynopis powieści „Puste jest piekło” i dały mi wiele przydatnych wskazówek. Zdawałam sobie sprawę z tego, że piszę o postaci o zupełnie odmiennym pochodzeniu kulturowym od mojego własnego i chciałam być tak precyzyjna, jak to tylko możliwe. Chociaż, jak już wspomniałam, istnieje wiele podobieństw między rodzinami indyjskimi i włoskimi.
KK: A Georgie?
E.G.: Podobało mi się również pisanie z jej perspektywy. Nastoletnim bohaterom autorzy często fundują ciężką przeprawę w fikcji literackiej. A nieraz są to przecież o wiele bardziej zdolne i wrażliwe osoby niż dorośli.
KK: Opowieści o nawiedzonych domach, starych budynkach szkół pełnych tajemniczych zakamarków i straszliwych historii z przeszłości zawsze wzbudzają entuzjazm wśród czytelników (na czele ze mną!). Takie smaczki (m.in. w postaci gimnazjum w Talgarth) możemy też znaleźć w pani powieści. Dlaczego, pani zdaniem, taka sceneria jest tak atrakcyjna dla czytelnika?
E.G.: Myślę, że to zjawisko ma swoje korzenie w powieściach gotyckich – po prostu teraz szkoły i hotele zastąpiły niegdyś pojawiające się w literaturze zamki. Jest coś bardzo klimatycznego w opustoszałym miejscu, które przecież powinno być pełne ludzi. Na przykład opuszczona cementownia – obok takiej często przejeżdżam. Jest tak brzydka, że właściwie piękna – i budzi strach!
KK: No to może coś na odgonienie przerażających myśli... Niektóre bohaterki powieści dla relaksu nałogowo wręcz oglądają „Taniec z gwiazdami”. Jak pani się relaksuje po całym dniu pisarskiej pracy?
E.G.: Uwielbiam „Strictly Come Dancing” (jak nazywamy ten format w Wielkiej Brytanii) i inne niewymagające programy telewizyjne. Jestem zapaloną pływaczką – kąpię się w morzu przez większą część roku. Nic nie pomaga bardziej w rozwiązywaniu problemów z fabułą. Lubię też spacerować, czytać i spotykać się z przyjaciółmi oraz rodziną.
KK: A Internet? Clare mówi, że nie ma konta na Twitterze, bo nie jest ani sławna, ani stuknięta, odnosząc się do obsesyjnego dziś używania mediów społecznościowych.
E.G.: Ja naprawdę lubię Twittera! Lubię rozmawiać z pisarzami i czytelnikami, wdawać się w dyskusje na przykład o tym, która piosenka Bruce'a Springsteena („Thunder Road”!) jest najlepsza. Ale ustawiam timer i pozwalam sobie tylko na godzinę tej przyjemności dziennie, w przeciwnym razie Twitter może pożreć zbyt dużo czasu.
KK: W polskim wydaniu pani książki postawiono na tytuł „Puste jest piekło” (tytuł oryginału to „The Stranger Diaries”) – to cytat z „Burzy” Szekspira, który pojawia się w książce. W ogóle mnóstwo w niej odniesień do literatury. Zatem czy mogłaby nam pani opowiedzieć co nieco o swoich miłościach literackich i wykorzystywaniu ich we własnych powieściach?
E.G.: Po pierwsze, uwielbiam ten tytuł! Jestem wielką fanką Szekspira. W mojej rodzinie jestem znana z tego, że potrafię cytować z pamięci prawie całego „Makbeta”. Przepadam też za literaturą wiktoriańską – powieściopisarzami takimi jak Charles Dickens i Wilkie Collins czy poetami, na przykład Tennysonem. Podziwiam klimat, który potrafią stworzyć. Czasami zacytowanie kilku słów jest lepsze niż całe strony opisu.
KK: Pani bohaterowie często nawiązują do społecznego przekonania o konieczności ukończenia uniwersytetu – i to jeszcze nie byle jakiego, najlepiej Oxfordu albo Cambridge. Widać też w pani książce podział na klasy. Czy to rzeczywiście wciąż jest tak istotna sprawa w brytyjskim społeczeństwie?
E.G.: Obawiam się, że nadal panują u nas ogromne nierówności. Na przykład gdzieś około siedmiu procent populacji chodzi do szkół publicznych (czyli bardzo prywatnych!) (w Wielkiej Brytanii 'public school' – szkoła publiczna – to nazwa szkoły prywatnej; szkoła publiczna/powszechna w polskim rozumieniu to 'state school' – przyp. red.). Ich absolwenci stanowią dość nieproporcjonalną reprezentację w polityce, sądownictwie itp. Na przykład trzech z naszych ostatnich czterech premierów chodziło do szkół publicznych (dwóch z nich do Eton) i do Oksfordu. W moich książkach znajduję zawsze ujście niezadowoleniu z powodu takiego stanu rzeczy.
KK: Nakładem Wydawnictwa Albatros właśnie ukazała się kolejna pani książka pt. „PS. Dzięki za zbrodnie”. Czy może pani uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć nam coś na jej temat?
E.G.: Zaraz na początku „PS. Dzięki za zbrodnie” starsza pani imieniem Peggy Smith umiera w swoim mieszkaniu. Nie ma w tym nic podejrzanego, dopóki jej ukraińska opiekunka, Natalka, nie znajduje wizytówek, na których zmarła była określana jako „konsultantka do spraw morderstw”. Czy Peggy została zamordowana? I czy zabójca czyha teraz na jej przyjaciół? Natalka udaje się do sierżant Harbinder Kaur po pomoc...
Rozmawiała Marta Matyszczak
Zdjęcie: Wydawnictwo Albatros.