Na pewno jest to najdziwniejsza rzecz, jaką napisałam do tej pory. W dużym stopniu jest to eksperyment. Sama byłam ciekawa co z niego wyjdzie, a teraz jestem ciekawa, jak ta książka zostanie odebrana. I czy czytelnik zaakceptuje bohatera, który jest postacią bardzo niejednoznaczną, brutalną, pełną uprzedzeń, chamowatą, mizoginistyczną i pogubioną. Nie jest to już w żadnym stopniu klasyczny kryminał.
Kawiarenka Kryminalna: Trudne jest życie kobiety – pisarki w tym zmaskulinizowanym w Polsce środowisku?
Gaja Grzegorzewska: Może nie trudne, ale bywa irytujące, na przykład gdy ktoś zadaje mi pytania o tak zwany kryminał kobiecy - co to takiego? Zupełnie jakby to było jakieś egzotyczne dziwadło. Albo czy coś takiego istnieje w ogóle? Albo czym kryminał kobiecy różni się od męskiego? Facetom nikt takich pytań nie zadaje. Nie lubię też, gdy padają różne proste rozróżnienia typu kryminał męski jest bardziej brutalny, ale kobiety są za to bardziej wnikliwe. Oczywiście ludzie zawsze mają potrzebę kategoryzowania i wpychania każdego produktu, czyli również książki, w jakieś ramy. Podczas któregoś Festiwalu Kryminału brałam udział wraz z Joanną Jodełką i Anią Fryczkowską w panelu zatytułowanym „Kryminał blondynek”... Tak jakby niczym innym nie dało się przyciągnąć publiczności, tylko obietnicą, że będą sobie mogli popatrzeć na trzy blondyny. Strasznie dużo niefajnych konotacji zawierał w sobie ten tytuł. Czułyśmy się trochę jak w cyrku, jak kobiety z brodą. Brakowało tylko zapowiedzi typu: proszę państwa, tylko u nas, tylko dziś – piszące Blondynki! Aż trzy okazy! Równocześnie ta nazwa sugerowała, że blond w jakiś sposób determinuje sposób pisania i że w ogóle kolor włosów autorek jest najciekawszym aspektem związanym z ich książkami.
KK: W Grobie poznajemy sekret blizny, która szpeci twarz Julii Dobrowolskiej. Czy znała Pani mroczną przeszłość detektywki, kiedy zaczynała Pani pisać swoją debiutancką powieść, Żniwiarza?
G.G.: Ten pomysł pojawił się jakoś pomiędzy Topielicą a Grobem. Zawsze jednak chciałam aby to było coś naprawdę mocnego, nietypowego, mrocznego i strasznego i czekałam na odpowiedni pomysł i moment.
KK: Głównym bohaterem Pani następnej powieści ma być pojawiający się już w Grobie Profesor. Czemu zdecydowała się Pani porzucić Julię?
G.G.: Nie porzucam Julii całkowicie. W mojej nowej powieści występuje jako postać drugoplanowa, bardzo ważna dla przebiegu akcji. Pokazana jest jednak oczami Profesora, który jest narratorem, przez co jej osoba zyskuje kilka nowych rysów. Chyba w życiu każdego autora, który tworzy serię pojawia się taki moment, że ma potrzebę chociaż na chwilę coś zmienić w swoim pisarstwie, spróbować czegoś nowego. Ten fragment Grobu, w którym daję głos Profesorowi, jest moim ulubionym i najprzyjemniej mi się go pisało. Gdy skończyłam, poczułam że to jest to, to jest mój nowy bohater i o nim chcę pisać. Innym językiem i o innym świecie. Przyjemnie było stać się na jakiś czas facetem. Nadal jednak jestem bardzo przywiązana do Julii. Zabawnie było ustawić ją w roli antagonistki Profesora. Podczas ich starć i potyczek słownych musiałam cały czas sobie przypominać, kto jest moim głównym bohaterem i wobec kogo powinnam być lojalna. Nie mogłam dopuścić do tego, aby Profesor wyszedł na frajera, nawet jeśli moja sympatia była po stronie Julii. W przypadku kilku fragmentów modyfikowałam całe dialogi, zamieniając bohaterom kwestie. Czułam się jakbym sama ze sobą grała w szachy.
