„Chyba się nie zdarzyło, żebym podczas tych wypraw nie zobaczyła jakiegoś imponującego dzikiego zwierzęcia, czy to łosia, kojota czy górskiej owcy. Życie tak blisko natury było niesamowite. Niestety nigdy nie udało mi się spotkać niedźwiedzia. Chociaż podobno jeden włamał się do miejscowej włoskiej restauracji i zjadł tyle sosu marinara, że zemdlał i musiała go zabrać straż parkowa”.
Kawiarenka Kryminalna: Akcja pani powieści pod tytułem "Przedsionek piekła" jest osadzona w miasteczku Whistling Ridge. Poszukałam go na mapie USA i jedyne, na co trafiłam, to wzniesienie w stanie Waszyngton o tej nazwie. Opisuje pani małą miejscowość z prawdziwie diaboliczną lokalną społecznością, więc trudno się dziwić, że trochę ją pani zakamuflowała. Na ile pani doświadczenia z pobytu w Kolorado znalazły odzwierciedlenie w powieści?
Anna Bailey: Whistling Ridge to fikcyjne miasteczko, ale inspiracją do stworzenia go było kilka prawdziwych, w których mieszkałam lub je odwiedziłam podczas mojego pobytu w Stanach. Mam na myśli zwłaszcza Estes Park i Grand Lake – oba położone są w Górach Skalistych w stanie Kolorado. Tak naprawdę to urocze miasta, ale są też odcięte od cywilizacji, zwłaszcza gdy kończy się sezon turystyczny. To bardzo atrakcyjne rozwiązanie z pisarskiego punktu widzenia. W takich miejscach wszystko może się zdarzyć i nikt nigdy może się o tym nie dowiedzieć. Niektóre postacie z „Przedsionku piekła” mają swoje odpowiedniki w ludziach, których spotkałam w Ameryce, szczególnie wśród oddanych zwolenników Donalda Trumpa z Teksasu. Ale tak naprawdę myślę, że większość bohaterów jest odzwierciedleniem mnie samej lub tego, jak wtedy się czułam.
KK: Pani powieść jest prezentowana czytelnikom pod szyldem thrillera literackiego. Dla mnie to napisana pięknym językiem opowieść o dramacie małej społeczności. Czy zabierając się za pisanie tej historii, myślała pani o wpasowaniu w ramy gatunku ostatnio tak popularnego thrillera, czy po prostu chciała opowiedzieć tę historię?
A.B.: Na początku w ogóle nie myślałam o tej opowieści jako o thrillerze. Chciałam pisać o rodzinach, ponieważ moim zdaniem są one najciekawszym tematem dla autora. Sądziłam, że opisanie tragedii przytrafiającej się fikcyjnej rodzinie będzie najlepszym sposobem na pokazanie jej sekretów i skrywanych napięć. Interesowała mnie też kwestia izolacji i pewnej brutalności życia w górach. Postawiłam więc na opisanie zagadki kryminalnej. W „Przedsionku piekła” ginie dziewczyna, a ja musiałam odkryć jej tajemnicę. Inspirująca była dla mnie powieść Celeste Ng „Wszystko, czego wam nie powiedziałam”. Sposób, w jaki autorka połączyła dramat rodzinny ze zniknięciem dziecka sprawia, że nie można odłożyć tej książki, dopóki się jej nie skończy czytać.
KK: Stosuje pani wiele pisarskich trików powodujących wzrost napięcia – na przykład czasem na końcu rozdziałów wypowiada się narrator wszechwiedzący, który dostarcza informacji niejako z przyszłości, zapowiadając, że los nie obejdzie się z bohaterami zbyt łaskawie. Jak pod względem technicznym, konstrukcyjnym pracowała pani nad tą powieścią?
A.B.: Zaczęłam od ustalenia głównych punktów fabularnych i tego, co musiałoby się wydarzyć, aby przejść od jednego punktu do drugiego. Wszystkie pomysły zapisywałam na małych karteczkach i układałam je na podłodze w salonie. Potem szłam do pracy, a gdy wracałam do domu, mój kot już na nich siedział i wszystko poprzesuwał... ale całkiem możliwe, że wyszło to z korzyścią dla powieści! Kiedy już wiesz, co się wydarzy w twojej książce, znacznie łatwiej jest w trakcie pisania na przykład zacząć rzucać aluzje. „Przedsionek piekła” to powieść oparta na bohaterach, ale stworzenie pełnej napięcia i ciekawej fabuły nadal miało dla mnie ogromne znaczenie i mam nadzieję, że mi się to udało.