KK: Pani pierwsze powieści były czerpiącymi z klasyki gatunku kryminałami z porządną dawka humoru. Wraz z Grobem przeszła Pani w skandynawski mrok. A w jakim klimacie będzie utrzymana Pani kolejna powieść?
G.G.: Na pewno jest to najdziwniejsza rzecz, jaką napisałam do tej pory. W dużym stopniu jest to eksperyment. Sama byłam ciekawa co z niego wyjdzie, a teraz jestem ciekawa, jak ta książka zostanie odebrana. I czy czytelnik zaakceptuje bohatera, który jest postacią bardzo niejednoznaczną, brutalną, pełną uprzedzeń, chamowatą, mizoginistyczną i pogubioną. Nie jest to już w żadnym stopniu klasyczny kryminał. Klasyka jest w tym wypadku tylko bazą, której owszem kłaniam się z szacunkiem i z sympatią cytuję, ale równocześnie rozbebeszam od środka. Jest to też chyba moja najmroczniejsza i najstraszniejsza książka. Jest jednak równocześnie w wielu momentach zabawna. Przynajmniej mam nadzieję, że czytelnik będzie ubawiony. Nie potrafię napisać czegoś na wskroś strasznego i ponurego, zawsze mam potrzebą zrównoważenia strasznej sceny komiczną. Element poważny, głęboki czy liryczny, muszę koniecznie w pewnym momencie spauperyzować, aby upuścić nieco powietrza. Lubię mieszać, przeplatać i łączyć ze sobą tajemnicę, mrok, przemoc na granicy gore, elementy oniryczne, perwersję, czarny humor, slapstick, czy wręcz estetykę sitcomową a wszystko to doprawić jeszcze odrobiną romantyzmu.
KK: Czy Julia Dobrowolska zaczerpnęła jakieś cechy od Gai Grzegorzewskiej?
G.G.: Tego nie da się uniknąć, ale nie lubię o tym mówić. Od początku było jednak dla mnie oczywiste, że moja bohaterka musi tak jak ja lubić koty i posiadać kota.
KK: Julia Dobrowolska tak jak Pani jest adeptką capoeiry. Wygrałaby Pani w starciu z detektywką?
G.G.: Nie miałabym szans. Ze względu na urazy kolan już dawno przestałam ćwiczyć capoeirę. Ale po kilku baniach wódki chętnie siłowałabym się z nią na rękę, bo to jedna z moich najulubieńszych imprezowych zabaw.
KK: Jakie kryminały lubi Pani czytać najbardziej?
G.G.: Bardzo różne. Najbardziej chyba lubię mroczne, ponure historie z jakaś straszliwą tajemnicą z przeszłości w tle. Dlatego pewnie na pierwsze miejsce w moim rankingu wysuwają się Skandynawowie. Najwyżej cenię Theorina. Jego książki oferują czytelnikowi o wiele więcej niż tylko kryminalną zagadkę. Theorin zagląda swoim bohaterom bardzo głęboko w dusze. Poza tym nikt nie potrafi zbudować tak niepokojącego klimatu jak on, tak zaintrygować i tak opowiadać historię, że nawet od opisów przyrody wieje grozą. Uwielbiam też Dennisa Lehane, chandlerowski klimat jego historii i straszny świat, który ukazuje w swoich książkach. Czytelnik ma ochotę momentami odrzucić powieść ze wstrętem, ale czyta dalej niezdrowo zafascynowany złem i makabrą, ukazaną przez autora bardzo bezkompromisowo. Nadal też niezmiennie kocham Agathę Christie. Autorów których lubię jest tak wielu, że wymieniając tylko kilku, czuję się winna wobec tych których pominęłam.
KK: W zeszłym roku była Pani trenerką na Warsztatach Literackich organizowanych w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Czy mogłaby więc Pani udzielić krótkiej rady przyszłym adeptom sztuki pisarskiej?
G.G.: To chyba nie będą jakieś bardzo odkrywcze rady. Przede wszystkim jak najwięcej czytać, nie tylko literatury kryminalnej. Unikać schematów, frazesów i banałów. Nie zawsze pierwszy pomysł jest trafiony, zwykle to pierwsze skojarzenie, jest tym najbardziej oczywistym i nieciekawym. Warto więc taki pomysł przemyśleć, zmodyfikować albo odwrócić. To trochę tak jak przy zadaniach logicznych, testach na inteligencję czy pokrętnych zagadkach - czasami trzeba się przestawić na zupełnie inne myślenie. No i po prostu pisać jak najwięcej. Próbować sił w różnych formach, a potem dawać tekst do przeczytania komuś zaufanemu, kto nie zniechęci, nie skrzywdzi, ale będzie uczciwy. Najlepiej wyrobionemu czytelnikowi, znawcy gatunku. I nie obrażać się na konstruktywną krytykę. Autorzy lubią przywiązywać się do tekstu, ciężko im się pozbywać stworzonych fragmentów, a naprawdę nie każde zdanie jest genialne i na wagę złota.
KK: Pani książki słyną z odważnych scen erotycznych. Nie bała się Pani, co powie mama?
G.G.: Nie jestem dzieckiem, więc nie boję się, co powie mama, jak się dowie, że byłam znowu niegrzeczna. Ale to zawsze wywołuje pewien niesmak, jak się pomyśli, że rodzice czytają te mocne sceny. Dla nich to pewnie też musi być poniekąd krępujące. Rodzice zawsze będą stosować podwójne standardy w ocenie. Moja mama, która czyta każdy rodzaj literatury, a na półkach ma dzieła od Bocaccia, poprzez Henry'ego Millera, Bukowskiego, Głowackiego aż do Witkowskiego, zawsze czuje się w jakiś sposób urażona, tym że w moich książkach znajdują się sceny erotyczne. Nigdy nie był to natomiast o dziwo problem dla mojej nieżyjącej już niestety babci!
KK: Które oblicze Krakowa jest prawdziwe: to pocztówkowe, które znają turyści? Czy może to mroczne, wyzierające z Pani książek?
G.G.: Oba są prawdziwe, dlatego chciałam pokazać oba. Ten dualizm, obecny na każdym kroku w moim mieście, jest jeszcze bardziej widoczny w mojej powieści z Profesorem. Z naciskiem jednak na tę brudną, mroczną stronę. Kraków łączy w sobie wiele sprzeczności - jest piękny i zabytkowy, ale można znaleźć na jego obszarze miejsca tak brzydkie, że aż smutno się robi. I wcale nie trzeba w tym celu jechać do którejś mniej popularnej dzielnicy, tylko wystarczy nad ranem w niedzielę wyjść na obrzygany i zaszczany „Magiczny Kazimierz”. Albo o trzeciej w nocy przejść się ufajdaną kebabami Szewską. Kraków chce być nadal stolicą kultury a jest tak strasznie filisterski i małomiasteczkowy. Pełen knajp, gdzie można się bawić do rana a równocześnie depresyjny. Z jednej strony nie ma praktycznie miesiąca bez jakiegoś kulturalnego festiwalu, ale nie brak i tych przaśnych jarmarcznych festynowych rozrywek, skupionych wokół paskudnego żarcia i tandetnej muzy. Mieszkańcy zaklinają się, że to prawdziwy fart, że Kraków nie jest stolicą Polski, ale przy wjeździe do miasta tablica informuje, że to teren królów i książąt polskich. Może powinna też informować, że to również stolica maczety – bo to od kilku lat ulubiona broń krakowian. Śmieszy panujące tu od stuleci zamiłowanie do tytułomanii - każdy w Krakowie jest arystokratą, zubożałym szlachcicem, albo artystą, lub przynajmniej ogrzewa się w blasku jednych czy drugich. Każdy musi być kimś. Warto przejść się na cmentarz Rakowicki i zobaczyć ile tam „wdów po zawiadowcach stacji”. Dużo jest w Krakowie melancholii i gloryfikowania przeszłości. Nie ma wielkich pieniędzy, zawsze jest jednak czas na obiad na mieście ze znajomymi i zabawę do białego rana. Mogę tak wymieniać i wymieniać, a to i tak tylko wycinek tego co Kraków ma dobrego i złego do zaoferowania. Ta różnorodność jest dla mnie fascynująca. To mieszanka równocześnie śmieszna, pocieszna, sympatyczna, ale też trochę żenująca i niekiedy smutna. To wszystko tematy samograje.