KK: Zdecydowanie tak! Chociażby przez to, że w Whistling Ridge dzieją się straszne rzeczy: przemoc w rodzinie, narkotyki, rasizm, homofobia. Jak ciężko pod względem emocjonalnym pracowało się pani nad tą powieścią?
A.B.: Wie pani, że jest pani pierwszą osobą, która mnie o to spytała? Czasami było to dość wyczerpujące! Zaczęłam pracować nad „Przedsionkiem piekła” w 2018 roku, kiedy właśnie zakończyłam naprawdę nieprzyjemny związek. Postać Dolly, matki zaginionej dziewczynki, stała się dla mnie sposobem na przeanalizowanie moich odczuć odnośnie przemocowych, toksycznych relacji i na odpowiedzenie sobie na pytanie, dlaczego w nich zostajemy. Z pewnością były dni, kiedy po prostu nie chciałam już o tym wszystkim myśleć, ale ostatecznie pisanie o tej traumie było dla mnie oczyszczającym doświadczeniem.
KK: Z drugiej strony pani thriller jest jak poezja – napisany pięknym, literackim językiem. Czyta pani poezję?
A.B.: Szczerze mówiąc, nie czytam zbyt wiele poezji, przynajmniej nie regularnie, ale uwielbiam opowiadania i myślę, że jest to genialne medium do eksperymentowania z językiem. Szczególnie polecam Alice Munro i Annie Proulx, które mają bardzo charakterystyczne głosy i niesamowity talent do metafor. Niedawno skończyłam antologię „salt slow” autorstwa Julii Armfield. Bardzo mi się podobała. Uwielbiam dobre historię o dziwnych dziewczynach.
KK: W powieści mamy dwa plany czasowe: teraz i przedtem. Stopniowo odkrywa pani tajemnice mieszkańców miasteczka. Zaplanowała sobie to pani wszystko z góry, czy bohaterowie także przed panią stopniowo ujawniali swoje sekrety w trakcie pisania?
A.B.: Wiadomo, że pisanie powieści idzie w dobrym kierunku, gdy bohaterowie zaczynają działać na własną rękę. Miałam ogólne pojęcie o tym, co stało się z Abigail, moją zaginioną dziewczyną, i kto był za to odpowiedzialny, ale wszystko inne ewoluowało wokół tego.
KK: Trochę jak skandynawscy autorzy kryminałów, zadaje pani pytanie nie tylko o to, kto jest winny, ale też dlaczego stał się złoczyńcą. Na przykład Samuel jest katem dla swojej rodziny, bo miał nieszczęśliwe dzieciństwo u boku zaborczej matki, a potem walczył w Wietnamie. Współczuje pani w pewnym sensie swoim czarnym charakterom?
A.B.: Postacie takie jak Samuel, ojciec Abigail, są w takim samym stopniu ofiarami, jak i sprawcami. Samuel to weteran wojenny, który cierpi na zespół stresu pourazowego. Oczekuje się, że sam sobie poradzi z tym problemem, co go ewidentnie dobija. A jednocześnie on sam nie dostrzega, w jaki sposób jego problemy psychiczne odciskają piętno na dzieciach. Oczywiście w prawdziwym życiu nikt nie jest albo tylko zły, albo dobry. Jesteśmy produktami społeczeństw, w których żyjemy. I o tym chciałam opowiedzieć w swojej książce.
KK: Opowiada pani, jak wojna w Wietnamie wpłynęła destrukcyjnie na psychikę Samuela. Teraz mamy wojnę w środku Europy, wszyscy obserwujemy z przerażeniem agresję Rosji na Ukrainie. Coś jest nie tak z ludzkością, skoro sama co rusz doprowadza do własnej zagłady?
A.B.: Nie czuję się wystarczająco kompetentna, by odpowiedzieć na to pytanie! Myślę jednak, że wiele konfliktów na przestrzeni lat było spowodowanych przez niepewnych siebie ludzi, którzy chcieli udowodnić swoją rzekomą wielkość. Przypuszczam, że dotyczy to również niektórych postaci z „Przedsionka piekła”.
KK: W książce pada konstatacja: zagrożenie to nie czarny las czy kojoty, tylko ludzie. I rzeczywiście opisuje pani ludzkość w fatalnej kondycji. Istnieje dla nas jakaś iskierka nadziei?
A.B.: Oczywiście! Z natury jestem optymistką. Nie zawsze tak było. Dźwigałam spory emocjonalny bagaż, wyjeżdżając z USA. Jednak rozmowy z innymi kobietami, które przeżyły podobną traumę, napełniały mnie wielkim podziwem i nadzieją na to, że ludzie mogą się podnieść nawet z najgorszych przeżyć. Dzięki temu bardziej pozytywnie nastawiłam się do świata. Oczywiście ostatnie lata były dość trudne dla nas wszystkich, ale to nie może trwać wiecznie, trzeba w to wierzyć. Koniec końców ludzie są dobrzy. Kiedy świat zamknął się wraz z początkiem pandemii, Internet był wypełniony wiadomościami od ludzi tęskniących za sobą, tworzących dla siebie muzykę, jedzenie, a także tweetujących o tym, że pierwszą rzeczą, którą zrobią, gdy to się skończy, będzie przytulenie mamy, pójście na drinka z przyjaciółmi lub zabranie dzieci, by po raz pierwszy spotkały się z dziadkami. Ludzie SĄ dobrzy. Kiedy pisałam moją książkę, odreagowywałam bardzo osobiste negatywne doświadczenia. Zrobiłam to po to, by udowodnić, że można je przezwyciężyć. To historia ze szczęśliwym zakończeniem.
KK: Jedną z przyczyn wszelkiego zła w Whistling Ridge jest fałszywa religijność mieszkańców. Niektórzy swoje pragnienia utożsamiają z pragnieniami boga i narzucają je innym. Czy w dzisiejszym świecie religia, instytucja kościoła, pani zdaniem, wyrządza więcej złego niż dobrego?
A.B.: W Europie często mylimy religię z chrześcijaństwem. W Stanach Zjednoczonych rozdział między kościołem chrześcijańskim a państwem stał się o wiele bardziej niejasny za prezydentury Donalda Trumpa. W Ameryce dużo czasu spędziłam wśród chrześcijan, zwłaszcza białych baptystów, i widziałam, jak zbierają pieniądze na organizacje charytatywne, jeżdżą setki mil przez cały kraj, aby pomóc w sprzątaniu po tornadach i powodziach, robią dużo dobrego, a jednocześnie opowiadają o tym, że AIDS jest najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek przydarzyła się Ameryce, ponieważ „zabiła tak wielu gejów”. Mnie, jako osobie homoseksualnej, bardzo trudno było tego słuchać. I chociaż ja sama nie jestem religijna, to jestem też prawie pewna, że Jezusa nie cieszy niczyja śmierć. Nie jestem również przeciwko religiii czy chrześcijaństwu. Sądzę, że religia może wydobyć z niektórych ludzi to, co najlepsze. Ale czy może też zaszkodzić? Jak najbardziej! I to jest problem, który chciałam zgłębić w „Przedsionku piekła”.
KK: Rat, jeden z bohaterów „Przedsionka piekła”, mówi o Ameryce, że „jest pełna małych ludzików, którym się wydaje, że są ważniakami, bo mówią powyżej pewnego poziomu decybeli i noszą broń”. Czy w pewnym stopniu to były też pani wrażenia odnośnie Amerykanów po wizycie w USA?
A.B.: Mieszkałam w Stanach pod koniec administracji Obamy, kiedy Trump dochodził już do władzy, i obserwowałam, jak wybór Trumpa na prezydenta powoduje powstanie ogromnej, bolesnej przepaści w kraju. Ja byłam uprzywilejowana jako biała anglojęzyczna osoba. Rozmawiałam z ludźmi w pracy, którzy zaczynali narzekać na imigrantów, a kiedy wskazywałam, że sama jestem imigrantką, mówili: „Och, ale przyjechałaś tu legalnie” albo: „Przynajmniej nie jesteś Meksykanką” lub coś w tym rodzaju. To było bardzo smutne. Era Trumpa zachęciła niektórych ludzi do agresji. Nagle mieli przywódcę, który im na to pozwalał. To są rzeczy, o których mówię w wywiadach, bo ludzie pytają, ale nie to najbardziej zapamiętałam z tego kraju. Nie tak wspominam jego mieszkańców. Amerykańskie krajobrazy – góry, pustynie, tajemnicze miasteczka i niekończące się autostrady – pozostaną ze mną i będą inspirować mnie w pisaniu do końca życia. Spotkałam tam jednych z najmilszych, najbardziej przyjaznych ludzi. Pamiętam, jak przedzierałam się poprzez straszną burzę w Teksasie – ulewny deszcz, grzmoty i błyskawice, wiatr tak silny, że spychał ciężarówki z drogi – byłam wykończona kurczowym ściskaniem kierownicy i skupianiem się na tym, żeby nie doprowadzić do kolizji. W tle grało radio. Prezenter powiedział, że dla hrabstwa, przez które przejeżdżałam, wydano ostrzeżenie o tornado, a potem westchnął i dodał: „Niech was Bóg błogosławi. Mam nadzieję, że dziś wieczorem wszyscy wrócicie bezpiecznie do domu”. To mnie poruszyło. Były czasy podczas mojego pobytu w Ameryce, kiedy czułam się bardzo samotna, ale najbardziej zapamiętam wszystkich tych ludzi, którzy to uczucie niwelowali.