KK: A kim byłaby Pani, gdyby nie została pisarką? Może prywatną detektywką jak Julia?
G.G.: Może kierowcą tira. Jako dziecko po obejrzeniu Pojedynku na szosie Spielberga bardzo chciałam zostać kierowcą tira. A po przeczytaniu Faraona marzyłam, by zostać archeologiem. Potem miałam głupi pomysł, aby być architektem jak moja mama. Wszyscy myśleli, że pójdę w kierunku sztuk plastycznych, bo do kiedyś była to moja pasja równie silna jak pisanie. Ostatnim pomysłem była reżyseria. Zawsze chciałam kreować światy. Równocześnie jestem osobą dosyć leniwą i niecierpliwą. Jako reżyser strasznie długo musiałabym czekać na końcowy efekt wykreowanego przeze mnie świata a rezultat zależałby nie tylko ode mnie. Dlatego, gdy raz się nie dostałam do Łodzi, zrezygnowałam z tego pomysłu. Zostało mi jednak myślenie obrazami i scenami filmowymi. Pisząc, dobieram podkład muzyczny, ubieram bohaterów w kostiumy, szukam odpowiednich lokacji. Filmoznawcze studia pozostawiły piętno w postaci języka filmowego, którego użyczam sobie do tworzenia opowieści.
KK: Gdyby miała powstać ekranizacja Pani powieści, która aktorka według Pani powinna zagrać Julię?
G.G.: Nie wiem. Mam w głowie wyraźny i dokładnie ukształtowany obraz tej postaci, więc trochę się boję tego, jak zinterpretowana mogłaby zostać przez grającą ją aktorkę. Ale równocześnie bardzo mnie to intryguje.
KK: Czy zamierza Pani podbić również zagraniczne rynki wydawnicze? Szykują się tłumaczenia Pani książek?
G.G.: Na razie nic o tym nie wiem, ale oczywiście mam nadzieję, że tak się stanie.
KK: Wydała Pani już cztery powieści o Julii Dobrowolskiej, razem z Irkiem Grinem i Marcinem Świetlickim napisała Pani Orchideę, pisze Pani dla Portalu Kryminalnego – jednym słowem, idzie Pani jak burza. Co dalej?
G.G.: Robię różne rzeczy tak zwane okołopisarskie, czy dziennikarskie, i z tego się utrzymuję od kilku lat. Najważniejsze jednak zawsze dla mnie były książki. I tak jest nadal. A co jeszcze? Może scenariusze filmowe... Może seriale... Oglądam mnóstwo seriali i jestem wielbicielką produkcji takich jak Gra o tron, True blood czy Homeland i marzy mi się napisanie scenariusza do serialu. Mam już nawet kilka pomysłów.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak
Gaja Grzegorzewska – pochodząca z Krakowa pisarka, autorka serii powieści kryminalnych o prywatnej detektywce, Julii Dobrowolskiej. Dotąd nakładem Wydawnictwa EMG ukazały się: Żniwiarz, Noc z czwartku na niedzielę, Topielica (Nagroda Wielkiego Kalibru 2011r.) i Grób. Współautorka, wraz z Marcinem Świetlickim i Irkiem Grinem powieści Orchidea.