KK: W większości dorośli bohaterowie pani książki są beznadziejnymi przypadkami, które nie potrafią należycie zaopiekować się swoimi dziećmi. Z kolei dzieci mogą być i dobre w młodości, jednak pod wpływem takiego skrzywionego wychowania wyrosną najpewniej na podobieństwo swoich rodziców. To trochę takie zamknięte koło? Trudno się z niego wyrwać w takiej małej mieścinie jak Whistling Ridge?
A.B.: Dorastając, odkrywasz, że twoi rodzice to tylko ludzie – z własnymi porażkami, sekretami, marzeniami i straconymi szansami. Kiedy pisałam „Przedsionek piekła”, zaczynałam to rozumieć w odniesieniu do moich rodziców. Łatwo obwiniać matkę i ojca za rzeczy, których w sobie nie lubisz. W niektórych przypadkach się nie mylisz, ale prawdopodobnie oni myśleli to samo o swoich rodzicach. Z tym zamkniętym kołem można skończyć wtedy, gdy człowiek przyjrzy się swojemu własnemu zachowaniu. Tak budowałam postać Dolly, matki zaginionej dziewczynki, która znalazła się w trudnej sytuacji, ponieważ próbowała zemścić się na swoich rodzicach. Jednak to tylko źle wpłynęło na jej własne dzieci. Wcale nie postrzegam jej jako beznadziejnego przypadku – dla mnie była tak naprawdę postacią, na której najbardziej mi zależało w tej książce. Chciałam sprawdzić, jak taka bohaterka może zmienić sytuację, w której się znalazła, jak może się rozwijać i uczyć na własnych błędach. Wiele postaci w tej powieści ma dość trudne doświadczenia, ale to dzięki pisaniu o Dolly mogłam zakończyć pewien etap w życiu.
KK: Whistle Ridge w Górach Skalistych jawi się jako właśnie ten przedsionek piekła – jeśli odnieść się do polskiej wersji tytułu. Pójdźmy na przekór i proszę powiedzieć, co było dobrego w tych rejonach Kolorado, które pani odwiedziła?
A.B.: Polski tytuł jest dość dramatyczny! Pokochałam w Kolorado za jedne z najbardziej zapierających dech w piersiach krajobrazów, jakie kiedykolwiek widziałam. Przez jakiś czas mieszkałam w domku w lesie, a kiedy miałam wolne w pracy, wstawałam o wschodzie słońca i jeździłam przez Park Narodowy w poszukiwaniu łosi i niedźwiedzi. Droga prowadziła przez góry, gdzie przez cały rok leżał śnieg, a w tundrze można było zobaczyć świstaki i szczekuszkę amerykańską. Potem jechało się przez las, mijało zamarznięte jeziora i ogromne połacie porośnięte sosnami, aż docierało się do Grand Lake, które, jak sama nazwa wskazuje, jest małym miasteczkiem zbudowanym na skraju ogromnego jeziora. Zawsze jadłam tam śniadanie, siedząc na pomoście, dzień dopiero się zaczynał, a potem wracałam do domu. Chyba się nie zdarzyło, żebym podczas tych wypraw nie zobaczyła jakiegoś imponującego dzikiego zwierzęcia, czy to łosia, kojota czy górskiej owcy. Życie tak blisko natury było niesamowite. Niestety nigdy nie udało mi się spotkać niedźwiedzia. Chociaż podobno jeden włamał się do miejscowej włoskiej restauracji i zjadł tyle sosu marinara, że zemdlał i musiała go zabrać straż parkowa.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak.